Największe gwiazdy Legii w ogóle nie świecą. Debiut w LM zakończony upadkiem

Łukasz Cegliński
To był niezły mecz Legii, ale co z tego, skoro zakończył się porażką? Polskie kluby w koszykarskiej Lidze Mistrzów wygrywają od wielkiego dzwonu - udało się to ledwie 27 razy w 113 meczach. Ale jak zwyciężać w ważnych spotkaniach, jeśli największe gwiazdy w ogóle nie świecą? - spostrzeżeniami po porażce Legii z Hapoelem Holon dzieli się Łukasz Cegliński ze Sport.pl.

To był bardzo nierówny mecz Legii. Słaby początek, dobry zryw na przełomie pierwszej i drugiej kwarty, potem znów gorszy moment, a w końcu imponujące 25:5 na przełomie trzeciej i czwartej kwarty. Ale potem kolejny impas i 0:15, które pięknie wyglądające prowadzenie 65:53 zamieniło w trzypunktowy deficyt. A ostatecznie - dogrywka. Przegrana 13:16, a cały mecz - 81:84.

Zobacz wideo Ring girls KSW. "Ta praca wcale nie jest łatwa. Dziewczyny często zjadał stres"

Na ten wynik można spojrzeć z kilku perspektyw - jest to nieudany początek rywalizacji w grupie C Ligi Mistrzów. Ale był to także zacięty do ostatnich sekund mecz z silnym mistrzem Izraela, czwartym zespołem poprzedniej edycji Ligi Mistrzów. Było to też spotkanie, którym Legia - nawet mimo porażki - wymazała z pamięci kompletnie nieudany mecz z czwartku, gdy na Torwarze uległa Śląskowi 63:76. Jednak tu musimy wrócić do początku, bo porażkę z Hapoelem należy odczytywać przede wszystkim jako zmarnowaną szansę na dobry początek walki o awans z grupy.

Co zresztą byłoby niespodzianką, bo w rywalizacji z Hapoelem, tureckim Galatasaray Stambuł i belgijskim Filou Ostenda, szanse Legii oceniane są najniżej. I w sumie nic dziwnego, polskie zespoły w Lidze Mistrzów grają od sześciu sezonów, ale wygrywają od wielkiego dzwonu. Poniedziałkowy mecz Legii był 97. występem polskiej drużyny w tych rozgrywkach. Bilans? 27 zwycięstw, 86 porażek. Tym bardziej szkoda tej porażki, najwyższy czas zacząć wygrywać.

Dziwny, pospieszny rzut, który dał Legii energię

- Mecz z Hapoelem pokaże nam, gdzie jesteśmy na początku sezonu. Rywal jest mocny, możemy ten mecz przegrać i jeśli tak się zdarzy, to trudno, zdarza się. Porażki to część sportu, ale mu musimy walczyć o zwycięstwo. Walczyć, z energią, ze wszystkich sił. Ze Śląskiem nie walczyliśmy i to nas bolało najbardziej – mówił przed meczem Jarosław Jankowski, przewodniczący rady nadzorczej Legii. Zresztą słowa "walka" i „energia" przez wiele przypadków odmieniał też trener Wojciech Kamiński, który był zły na zespół po czwartkowej porażce ze Śląskiem. Mistrz Polski wygrał na Torwarze 76:63, a Legia grała w tym meczu po prostu słabo.

W poniedziałek pierwsza kwarta zaczęła się dla warszawian niepokojąco podobnie – rywale byli lepiej zorganizowani, zgrani, szybsi i skuteczniejsi. Trafili sześć z siedmiu pierwszych trójek, wyszli na prowadzenie 25:11. Zdenerwowany Kamiński poprosił o czas, dokonał kilku zmian i coś się ruszyło. Dobrą zmianę dał Janis Berzins, który trafiał z dystansu, zbierał, walczył w obronie. Łotysz wykonał też najdziwniejszą akcję meczu, gdy wyprowadzając kontrę oddał rzut z połowy, gdy do końca pierwszej kwarty pozostawały jeszcze cztery sekundy. Berzins się pospieszył, ale szalony rzut wpadł do kosza po odbiciu się od tablicy. Kamiński złapał się za głowę, a potem strząsnął ręce w kierunku Łotysza, jakby chciał powiedzieć: "A daj mi w ogóle spokój!"

Ale ten spokój na szczęście dla Legii ulotnił się z gry zespołu. Warszawianie zaczęli agresywniej bronić, grać trochę szybciej w ataku, skuteczniej walczyli o zbiórki w obronie. Słowem, walczyli. Drugą kwartę wygrali 16:13, a trzecią - 23:11. I warto podkreślić to, co po dwukropkach - przez 20 minut środkowej fazy meczu Hapoel - mistrz Izraela i czwarty zespół poprzedniej edycji Ligi Mistrzów - rzucił Legii tylko 24 punkty. A warszawianie z dobrej obrony wyprowadzali udane ataki - zryw 25:5 dał im prowadzenie 65:53 na początku czwartej kwarty.

Walki nie brakowało, w końcówce - czwartej kwarcie i dogrywce - zabrakło mądrych decyzji. Zbyt szybkie rzuty, brak dodatkowego podania, zbyt długie kozłowanie w miejscu - kolejne nieudane akcje wpędziły Legię w dołek, a Hapoel się rozpędził. Także dlatego, że Legia zostawiła kilka dziur w obronie. Erick Green (19 punktów), Chris Johnson (18) oraz Marvin Jones (11) wykorzystywali je bezlitośnie. I wygrali.

Gwiazdy znów poniżej oczekiwań - McCallum i Groselle nie pomogli

Po rozczarowującej porażce w czwartkowym rewanżu za finał, kiedy Legia uległa na Torwarze Śląskowi, pod szczególną obserwacją znaleźli się dwaj Amerykanie, których transferami warszawianie chwalili się w lecie – rozgrywający Ray McCallum oraz środkowy Geoffrey Groselle. McCallum ma za sobą 154 mecze w NBA, a także występy w Eurolidze i solidnych europejskich klubach. Groselle to zawodnik o uznanej reputacji w Polsce – gwiazda ligi z sezonu 2020/21, który tamte rozgrywki zakończył mistrzostwem Polski z Zastalem Zielona Góra i nagrodą MVP ligi.

W układance Wojciecha Kamińskiego McCallum i Groselle są kluczowi – pierwszy ma organizować grę, regulować tempo, ale także zdobywać punkty. Drugi to podkoszowy kręgosłup drużyny, gracz potrafiący kontrolować pole trzech sekund zarówno, jeśli chodzi o punktowanie, jak i obronę oraz zbiórki. Początek obaj mieli jednak nieudany, ospały, zachowawczy. Dość powiedzieć, że McCallum i Groselle po pierwszej kwarcie mieli po -14 w statystyce +/- pokazującej wynik drużyny z danym graczem na boisku.

W drugiej kwarcie coś drgnęło. McCallum w końcu zagrał do kosza i po ładnym wejściu zdobył punkty efektownym zawijasem, a potem dobrze rozegrał kontrę asystując przy trójce Grzegorza Kamińskiego. Groselle w ataku nie błyszczał, ale twardziej zagrał w obronie, przechwycił dwie piłki, z wyciągniętymi ramionami starał się aktywnie kontrolować pole trzech sekund. Ale to były tylko momenty.

Groselle ostatecznie zakończył mecz z dorobkiem sześciu punktów i sześciu zbiórek, ale - generalnie - znów zawiódł. Nie robił różnicy, nie był zagrożeniem pod koszem, a 29 minut, które spędził na boisku, Legia przegrała różnicą aż 24 punktów. 

McCallum? Statystyki miał lepsze - rzucił 15 punktów, miał pięć asyst - i warto zauważyć, że nie popełnił żadnej straty. Ale liczba złych decyzji rzutowych czy niedokładnych podań była za duża. Amerykanin miał 6/15 z gry i wiele jego rzutów, szczególnie w ważnych momentach, było zbyt trudnych. Wyglądało to tak, jakby McCallum czuł, że musi wziąć odpowiedzialność na siebie i ta presja pchała go w trudne sytuacje. 32 minuty z nim na boisku Legia przegrała różnicą 19 punktów.

"Chciałbym zobaczyć ten zespół grający w ten sposób także w polskiej lidze"

- Trzeba mieć zaufanie do swojego zawodnika, a Ray to gracz, który wygrał niejeden mecz i na pewno jeszcze niejeden mecz dla Legii wygra - skomentował decyzje McCalluma trener Legii Wojciech Kamiński. Szkoleniowiec odniósł się także do ostatniej akcji swojego zespołu w czwartej kwarcie, w której McCallum spudłował trudny rzut z odejścia. - Mieliśmy zagrać akcję z zasłoną, po której Ray miał ocenić sytuację. Nie mam pretensji za to, jak zagrał. Widać, że fizycznie być może nie jesteśmy jeszcze gotowi, by trafiać tak trudne rzuty - stwierdził Kamiński.

Forma Groselle'a? - Powtórzę to, co mówiłem po porażce ze Śląskiem. Geoff gra średnio, ale to dopiero początek sezonu. Groselle miał słaby poprzedni sezon, to wszyscy wiedzą. Zaczęło się od kontuzji, potem nie było lepiej. To trochę podobna sytuacja jak z Adamem Kempem, który w poprzednim sezonie też zaczął u nas słabo, ale potem było lepiej. Liczę, że Geoff będzie się rozkręcał i wróci do grania sprzed dwóch lat. Stara się, ciężko pracuje, może brakuje mu przełamania.

Czego zabrakło Legii w czwartej kwarcie, by utrzymać przewagę, która momentami sięgała do 12 punktów. - To był taki sam przestój, jak w meczu ze Śląskiem. Nie możemy sobie na to pozwolić, jeżeli chcemy wygrywać. Ale też nie trafiliśmy kilku ważnych rzutów, to na pewno nie pomogło.

 - Cały mecz zaczęliśmy źle, ale nie poddaliśmy się, wróciliśmy - oceniał Kamiński. - W czwartej kwarcie mieliśmy swoje szanse, ale spudłowaliśmy kilka ważnych rzutów, nie byliśmy skoncentrowani w obronie. Ale na pewno zagraliśmy dużo lepiej niż kilka dni temu, chciałbym zobaczyć ten zespół grający w ten sposób także w polskiej lidze, a nie tylko Lidze Mistrzów.

Łukasz Koszarek - który to już raz?

Mecz z Hapoelem na plus na pewno zapisać może Devyn Marble, który zdobył 21 punktów, miał sześć zbiórek i pięć asyst - Amerykanin trafiał momentami trudne rzuty z różnych pozycji, grał wszechstronnie. W samej trzeciej kwarcie ograł Hapoel 13:11, to w dużej mierze dzięki niemu Legia wypracowała najwyższą przewagę w meczu.

Drugim najlepszym strzelcem warszawian był Travis Leslie, który rzucił 17 punktów, ale on momentami znikał z pola widzenia, a na dodatek zdarzały mu się proste błędy w obronie, co denerwowało Kamińskiego. W dogrywce na pewno zabrakło legionistom aktywnego Berzinsa, który opuścił parkiet po pięciu przewinieniach. 

Na koniec warto wspomnieć o Łukaszu Koszarku, który zagrał aż 28 minut - jako zmiennik McCalluma lub u jego boku. 38-letni rozgrywający statystycznie nie wypadł okazale - zdobył dwa punkty (1/5 z gry) i miał sześć asyst. Ale - który to już raz w karierze? - wprowadzał ogromny spokój w grę zespołu. Grał mniej kozłem, więcej podaniem, a więc trochę inaczej niż McCallum. Dzięki niemu uruchomieni zostali inni gracze.

I tak jak Legia z Grosellem i McCallumem na parkiecie traciła więcej punktów niż zdobywała, tak z Koszarkiem miała korzystną różnicę - i to aż +22. Ale to tylko cyfry, które - choć mówią sporo - nie oddają wszystkiego. Koszarek też popełnił prosty błąd w czwartej kwarcie - gdy Hapoel odrabiał straty, kapitan Legii zgubił piłkę organizując akcję.

A Legia zgubiła zwycięstwo.

Więcej o: