"Zdążyłem wyjść z pociągu i odebrałem telefon. Zdębiałem". Jedyne takie miasto w Polsce

Piotr Wesołowicz
Wjeżdżając do Włocławka, mija się Halę Mistrzów, w której gra Anwil. I z lokalną drużyną koszykarzy już się zostaje. Czasem na zawsze. To jedyne takie miejsce w Polsce. Zielona wyspa, która oddycha koszykówką. Odwiedziliśmy miasto w jednym z najważniejszych dni w historii Anwilu.

Czerwiec 2020 r. Szymon Szewczyk – jak się później okazało tylko na sezon – po trzech latach gry we Włocławku zamienił Anwil na GTK Gliwice. Do Włocławka musiał wrócić na chwilę, domknąć formalności.

Zobacz wideo Szpilka spełnił swoje wielkie marzenie: Miałem łzy w oczach

– Wyszedłem z pociągu. Po drodze zajrzałem do serwisu, musiałem wymienić pilota do samochodu. Wszystko trwało z 10 minut. Zdążyłem przejść z dwieście metrów i dostaję telefon od znajomego: "Słuchaj, na »Brzytwie« piszą, że ktoś cię widział u nas w mieście. Wracasz do Anwilu?". Zdębiałem – opowiada.

Tym, którzy z polską koszykówką nie są zażyli, należy się wyjaśnienie: "Brzytwa" to internetowe forum kibiców Anwilu, tych najbardziej zagorzałych, choć akurat w tym mieście – do tego wrócimy – żarliwych fanów jest najwięcej w Polsce. Szewczyk to zaś były koszykarz, reprezentant Polski, który otarł się o grę w NBA i którego pamiątkowa koszulka niedługo zawiśnie pod dachem włocławskiej Hali Mistrzów.

Zgoda: "Szewcu" mierzy aż 209 cm i nietrudno wyłapać go wzrokiem. Ale ta historia pokazuje coś więcej – pasję i miłość Włocławka do koszykówki. Miłość, która jest nie do znalezienia w żadnym innym mieście w Polsce. Czasem wywołująca uśmiech, ale szczera. I przekazywana z pokolenia na pokolenie. Włocławek to zielona wyspa i miasto, w którym koszykówką żyją praktycznie wszyscy. Przekonałem się o tym w ostatnią środę, przed pierwszym meczem finału FIBA Europe Cup z francuskim Cholet.

"Mama" karmi rottweilery

– Gdyby pan spytał, to z pamięci jestem w stanie wymienić ulubione dania połowy graczy ekstraklasy – mówi pani Magda, szefowa w restauracji "Ratuszowa", która w latach 90. nazywała się "Starodębska". I już wtedy była miejscem spotkań koszykarzy Anwilu – wówczas Nobilesu.

– My to mówimy, że "karmimy rottweilery" – śmieje się pani Magda, nawiązując do przydomku drużyny z Włocławka. Pani Magda, ale też "Mama", jak mówią do niej koszykarze. – Amerykanie podsłuchali, jak w restauracji wołają mnie dzieci i sami zaczęli tak mówić. Jeszcze nie wejdą przez próg, a ja już słyszę: "Mama, głodny!". Nawet nauczyli się od zaplecza wchodzić, czują się tu jak w domu. Mamy teraz grupę na WhatsAppie, to już w ciągu dnia piszą, co by najchętniej zjedli na obiad – tłumaczy.

"Ratuszowa" znajduje się – a jakże – naprzeciw miejskiego ratusza. Pierwszeństwo zawsze mają tu koszykarze. I chociaż klienci czasem się złoszczą, że trzeba poczekać, to jednak Anwil jest w mieście na pierwszym miejscu.

Ale to niejedyny związek pani Magdy z Anwilem. – W 1996 r. byłam cheerleaderką zespołu. Zajęcia prowadziła Ina, żona Igora Griszczuka, legendy Anwilu – opowiada. I dodaje: – Moje dzieci już się urodziły z Anwilem. I oczywiście kibicują.

Włocławek, miasto ciężko pracujących

Jeszcze w latach 70. królowała tu siatkówka. Ekipa Huberta Wagnera zdobywała medale na mistrzostwach świata i igrzyskach, a tutejsza Włocłavia awansowała do I ligi. Trenerów i czołowych siatkarzy sprowadzano z całej Polski, siatka we Włocławku miała swoje pięć minut. Czas koszykówki miał dopiero nadejść – w latach 90. I jak już nadszedł, to trwa. Od 30 lat Nobiles, a potem Anwil grają w PLK, często o medale. – Ale zawsze o zwycięstwo – dodaje w rozmowie ze Sport.pl Szymon Szewczyk.

Koszykarska mapa Polski dezaktualizuje się szybko. Kluby zmieniają nazwy, upadają, przenoszą, sponiewierane przez działaczy wypadają z ekstraklasy na dno hierarchii, by mozolnie wstawać z kolan. Z Włocławkiem jest inaczej – klub, który do elity awansował w 1992 r., jeszcze nigdy z niej nie spadł.

To, co tutejsi kibice kochają najbardziej, to charakter. – Byli w Anwilu gracze wybitni. Tony Wroten, facet, który zaliczył prawie 150 meczów w NBA. Albo Ricky Ledo, też z bogatą przeszłością. Ale nie rozumieli charakteru Anwilu. Że możesz być gwiazdą, ale jak się nie starasz, to ci nie darują – mówi Szewczyk o fanatycznych kibicach. Ale to nie jest ten rodzaj fanatyzmu, który może przychodzić najpierw do głowy.

– Włocławek to jest miasto fabryczne. Ludzi ciężko pracujących. I ci ludzie wydają swoje ciężko zarobione pieniądze, żeby widzieć, że ich zespół walczy – tłumaczył jeszcze w październiku, po przegranym meczu z Legią, trener Przemysław Frasunkiewicz.

Tak: Włocławek to miasto fabryczne, do niedawna – jak mówią jego mieszkańcy – pustoszejące. W teorii mieszka tu ciut ponad sto tysięcy osób, ale młodzi wyjeżdżają na studia do Torunia, Bydgoszczy, czy dalej do Warszawy. Ale nowa ekspresówka S10 sprawiła, że firmy chętniej inwestują. I zwyczajnie: zapewniają pracę mieszkańcom. Największym pracodawcą jest jednak wciąż Anwil, czyli dawne Zakłady Azotowe "Włocławek", należący do PKN Orlen gigant, który dziś zatrudnia ok. pięć tysięcy osób, głównie z Włocławka i okolic. Może stąd tak mocne poczucie więzi między mieszkańcami a drużyną?

Anwilowi – o czym sam się przekonałem, rozmawiając z fanami przed spotkaniem – kibicuje się z pokolenia na pokolenie, na mecze przychodzą i seniorzy, i najmłodsi, a o formie Anwilu rozmawia się wszędzie – w sklepach, szkołach, na przystankach. Słowem: tu oddycha się koszykówką.

Z Włocławka już się nie ucieka

Michał Fałkowski, rzecznik prasowy klubu, chwilę się zastanowił, policzył, po czym odparł: – Pół dnia. Góra. 

Chwilę wcześniej spytałem, jak szybko we Włocławku wyprzedały się bilety na mecz Anwil – Cholet, pierwsze finałowe starcie FIBA Europe Cup. Te "pół dnia" to i tak bezpieczne szacunki, bo zainteresowanie było tak duże, że gdyby włocławska hala była trzy razy większa, i tak byłby komplet.

– Nie jest tak, że muszę ustawiać opis na WhatsAppie "nie mam już biletów, proszę nie pisać" – mówi nam prezes klubu Łukasz Pszczkółkowski. – Ale tylko dlatego, że we Włocławku ludzie wiedzą już, że jak mecz jest wyjątkowy, to trzeba tych wejściówek pilnować – śmieje się media menedżer klubu.

Fałkowski dziś pełni ważną funkcję w Anwilu, ale związek z klubem rozpoczął jako kibic. Przed rewanżowym meczem z Cholet opublikował na Twitterze zdjęcie z czeluści twardego dysku – z szalikiem i flagą oraz twarzą pomalowaną na zielono-biało-niebieskie barwy. "Sopot, 2003 rok. Piąty mecz finału play-off" – napisał, dorzucając hasztag "AnwilFamily". Fałkowski, ale też Griszczuk, Szewczyk, czy Pszczółkowski, prezes, który rozpoczynał jako dziennikarz piszący o Anwilu, są potwierdzeniem, że z Włocławka się nie tylko nie ucieka, ale że magia Anwilu przyciąga.

– Dla mnie cenniejsze od medali jest to, że jak idę przez Włocławek, to co druga osoba chce podać rękę i porozmawiać o Anwilu – mówi Sport.pl Griszczuk. Białorusin jest symbolem koszykarskiego Włocławka, ale o wielki basket otarł się już w latach 80. w ZSRR – jest z tego samego, 1964 rocznika, co litewskie legendy Arvydas Sabonis czy Sarunas Marciulonis. Koszykarzem Provide Włocławek został w 1991 r., dla Nobilesu, a potem Anwilu grał do 2002. Rok po zakończeniu kariery zdobył w końcu złoto, ale już jako asystent trenera Andreja Urlepa. Medal Anwilu z sezonu 2009/10 to także jego dzieło: wówczas to on prowadził zespół. Dziś jest trenerem juniorek WTK Włocławek. Na mecze syna Aleksandra, koszykarza pierwszoligowych Dzików, przyjeżdża do Warszawy, ale jego domem jest Włocławek.

"A pamiętasz, jak na mecze chodziłam, będąc z tobą w ciąży?"

Z pistacjowego opla corsy, z naklejonym rotweillerem na bagażniku, wysiedli we czworo – dorosłe dzieci i ich starsi już rodzice. Wszyscy z szalikami, w koszulkach Anwilu. Gotowi na mecz z Cholet. – Jak długo kibicujemy? 30 lat. O, tam, się zaczęło – mówi pani Joanna i pokazuje na sąsiadującego z Halą Mistrzów staruszka – dawną halę OSiR, w której Anwil – z początku Provide, później Nobiles – zaczynał jeszcze w latach 90. – We Włocławku lubimy takie historie – stwierdza Grzegorz Szybieniecki, dziennikarz serwisu PolskiKosz.pl, który urodził się w tym mieście. – Gdy przyjeżdżam do domu i mówię, że idę na Anwil, mama zawsze wspomina: – A pamiętasz, jak na mecze chodziłam, będąc z tobą w ciąży?

Dlatego tłumy rosną. – Tu zawsze taka kolejka? – pytam ochroniarza, który pilnuje klubowego sklepiku w Hali Mistrzów. Tłum wylewa się daleko poza pomieszczenie z koszulkami i klubowymi gadżetami. – Zależy od meczu, a dziś jest przecież wyjątkowy. Ale… tak, zwykle jest tłum – śmieje się chłopak.

Przed finałowym meczem z Cholet fani zbierali się już półtorej godziny wcześniej. Wszyscy w jednakowych, białych strojach. Niemal cztery tysiące kibiców, fantastyczna oprawa "Be legendary" i śpiewy, które słychać było w całym kujawsko-pomorskim.

Moment był wyjątkowy. Jeszcze nigdy żadna polska drużyna koszykarzy mężczyzn nie zdobyła międzynarodowego trofeum. Tak – sięgała po trofea regionalne, ale nigdy po te najważniejsze, sygnowane przez FIBA, koszykarską odpowiedniczkę UEFA lub wyrosłą na początku XXI w., konkurującą z nią Euroligę.

Podejścia były dwa, ale oba kończyły się porażką. W 2003 r. Prokom Trefl Sopot zagrał w finale Pucharu Mistrzów Europy FIBA, ale przegrał z Arisem Saloniki. Blisko 20 lat później, w sezonie 2020/2021, w finale FIBA Europe Cup wystąpiła Stal Ostrów, ale uległa izraelskiemu Ironi Nes Ziona.

Słychać było w Wieńcu-Zdrój

Do trzech razy sztuka? Sukces jest o krok.

Była czwarta kwarta środowego meczu. Parno, ledwie przestał padać deszcz, a tłum w Hali Mistrzów jest taki, że ma się poczucie, iż tama w końcu puści i ludzie wyleją się na parkiet. Wydawało się, że Cholet przejmie ten mecz, ale Anwil się podrywa. Mniej więcej pół kwarty do końca jest remis po 67. - Gdyby w tym momencie jedna z drużyn złapała rytm, może odskoczyć! – ekscytuje się komentator FIBA.

I wtedy mecz przejmuje Victor Sanders. Amerykanin pasuje do Włocławka – jest niepokorny, a poza tym zaraża pasją. A fani tę pasję kochają. — Byłem pełen energii, bo kocham koszykówkę. Gdyby było inaczej, nie spędzałbym 10 miesięcy w roku poza domem — mówi już po meczu Amerykanin.

Ale najpierw przy remisie najpierw trafia spod kosza, potem zalicza piękne podanie do Josipa Sobina, który zdobywa dwa punkty, a na koniec sam trafia piękną trójkę. Wrzawa jest tak gigantyczna, a hala zawyła z radości tak głośno, że słyszeli to kuracjusze uzdrowiska Wieniec-Zdrój na przedmieściach Włocławka.

Pierwszy mecz we Włocławku koszykarze Anwilu wygrali 81:77, teraz muszą obronić tę przewagę w rewanżu, w środowy wieczór w Cholet. Jeśli się uda, świętować będzie całe miasto. Niezależnie od faktu, że FIBA Europe Cup to czwarty puchar w europejskiej hierarchii – po Eurolidze, Pucharze Europy i Lidze Mistrzów.

– W Polsce lubi się ściągać innych w dół. Słyszałem, że niektórzy wyśmiewają puchar, o który gramy. My sami z powodu gry w finale medali sobie nie wręczamy, ale po prostu — bardzo cieszymy się z tego, gdzie jesteśmy – mówił jeszcze przed pierwszym spotkaniem trener Frasunkiewicz.

A są w miejscu unikalnym. We Włocławku, z którego – jak mówi pani Magda w "Ratuszowej" – jakby się nie kombinowało, to wjechać i wyjechać z miasta można w zasadzie tylko, mijając legendarną Halę Mistrzów.

Więcej o: