Przed Marciniakiem był Wiesław Zych. Finał, który przeszedł do historii. Patrzył cały świat

Łukasz Cegliński
- W Barcelonie było po 40 stopni, w hotelowym pokoju co chwila wchodziłem pod zimny prysznic. I jak się dowiedziałem, że poprowadzę finał, to zrobiło mi się tak gorąco, że długo spod prysznica nie wychodziłem. Musiałem się schłodzić - wspomina Wiesław Zych, który 30 lat przed Szymonem Marciniakiem poprowadził najważniejszy mecz w 1992 r. - finał igrzysk z udziałem "Dream Teamu".

W niedzielę Szymon Marciniak poprowadzi mecz Argentyny z Francją w finale mistrzostw świata, co bezdyskusyjnie będzie największym osiągnięciem, jeśli chodzi o polskich sędziów niezależnie od dyscypliny. Najważniejszy mecz największego turnieju najbardziej popularnego sportu na świecie. Dziesiątki tysięcy kibiców na trybunach, setki milionów przed telewizorami, a na boisku Leo Messi i Kylian Mbappe, największe gwiazdy futbolu.

Zobacz wideo Ivana Knoll nie mogła wyjść ze stadionu. Policja i ochroniarze w akcji. "Szaleństwo"

Ale przy okazji osiągnięcia Marciniaka warto przypomnieć poprzedni szczyt polskiego arbitra. I wcale nie chodzi o Michała Listkiewicza, który był sędzią liniowym podczas finału mundialu w 1990 roku, kiedy RFN wygrywał z Argentyną. W 1992 roku Wiesław Zych poprowadził koszykarski finał igrzysk w Barcelonie, w którym legendarny "Dream Teamem" grał z Chorwacją.

Najsłynniejsza drużyna w historii, wydarzenie popkulturowe. I życiowa forma Polaka

O amerykańskiej reprezentacji z tamtego turnieju powstały książki i filmy dokumentalne, nazwę "Dream Team" zna każdy kibic sportu. W żadnej dyscyplinie nie było takiej ekipy jak amerykańska "Drużyna Marzeń". Michael Jordan, Magic Johnson, Larry Bird, Karl Malone, Scottie Pippen, Patrick Ewing, John Stockton, Charles Barkley… Najlepsi koszykarze świata podbili Barcelonę w halach, na trybunach i na ulicach. Ich obecność na igrzyskach wykraczała daleko poza sport, to było wydarzenie popkulturowe.

Na dodatek w koszykówce – drugiej najpopularniejszej dyscyplinie sportu na świecie – przez lata było tak, że to finał igrzysk, a nie mistrzostw świata był meczem najważniejszym. A ten z 1992 r., gdy NBA otworzyła się na świat, zajmuje wyjątkowe miejsce w historii. I oczywiście także w karierze Wiesława Zycha.

- To zdecydowanie mój najważniejszy mecz w karierze, choć wcale nie tak daleko od niego są finał mistrzostw świata z 1994 r., kiedy w Toronto Amerykanie pokonali Rosję oraz kobiecy finał igrzysk z 1996 r., gdy w Atlancie USA wygrały z Brazylią. Ja byłem wówczas w życiowej formie, wszystko wypracowałem sobie, sędziując kolejne ważne mecze – wspomina w rozmowie ze Sport.pl 75-letni Zych.

Zimny prysznic po nominacji i gaszenie pożarów na boisku

O finale w Barcelonie, w którym gwizdał "Dream Teamowi", opowiada od lat, ale zawsze z werwą. – Już sama nominacja była czymś super, czymś niepowtarzalnym, nadzwyczajnym. Pamiętam klimat tamtych igrzysk – nie tylko zainteresowania koszykówką, ale też ogromnych upałów. Było po 40 stopni, w hotelowym pokoju co chwila wchodziłem pod zimny prysznic. I jak się dowiedziałem, że poprowadzę finał, to zrobiło mi się tak gorąco, że długo spod tego prysznica nie wychodziłem. Musiałem się schłodzić – wspomina Zych.

Nerwy i ekscytacja były duże, nawet jeśli Zych był już wówczas doświadczonym arbitrem. Na międzynarodowy poziom wszedł w 1979 r., dziewięć lat później dotarł do półfinału igrzysk w Seulu, pierwszych trzech w karierze. W tym samym 1988 r. sędziował finały wszystkich trzech finałów europejskich rozgrywek – Pucharu Koracza, Pucharu Zdobywców Pucharów oraz Pucharu Europy, czyli dzisiejszej Euroligi. Do tego na przełomie lat 80. i 90. Zych prowadził mecze drużyn NBA, które przyjeżdżały do Europy na słynne wówczas turnieje pod szyldem McDonald’s.

- W Barcelonie prowadziłem pięć czy sześć spotkań, Amerykanom gwizdałem grupowy mecz z Brazylią, ale przed finałem czułem wyjątkowość sytuacji, dreszcz przechodził po plecach – przyznaje Zych. – Już w trakcie turnieju zastanawialiśmy się z sędziami, jak prowadzić mecze gwiazd, które grają kosmiczną koszykówkę. Jak im nie przeszkadzać, a jednak egzekwować przepisy, które były nieco inne niż w NBA. Chcieliśmy, żeby rozumieli nasze intencje.

- Ustaliliśmy, że będziemy szybko gasić potencjalne pożary. Wydawaliśmy zawodnikom krótkie komendy w trakcie gry: "Bez rąk!", "Nie dotykaj!", "Uważaj na trzy sekundy!". Tak, żeby pamiętali o tych różnicach i myślę, że to działało.

"Wszystko słyszałem, ale udawałem, że nie słyszę"

8 sierpnia 1992 roku w Pałacu Olimpijskim w Badalonie trybuny wypełnione były do ostatniego miejsca, a siedziały na nich nie tylko koszykarskie i sportowe sławy z całego świata, ale także m.in. aktorzy Michael Douglas i Arnold Schwarzenegger. Pierwszą piłkę podrzucił w górę Zych, Patrick Ewing zbił ją ponad Stojanem Vrankoviciem, a po chwili Michael Jordan zdobył punkty sprzed Drażena Petrovicia. Potem popisywali się Magic Johnson czy Charles Barkley, ale także Toni Kukoc i Dino Radja, bo Chorwacja także była napakowana gwiazdami. Po 10 minutach wyszła zresztą na chwilowe prowadzenie, przez kilka minut mecz był zacięty. Ale nie nerwowy, bo sędziowie chcieli tonować napięcie.

- Przed finałem ustaliliśmy z moim partnerem Rickiem Stevesem z Kanady, że nie reagujemy na to, jak koszykarze sobie docinają. Trochę tego było na linii Jordan – Petrović, Barkley gadał coś do wszystkich, pogardliwie żując gumę. Ja to wszystko słyszałem, ale udawałem, że nie słyszę – śmieje się Zych.

On sam też miał w trakcie meczu gorętsze wymiany zdań z Barkleyem, twardym graczem z niewyparzoną gębą, który nigdy nie unikał pojedynków, a nawet chamskich zagrywek. W meczu z Angolą Barkley, wracając do obrony po zdobyciu punktów, uderzył łokciem w klatkę piersiową jednego z rywali. A w spotkaniu finałowym "testował" Zycha.

– Najpierw sprawdzał, ile mu wolno, domagał się odgwizdania faulu, ale mój gwizdek milczał. Potem przy innej akcji krzyknął do mnie z pretensją: "Co to był za faul?!" i coś tam jeszcze dorzucił. Takie "pozdrowienia". Ale ja nie chciałem go upominać, dawać faulu technicznego, w takim meczu, którego wynik na korzyść USA był dość pewny, to mogło tylko zaognić sytuację. W końcówce, w jednej ze stykowych sytuacji, odgwizdałem mu faul i tym razem ja go trochę "pozdrowiłem". Ale nie powiem, jakimi słowami – śmieje się Zych.

Przechwyt Wiesława Zycha. Piłkę z finału zabrał do domu

"Dream Team" wygrał finał 117:85, 22 punkty dla zwycięzców zdobył Jordan, 17 dodał Barkley. Dla Chorwatów 24 punkty zdobył Petrović, o jeden mniej miał Radja. Niezłą zdobyczą mógł się pochwalić także Zych, który przechwycił finałową piłkę. Na własność i to już w przerwie.

- Jakoś tak czułem, że bardzo chcę ją mieć. A że zdawałem sobie sprawę z tego, że po meczu trudno będzie ją zabrać, to podmieniłem ją w przerwie. Tę z pierwszej połowy schowałem do torby, na drugą część wziąłem inną z koszyka z piłkami – wspomina Zych. - Po igrzyskach, gdy uczestniczyłem w towarzyskich turniejach w kraju, brałem ją ze sobą i spikerzy często mówili przez mikrofon: "Mamy na sali piłkę, której dotykali Jordan, Johnson, Bird".

Na marginesie: Zych przywiózł do domu także piłkę z finału mistrzostw świata z 1994 roku. Będąc gościem "Strefy Chanasa" wspominał, że po tamtym meczu musiał wyjąć ją z rąk amerykańskiego gwiazdora Reggiego Millera, który też chciał ją zabrać.

Wracając do Barkleya i jego słownych potyczek z Zychem – rok po igrzyskach w Barcelonie obaj ponownie spotkali się podczas turnieju McDonald’s. – Prowadziłem mecz jego Phoenix Suns, a potem podszedłem z pytaniem, czy mogę sobie zrobić z nim zdjęcie. Zgodził się i nawet powiedział: "Znam cię, sędzio". To było całkiem sympatyczne, choć właściwie do dziś nie wiem, czy naprawdę mnie zapamiętał, czy tylko zagadał tak kurtuazyjnie, z grzeczności – mówi dziś Zych.

Karierę sędziowską Zych zakończył w 1997 roku, potem był komisarzem FIBA, a także szefem Polskiej Ligi Koszykówki.

Więcej o:
Copyright © Agora SA