– Na ulicach Wilna czuć już ten typowy dla wielkich, koszykarskich wydarzeń klimat, w mediach sporo mówi się o tym, że mamy najlepszą drużynę od dekady, dlatego jeśli nie teraz, to kiedy? – relacjonował atmosferę w zwariowanej na punkcie koszykówki ojczyźnie litewski komentator i dziennikarz Rytis Kazlauskas w rozmowie z serwisem SuperBasket.
Minęło kilka dni i nastroje wśród Litwinów są skrajnie odmienne.
Najpierw ich koszykarze przegrali 85:92 ze Słowenią – mecz był zacięty, nieco ponad trzy minuty przed końcem Litwa prowadziła 81:80. W końcówce najważniejsze rzuty trafiały jednak gwiazdy ze Słowenii.
Potem ulegli 73:77 Francji – emocje były jeszcze większe, wynik decydował się w ostatnich sekundach. Litwini byli na prowadzeniu przez 29 minut, ale przegrali.
W niedzielę po trwającym 50 minut maratonie z dwoma dogrywkami przegrali 107:109 z Niemcami. Jonas Valanciunas zdobył aż 34 punkty, ale Arnas Butkevicius spudłował rzut na zwycięstwo. Litwini mogą czuć się pokrzywdzeni, bo w trzeciej kwarcie sędziowie nie przyznali im dodatkowego rzutu wolnego po technicznym przewinieniu trenera rywali. Błąd był ewidentny, ale litewski protest nie został uznany – złożono go zbyt późno.
Niezależnie od kontrowersji z niedzielnego meczu fakty są takie: Litwini mają bilans 0-3, zajmują przedostatnie miejsce w grającej w Kolonii grupie B, są tylko nad Węgrami. A z sześciu zespołów do drugiej fazy awansują cztery – faworyt jest na krawędzi.
Warto jednak zauważyć, że Litwini przegrali trzy mecze różnicą łącznie zaledwie 13 punktów. Pokazali w nich kawał dobrego basketu, ale rywale – aktualni mistrzowie Europy, wicemistrzowie olimpijscy i gospodarz wyrastający na objawienie turnieju – byli jeszcze lepsi. I prawda jest taka, że nawet jeśli Litwini ani razu nie zagrali na maksimum swojego potencjału i w ich grze widoczne są mankamenty, to w każdej innej grupie prezentowany przez nich poziom dałby im już wygrane. Każdej, tylko nie w grupie B, czyli grupie śmierci.
Według aktualnego rankingu grają w niej druga w Europie Francja, trzecia Słowenia, piąta Litwa i ósme Niemcy. Dużo niżej notowani są Węgrzy oraz Bośnia i Hercegowina, chociaż ta ostatnia sprawiła już sensację, pokonując w niedzielę Słowenię. Półtora roku temu, gdy losowano grupy EuroBasketu, rankingowa hierarchia wyglądała jednak inaczej – w pierwszym koszyku byli Francuzi, w drugim Litwini, w trzecim Słoweńcy, a w czwartym Niemcy.
Ci ostatni – prawem gospodarza przewidzianym przez FIBA – mogli sobie wybrać dowolny zespół, z którym chcą grać ze względów marketingowych. Wybrali Litwę, za którą jeżdżą tłumy kibiców, której mecze wzbudzają wyjątkowe zainteresowanie. Pod tym względem wybrali dobrze, bo litewscy fani robią w Kolonii furorę, a do sieci trafiają kolejne filmiki z ich spektakularnymi przemarszami na mecze. Ale gdy do Niemców i Litwy dolosowano Francuzów i Słoweńców, stało się jasne, że któryś z faworytów w grupie B może płakać.
Jeśli łzy w oczach litewskich kibiców się pojawiają, to na razie są to łzy rozczarowania i zdenerwowania, ale jeszcze nie porażki. Litwinom zostały dwa mecze z teoretycznie najsłabszymi Bośnią i Hercegowiną (choć ta ma bilans 2-1) oraz Węgrami (0-3, ale w niedzielę postraszyli Francuzów). Problem w tym, że Valanciunas i spółka nie są już zależni tylko od siebie. Jeśli Bośnia i Hercegowina pokonałaby Francję, a nie takie sensacje oglądaliśmy już na EuroBaskecie, to Litwinom nic nie dadzą nawet dwa zwycięstwa. Faworyt umrze w grupie śmierci i pojedzie do domu.
Dla zwariowanego na punkcie koszykówki kraju będzie to katastrofa. Już ostatni EuroBasket 2017 był dla Litwy nieudany – po wygraniu swojej grupy turniej zakończyła porażka w 1/8 finału z Grecją. W mistrzostwach świata w 2019 roku Litwini zostali sklasyfikowani na dziewiątej pozycji – drogę do ćwierćfinału zamknęły przegrane z Australią i Francją. A na zeszłorocznych igrzyskach w Tokio koszykarzy z Litwy w ogóle nie było – w finale turnieju kwalifikacyjnego w Kownie pokonała ich Słowenia.
Dlatego teraz ciśnienie na sukces jest tak wielkie. W XXI wieku Litwini byli mistrzami (2003), wicemistrzami (2013, 2015) oraz brązowymi medalistami ME (2007), a w 2010 roku zajęli trzecie miejsce w mistrzostwach świata. Mają grupę cenionych graczy występujących w najlepszych europejskich ligach, mają swoich reprezentantów w NBA – przede wszystkim wspomnianego potężnego Valanciunasa oraz grającego obok niego pod koszem Domantasa Sabonisa, syna legendarnego Arvydasa.
Problem w tym, że na razie obaj na tym turnieju rozczarowują – Valanciunas świetnie zagrał z Niemcami, lecz w spotkaniach ze Słowenią i Francją uciułał tylko 21 punktów, miał kiepskie 7/18 z gry. Sabonis? Średnie 9,7 punktu oraz 5,7 zbiórki też są grubo poniżej oczekiwań. Do zwycięstw nie prowadzi strzelec Marius Grigonis, a 21-letni rozgrywający Rokas Jokubaitis z Barcelony tylko z Francją zagrał na niezłym poziomie, w dwóch pozostałych meczach był zupełnie niewidoczny.
Ale to jeszcze nie koniec świata – wygrane z Węgrami oraz Bośnią i Hercegowiną mogą dać Litwie awans z grupy, pod warunkiem że Bośnia przegra z Francją. Jeśli Litwini zajęliby czwarte miejsce w grupie B, to w 1/8 finału zagrają ze zwycięzcą grupy A. Tam faworytem wydawali się Hiszpanie, ale po niedzielnych niespodziankach aż cztery zespoły mają bilans 2-1. Poza Hiszpanią są to Turcja, Czarnogóra i Belgia. I może tylko w starciu z Hiszpanami Litwa nie byłaby faworytem.
Na razie jest jednak na krawędzi.