Być może był to wynik rygorystycznego regulaminu FIBA. A może tego chciał sam Łukasz Koszarek? - Kobe Bryant powiedział "Mamba out" i rzucił mikrofon. Też będę chciał pożegnać się w tym stylu. Nie ma czasu, by się uzewnętrzniać - mówił Sport.pl były kapitan kadry. Dlatego w czwartek przed meczem prędko przyjął pamiątkową koszulkę z numerem "55" od Radosława Piesiewicza, zbił piątki z kolegami. Bez przemów, egzaltacji, chociaż legendarny koszykarz zapowiadał, że ewentualnych łez się nie boi. Słowem - pożegnanie* po niemal dwóch dekadach spędzonych w kadrze było - po prostu - zwyczajne.
Bo Koszarek to koszykarz wyjątkowo zwyczajny, a jednocześnie zwyczajnie wyjątkowy. Ze swoimi 184 cm wzrostu, łagodnym spojrzeniem i spokojnym głosem nie wygląda na koszykarza, na klasowego sportowca. Gdy wchodzi do warszawskiej kawiarni, nikt nie prosi o autograf czy selfie. Może to specyfika miasta, może właśnie niekoszykarski wygląd Koszarka. Jego emploi raczej podpowiada, że to dobry kumpel, z którym wyskoczysz na piwo, niż legenda polskiej koszykówki.
A jednak jest wyjątkowy. 211 występów w reprezentacji Polski daje mu piąte miejsce na krajowej liście wszech czasów. 19 lat gry w kadrze to tylko rok krócej od legendarnego rekordzisty Adama Wójcika. Sześć występów na EuroBaskecie i jeden na mistrzostwach świata też stawiają go w wąskim gronie koszykarzy wybitnych. Podobnie jak 13 medali mistrzostw Polski, w tym pięć złotych.
Dlatego choć Koszarek na ikonę nie wygląda, to ikoną reprezentacji Polski się stał. W trakcie dwóch ostatnich dekad głośniej bywało o innych: Cezarym Trybańskim, Marcinie Gortacie, Macieju Lampem, Adamie Waczyńskim, Mateuszu Ponitce czy Jeremim Sochanie, kariery za granicą robili też Szymon Szewczyk, Michał Ignerski czy Damian Kulig. Większość z nich miała w reprezentacji momenty wybitne, ale to długowieczny Koszarek - rozgrywający, także kapitan - stał się jej symbolem.
A stał się nim przede wszystkim ze względu na swoją mądrość, którą można rozumieć na różne sposoby: jako koszykarską inteligencję, jako przewidywanie boiskowych wydarzeń, jako wrodzoną umiejętność podejmowania dobrych decyzji. Koszarek to wszystko miał, dlatego przez lata był rozgrywającym modelowym - nikt lepiej niż on nie kierował zespołem. Na krótkiej liście najlepszych polskich "jedynek" w historii jest blisko szczytu obok Zbigniewa Dregiera, Włodzimierza Tramsa, Andrzeja Seweryna czy Eugeniusza Kijewskiego.
- Myślę, że to trochę dar od losu. Pewne rzeczy od małego po prostu widziałem i rozumiałem - mówił Koszarek w rozmowie z książki "Mundial pod koszem". - Zawsze, od początku kariery, najlepiej czułem się wtedy, gdy byłem na boisku w ważnym momencie i mogłem podejmować decyzje. Oczywiście, popełniłem wiele błędów, zaliczyłem wiele niepowodzeń. Jednak dzięki nim przestałem się bać, zrozumiałem, co trzeba zrobić, by tych niepowodzeń unikać - tłumaczył.
Na marginesie - kolejne wywiady z nim były jak niekończące się podróże do jądra koszykówki. Jak już ten spokojny, oszczędny w słowach Koszarek się rozgadał, to można było słuchać bez końca.
Ale mądrość to jedno, a technika to drugie. Kozłowanie, podawanie i rzucanie też były wielkimi atutami "Koszara". Wejścia pod kosz, efektowne asysty, ważne trójki - one dopełniały repertuar jego zagrań. W wieku 23 lat 10 asystami w meczu z Włochami ustanowił rekord EuroBasketu 2007, dwa lata później zdobył 16 punktów w zaciętym, choć przegranym spotkaniu z wicemistrzowską Serbią, w lutym 2019 roku trójkami pieczętował awans na mistrzostwa świata w wyjazdowym meczu z Chorwacją.
- Łukasz czyta grę na wysokim europejskim poziomie. Kierowanie drużyną, trójka po kroku w tył, minięcie, odegranie w tempo, wszystko to robi na bardzo dobrze - mówił kilka lat temu o Koszarku były reprezentacyjny rozgrywający Andrzej Adamek. - Jest doświadczony, bardzo inteligentny, gdyby dostał od Boga lepsze ciało, byłby absolutnie topowym rozgrywającym w Europie.
Co na to Koszarek? - Jak byłem młody, to byłem trochę krytykowany, kwestionowano moje możliwości wskazując, że nie jestem atletyczny, że brakuje mi fizyczności. Paradoksalnie - teraz pomaga mi to przedłużyć karierę, bo skoro tej atletyczności nie miałem, to nie mogłem za wiele w tym aspekcie stracić - odpowiadał zawodnik.
Karierę wydłużył na maksa, trwający sezon jest jego 20. na seniorskich parkietach. Syn trzecioligowego piłkarza Victorii Września skończył Szkołę Mistrzostwa Sportowego w Warce i w 2003 roku przeniósł się do Polonii Warszawa. Dorosłą karierę zaczął w niej od brązowego medalu, teraz - też w Warszawie, choć już w Legii - medalem chce ją skończyć. Bo to, że obecny sezon jest jego ostatnim, jest pewne.
- Czuję ulgę. Czuję, że to dobry krok. Oczywiście - wychodzą mi jeszcze dobre mecze, ale coraz częściej męczy mnie, że ciało nie nadąża za głową. Ambicja, która zaprowadziła mnie tak wysoko, która dała mi życie, o którym mogłem tylko marzyć, teraz każe powiedzieć: stop - mówił Sport.pl kilka tygodni temu.
I można tylko żałować, że reprezentacji powiedział "stop" przez ubiegłorocznym EuroBasketem. Tym, w którym Polacy zostali czarnym koniem turnieju, w znakomitym stylu wdarli się do fazy medalowej, ostatecznie zajęli czwarte miejsce - najlepsze od ponad pół wieku. Koszarek był częścią tego zespołu, siedział na ławce rezerwowych, ale już w garniturze, pełniąc funkcję dyrektora sportowego.
W czwartek z tej roli wyszedł, reprezentacyjny strój założy jeszcze w niedzielę, w wyjazdowym meczu ze Szwajcarią. - Pierwszy mecz zagrałem na Islandii, więc jak ostatni zagram w Szwajcarii, to będzie wspólny mianownik. W obu krajach nie ma dobrej koszykówki - śmieje się Koszarek.
Przed polskimi kibicami w Sosnowcu pożegnał się, wychodząc w pierwszej piątce. Zaczął od prostej straty, potem wykonał na własnej połowie zwód, po którym rywal mało nie połamał kostek, chwilę później zaliczył asystę i zdobył punkty.
Takie było ponoć założenie - oprócz punktów miało być co najmniej jedno kluczowe podanie. To, co legendzie przez całą karierę sprawiało najwięcej satysfakcji. Łącznie zawodnik z numerem "55" biegał po parkiecie 11 minut i 24 sekundy. A teraz "Koszar out".