W pierwszej kwarcie meczu z Oklahoma City Thunder zdobył osiem punktów, w drugiej dodał 12 i było jasne, że rekord pobije. Przed meczem LeBron potrzebował do tego 36 punktów, w przerwie spotkania ta liczba zmalała do ledwie 16. Trybuny w hali Los Angeles Lakers od początku wrzały w momentach, w których 38-letni gwiazdor dostawał piłkę, od połowy drugiej kwarty to podniecenie wylewało się z każdego kąta. Podobnie jak celebryci – Jay Z, Denzel Washington, Dwyane Wade, LL Cool J czy siedzący także w pierwszym rzędzie Kareem Abdul-Jabbar – zdobywca 38 387 punktów w NBA, posiadacz jednego z najbardziej niesamowitych rekordów w historii sportu.
Teraz posiada go LeBron James. 11 sekund przed końcem trzeciej kwarty genialny i długowieczny skrzydłowy oddał trudny rzut z okolic linii rzutów wolnych - z odskoku, sprzed niezłego obrońcy Kenricha Williamsa. Piłka czyściutko wpadła do kosza - 36 punktów w meczu, 38 388 w karierze!
Mecz na kilkanaście minut przerwano. Abdul-Jabbar poderwał się z siedzenia i klaskał, stali albo skakali do góry zresztą wszyscy w hali. LeBron zawołał do siebie synów, na środek parkietu wyszły też jego mama, żona, córka. Krótkie przemówienie wygłosił komisarz NBA Adam Silver, rekordową piłkę przekazał Kareem, James uronił kilka łez, wygłosił krótką przemowę. Podziękował kibicom, rodzinie, przyjaciołom, poprosił o owację na stojąco dla Abdula-Jabbara, a potem rzucił. - Nie wymarzyłbym sobie tego lepiej, nie byłoby przyjemniej. Ja pier..., dziękuję wam - zakończył. I wrócił do gry. Ostatecznie zdobył w tym meczu 38 punktów, trafił aż 13 z 20 rzutów z gry, miał 8/10 z wolnych. Wszystko się udało poza tym, że walczący o udział w play-off Lakers przegrali z Thunder, najmłodszym zespołem ligi, 130:133.
Wynik meczu schodzi jednak na drugi plan, liczy się tylko LeBron. Jego osiągnięcie to chwila historyczna – dla NBA, dla koszykówki, dla światowego sportu. Pobity został jeden z najbardziej wyśrubowanych i, wydawałoby się, nieosiągalnych rekordów. Abdul-Jabbar ustanowił go w 1989 roku, gdy kończył karierę w wieku 42 lat. Później gonili go Karl Malone, Michael Jordan, Shaquille O’Neal, Kobe Bryant czy Dirk Nowitzki, ale dogonić – i przegonić – udało się dopiero LeBronowi Jamesowi.
Choć "udało się", to określenie nieodpowiednie – to sportowiec unikalny i wybitny, on ten rekord wziął, można powiedzieć, że był stworzony do jego pobicia. Idealne do uprawiania koszykówki warunki fizyczne, olbrzymi talent poparty pracą, profesjonalizm pozwalający utrzymać się na szczycie przez niemal dwie dekady. Jeszcze zanim w wieku 19 lat trafił do NBA, okrzyknięto go "Wybrańcem", potem bywał "Królem". Bywał, bo nie zawsze wygrywał, czasem ponosił bolesne porażki. Ale nawet w ich trakcie nie było wątpliwości – LeBron to koszykarz zjawiskowy, jeden z najlepszych w historii.
Teraz, przy okazji pobicia historycznego rekordu, znów odżyją dyskusje: czy nie najlepszy? Dyskusje, dodajmy, które nigdy nie zakończą się porozumieniem, bo każda epoka miała swoich koszykarskich bogów. Bill Russell ma 11 mistrzowskich pierścieni, Abdul-Jabbar rekordowe sześć tytułów MVP, Michael Jordan to Michael Jordan – jego pozycja wykracza poza wymierne osiągnięcia. Ich wielkość jest niepodważalna, a różnić się może w zależności od przyjętych kryteriów lub emocji oceniających.
Nie ma jednak wątpliwości, że LeBron James w tym wąskim gronie najlepszych z najlepszych. Bijąc rekord Abdula-Jabbara wygrał cztery mistrzostwa NBA, zdobył cztery nagrody MVP, 19 razy wystąpił w Meczu Gwiazd, pomniejszych wyróżnień zliczyć nie sposób.
To, że pobije rekord Kareema było jasne od dawna – wystarczyło spojrzeć na jego nieustannie świetną formę. Miewał sezony, w których przeszkadzały mu kontuzje, miewał takie, w których drużyna grała poniżej oczekiwań. Ale on znakomicie grał zawsze. Poza debiutanckim sezonem 2003/04 nigdy nie zszedł poniżej średniej 25,0 punktu na mecz, zawsze grał dla zespołu, zdobywał wiele zbiórek i asyst – jego średnie z 20 sezonów to 27,2 punktu, 7,5 zbiórki oraz 7,3 asysty.
Zresztą przy okazji pobicia historycznego rekordu punktów warto podkreślić to, czego LeBron dokonał kilkanaście dni temu – awansował na czwarte miejsce klasyfikacji wszech czasów pod względem asyst. – Jak myślisz o LeBronie, to widzisz rozgrywającego skrzydłowego, znakomitego podającego, który wydaje się czerpać radość bardziej z asyst niż punktowania. I to właśnie taki gracz będzie najlepszym strzelcem w historii. To jest szalone – zauważa Steve Kerr, mistrz NBA, trener Golden State Warriors.
Szalone było też przyspieszenie LeBrona w ostatnich tygodniach. W Sylwestra, niejako świętując obchodzone dzień wcześniej 38. urodziny, zdobył 47 punktów przeciwko Atlanta Hawks. Kilka dni później tej samej drużynie rzucił 43. Do końca stycznia miał też mecze za 48, 46 i 41 punktów, jego średnia z miesiąca wyniosła niesamowite 33,8. A przypomnijmy – mówimy o 38-letnim graczu, który od 20 lat jego boiskowym czołgiem rozbijającym rywali od kosza do kosza.
W ostatnich dniach LeBron nieco wyhamował, opuścił jedno ze spotkań, ewidentnie chciał bić rekord w Los Angeles, po zakończeniu serii wyjazdowych spotkań. Przed wtorkowym meczem z Oklahoma City Thunder gorączka rosła – podobnie jak ceny biletów: średnia wartość wejściówki na rekordowe spotkanie LeBrona wzrosła o połowę w porównaniu do przeciętnej ceny z całego sezonu. Ale raczej nikt nie miał we wtorek wrażenia, że przepłacił - emocje towarzyszące pogoni za rekordem były wyjątkowe. Chwila, w której James trafił rzut nad Williamsem 11 sekund przed końcem trzeciej kwarty, już przeszła do historii ligi.
LeBron nie deklaruje, ile lat spędzi jeszcze na parkiecie. Wiadomo, że jego celem jest zagranie w jednym zespole z synem, 18-letnim obecnie Bronnym. Ten do NBA może trafić dopiero w 2024 roku, co oznacza, że LeBron po jej parkietach powinien biegać jeszcze przynajmniej dwa sezony. To, że dobije do 40 tys. punktów, jest oczywiste, w jednym sezonie obecnej fazy kariery rzuca grubo powyżej tysiąca. Kto może stanąć na czele pogoni za nim? Z aktywnych graczy najwięcej punktów mają w tej chwili Kevin Durant (26,6 tys.), James Harden (24,2), Russell Westbrook (24,1), Chris Paul (21,4) oraz Stephen Curry (21,1) – każdy z nich jest już jednak grubo po trzydziestce, a żaden raczej nie wytrzyma tempa i obciążeń tak długo, jak LeBron.
Kandydaci jednak są, choćby 23-letni Luka Doncić. Zjawiskowy, wszechstronny Słoweniec gra w NBA już piąty sezon i, trochę jak LeBron, potrafi zrobić na parkiecie wszystko. W tej chwili ma 8,5 tys. punktów, średnio rzuca po 27,4 na mecz, a przed nim jeszcze wiele lat gry na najwyższym poziomie.
Ale Doncić jest szczery: - Pobić rekord, który ustanowi LeBron? To zawsze będzie możliwe, ale szalenie trudne. Musiałby znaleźć się gość, który grałby na świetnym poziomie przez 20 lat. I jeśli mówicie, że to mogę być ja, to nie ma opcji. Nie będę tyle grał – zaśmiał się szczerze kilka tygodni temu.
Nie wiadomo, czy ktokolwiek podejmie wyzwanie. I także dlatego LeBron jest tak wielki.