Trener znikąd został szkoleniowcem wszech czasów. Zawsze żałował, że nie nauczył się polskiego

Michał Kiedrowski
Mike Krzyzewski nigdy nie chciał zmieniać nazwiska, choć Amerykanie musieli sobie łamać języki, by je wymówić. Zawsze był ulicznym wojownikiem z Chicago, a jego życie naznaczone zostało imigracyjnym doświadczeniem rodziców i dziadków. W ostatnią sobotę największy z wielkich, "Coach K", czyli bohater nie tylko koszykarskiej Ameryki, poprowadził zespół po raz ostatni.

- K, R, Z, Y, Z, E, W, S, K, I – od tego Mike zaczął swoją pracę na Uniwersytecie Duke. Gdy przedstawiano go na konferencji prasowej jako nowego trenera koszykarskiej drużyny Blue Devils, pierwsze co zrobił, to przeliterował swoje nazwisko. Nazajutrz w magazynie "Aeolus", który co tydzień ukazuje się w Durham, gdzie mieści się dziewiąta obecnie uczelnia w rankingu najlepszych amerykańskich uniwersytetów, ukazał się artykuł pod tytułem: "Krzyzewski: to nie jest literówka". 

Zobacz wideo

Jak Krzyzewski został trenerem K

I im więcej odnosił sukcesów, a miał ich całe mnóstwo, tym więcej Amerykanie mieli zabawy z jego nazwiskiem. W prasie, a później w Internecie, ukazywały się poradniki jak je wymawiać. Zawodnikom Duke i przeciwnych drużyn urządzano konkursy na wymawianie nazwiska trenera. A dziennikarze pisali felietony, jak sobie radzą z literowaniem. 

"Jedną z pierwszych umiejętności, którą opanowałem, gdy zacząłem pisać o koszykówce dla Sporting News, było zapamiętanie pisowni nazwiska Coacha K. Nie musisz rozumieć, dlaczego pisze się to tak, jak się pisze, ani udawać, że rozumiesz, dlaczego wymawia się to tak, jak się wymawia, ale Coach K to legendarny trener Duke. Jeśli zajmujesz się tą dyscypliną sportu, musisz to robić poprawnie. Za każdym razem. Nie ma wymówek" - pisał siedem lat temu Ryan Fagan, który twierdzi, że obudzony w nocy o północy potrafi przeliterować nazwisko Krzyzewski. 

Amerykanie ułatwili sobie życie nazywając go po prostu "Coach K". A on sam pomimo kłopotów, jakie sprawia jego nazwisko otoczeniu nigdy nie rozważał zmiany nazwiska. Zrobił to natomiast jego ojciec, który nie mógł znieść upokorzeń, jakie go spotykały z powodu imigranckiego pochodzenia. Zmienił więc nazwisko z Krzyzewski na Kross.  Wtedy też wuj trenera K powiedział Mike’owi: - Nigdy nie zmieniaj swojego nazwiska.  

Uliczyny wojownik z Chciago

Tę historię opisał Ian O’Connor, który wydał biografię Krzyzewskiego pod tytułem: "Couch K. The Rise and Regin Mike Krzyzewski".

- Myślę, że to całe doświadczenie, przez które przeszła jego rodzina, wbiło mu do głowy przesłanie, że w tym kraju trzeba walczyć o to, na co się zasługuje. Ludzie będą próbowali ci wszystko odebrać i musisz walczyć, aby tak się nie stało - powiedział O’Connor serwisowi The Athletic. - Potem, kiedy ludzie atakowali go z różnych stron, wydawało mi się, że zawsze wracał w nim ten dzieciak z Chicago. A teraz ma piękny dom i prowadzi życie bogatego i sławnego człowieka. Ale w gruncie rzeczy to, co stworzył, jest związane z imigracyjnym doświadczeniem jego rodziny i faktem, że był chłopakiem z Chicago - ulicznym wojownikiem - który zbudował to wszystko na fundamencie dzieciństwa i wewnętrznego gniewu, zainspirowanego doświadczeniami jego rodziców, którzy spędzili całe życie, pracując dla bogatych, i chcieli, aby ich dwaj synowie nie musieli tego robić. 

Z powodu dyskryminacji, jakiej doświadczały polskie imigranckie rodziny, rodzice nigdy nie nauczyli go mówić po polsku, czego trener do dziś żałuje. Obawiali się, że ich syn może nabrać niepoprawnego akcentu, gdy będzie mówił po angielsku. W jednym z wywiadów trener się śmiął, że rodzice używali polskiego jak broni, gdy nie chcieli, by dzieci rozumiały, o czym rozmawiają.

Krzyzewski jest natomiast wdzięczny rodzicom za "za najlepszą decyzję w życiu, której on sam nie podjął" - jak się wyraził. Wybrali dla niego uczelnię - West Point, czyli akademię amerykańskich wojsk lądowych. Tam, w drużynie armii, grał w koszykówkę w lidze uniwersyteckiej. Po zakończeniu nauki pięć lat przesłużył w wojsku zanim został najpierw asystentem trenera w Indianie, a potem pierwszym szkoleniowcem w West Point.

Cały się świat się zmienił naokoło, a Krzyzewski dalej trenował Duke

Tam zwrócił uwagę szefów pionu sportowego w Duke. Gdy więc Blue Devils szukali nowego trenera, ich wybór padł na Krzyzewskiego, który miał wtedy zaledwie 33 lata. To był sensacyjny ruch. Nikt nie spodziewał się, że uniwersytet z ambicjami weźmie trenera tak młodego i tam mało znanego, a w dodatku z drużyny, która w poprzednim sezonie miała mniej zwycięstw niż porażek. 

Był marzec 1980 r., gdy obejmował posadę trenera Duke. Prezydentem USA był Jimmy Carter, a w Polsce rządził Edward Gierek. Druga cześć "Gwiezdnych wojen" jeszcze nie miała swojej premiery. Numerem 1. na liście przebojów magazynu Billboard była piosenka Queenu "Crazy Little Thing Called Love", a Metallica nawet jeszcze nie istniała. Od tamtego czasu cały świat się zmienił, a Krzyzewski wciąż trwał na jednej posadzie. Przez 42 lata do ostatniej soboty. 

Ale początki nie były łatwe. Po dwóch nieudanych sezonach kibice domagali się zwolnienia Krzyzewskiego. Tom Butters, dyrektor sportowy na Uniwersytecie Duke, wytrzymał jednak ciśnienie i przedłużył z trenerem K umowę na kolejnych pięć lat.  

I okazało się, że miał rację, choć w początkach kariery ogólnokrajowej sławy Krzyzewskiemu nie przyniosły koszykarskie sukcesy, tylko jego bezkompromisowe zachowanie, gdy zarzucił sędziom z Atlantic Coast Conference, że stosują podwójne standardy. Chodziło o scysję podczas meczu z drużyną Uniwersytetu Karoliny Południowej, prowadzonej przez słynnego Deana Smitha - trenera, który wychował Michaela Jordana. Do spięcia doszło po meczu Duke z odwiecznym rywalem w 1984 r., w którym wyleciał z boiska, a Smith, choć zaatakował sędziego ze słowną furią i wyciągniętym palcem, nie został ukarany.  

"Jego wulgaryzmy były po prostu niewiarygodne"

Zresztą od początku trenerskiej kariery słynął z wybuchowego charakteru. Jeszcze w West Point, gdy jego gracz wyleciał z boiska za przewinienie techniczne, trener K wparował po zakończeniu meczu pod prysznic, by wykrzyczeć winowajcy prosto w twarz: "S***synu, nigdy, k***a, więcej nie przedkładaj siebie ponad moją drużynę". I nie miało znaczenie, że strumienie wody lały się wtedy na elegancki garnitur trenera. 

Jego ciętego języka doświadczali wszyscy naokoło: zawodnicy, dziennikarze, trenerzy innych zespołów, sędziowie. Wspominany wyżej Ian O’Connor mówi, że samo obserwowanie i słuchanie Krzyzewskiego podczas meczu było czymś niesłychanie zabawnym. - Jego wulgaryzmy były po prostu niewiarygodne. Pamiętam, jak kiedyś pomyślałem sobie, że jest w Ameryce wiele babć, które kochają tego faceta, ale gdyby kiedykolwiek usiadły tuż za nim na trybunach podczas meczu, byłby absolutnie zdruzgotane.  

Rok 1984 i mecze po kłótni o podwójne standardy okazały się przełomem w jego karierze. Drużyna po raz pierwszy zakwalifikowała się do kończącego sezon Turnieju NCAA, który wyłaniał mistrza kraju. Ta sztuka udała mu się jeszcze 34 razy. Pięć razy jego zespół zdobywał tytuł mistrzowski, 13 razy grał w Final Four. Zespoły Duke Blue Devils i Army pod jego kierownictwem wygrały w sumie 1202 mecze. Nie było w historii akademickiej koszykówki trenera, który wygrałby więcej. 

I nagle kibice, którzy chcieli go zwolnić, zaczęli rozbijać namioty pod halą, by tuż po otworzeniu kas zdobyć bilety na najlepsze miejsca na trybunach. To szaleństwo zaczęło się marcu 1986 r. od pomysłu grupy podchmielonych studentów i trwa do dziś. To nie przenośnia - studenci naprawdę rozbijają namioty pod halą i tygodniami czekają, by zdobyć bilety. Tymczasowa wioska pod Cameron Indoor Stadium otrzymała nazwę Krzyzewskiville. 

Trener, który naprosował Bryanta

Niejako po drodze były trzy tytuły mistrza olimpijskiego i dwa tytuły mistrza świata z zespołem USA. Najwięcej wspomnień wiąże się z tym pierwszym z Pekinu w 2008 r. Wtedy amerykańska drużyna chciała odzyskać tytuł po niechlubnym występie w Atenach, gdzie zajęła trzecie miejsce. Pod względem sportowym nie wydawało się to trudne zadanie, bo w kadrze USA grały największe gwiazdy jak Kobe Bryant czy LeBron James. Krzyzewski obawiał się jednak o motywację zespołu. Zapraszał więc na spotkania z zawodnikami generałów amerykańskiej armii i żołnierzy służb specjalnych, by powiedzieli graczom, co znaczy służyć dla ojczyzny.  

Trzeba było też wyciszać wzajemne animozje między zawodnikami. Tuż przed turniejem w Pekinie po meczu pokazowym z Australią LeBron James poprosił Krzyzewskiego, żeby "naprostował tego s***syna". Chodziło mu o Kobe Bryanta, który grał zbyt egoistycznie. Wziął więc gwiazdora Lakers na rozmowę, pokazał mu fragmenty meczu na wideo i poprosił, by przestał oddawać tyle "gównianych rzutów". A Bryant - który przecież nie słynął z pokornego charakteru – grzecznie przeprosił i obiecał, że więcej nie będzie. 

Ale tytuły i zwycięstwa to nie cały koszykarski dorobek trenera K. Krzyzewski wychował w swoim zespole 68 graczy NBA, którzy zostali wybrani w drafcie. 42 z nich zostało wybranych w pierwszej rundzie, a trzech z nr 1. To Elton Brand (1999), Kyrie Irving (2011) i Zion Williamson (2019). Pod tym względem Duke dorównuje tylko Uniwersytet Kentucky, który też miał trzy "jedynki" w drafcie. 

Jeden z wychowanków Krzyzewskiego jest już w galerii sław NBA. To Grant Hill, który z Duke zdobył dwa tytułu mistrza kraju. To on jest autorem najsłynniejszego podania w historii Turnieju NCAA, gdy na dwie sekundy przed końcem meczu posłał piłkę do Christiana Laettnera - przyszłego członka Dream Teamu i gracza NBA. Laettner zdobył równo z końcową syreną dwa punkty, który dały Duke zwycięstwo nad Kentucky i awans do Final Four w 1992 r. 

NBA kusiła Krzyzewskiego, ale wola został w Duke

Spod skrzydeł Krzyzewskiego wyszło też 14 trenerów, którzy byli najpierw jego asystentami, a potem głównymi szkoleniowcami drużyn uniwersyteckich. Wśród nich jest obecny trener grających w NBA Utah Jazz - Quin Snyder. 

Sam Krzyzewski miał wiele ofert pracy w NBA. W 2004 r. Los Angeles Lakers kusili go gigantycznymi zarobkami (40 mln za 5 lat) i pozycją udziałowca w klubie. W 2010 r. New Jersey Nets oferowali mu 15 mln dolarów za sezon. Za każdym razem odmawiał. W Duke nie zarabiał co prawda aż takich pieniędzy, ale też nie mógł narzekać. Jego ostatnia pensja to 7 mln dolarów rocznie. 

Gwiazdy NBA i trenerów, którzy mają wiele do zawdzięczenia Krzyzewskiemu można zobaczyć we wzruszającym filmie nagranym dla uczczenia ostatniego występu trenera w Marcowym Szaleństwie - jak potocznie nazywa się Turniej NCAA o mistrzostwo kraju. 

 

Ale na filmie jest też osoba, której Krzyzewski zawdzięcza najwięcej i to jej słowa doprowadzają go łez. To jego żona Mickie, którą poślubił w 1969 r. Biograf trenera nazywa ją współtrenerem Duke, doceniając jej rolę w prowadzonej przez męża drużynie. To ona uratowała jego karierę w 1995 r., gdy przeżywał załamanie po operacji pleców. - Nie ma mowy, żeby skończył z 1200 zwycięstwami i karierą trwającą 42 lata w Duke, jeśli ona nie powstrzymałaby go w 1995 roku przed zniszczeniem samego siebie. Rozpadał się wtedy fizycznie i emocjonalnie. I kto wie czy to, że był w stanie się pozbierać, zmienić swoje priorytety, odbudować zespół i przywrócić go dość szybko na szczyt koszykówki uniwersyteckiej, nie zawdzięcza właśnie jej? - zastanawia się Ian O’Connor. 

Mike Krzyzewski jest 10 razy lepszym człowiekiem niż trenerem

Swoim bogactwem Krzyżewscy dzielili się z innymi. I nie chodziło tylko o pieniądze. Gdy Jim Valvano, wielki rywal Krzyzewskiego, trener drużyny Uniwersytetu Stanowego Północnej Karoliny, wygłaszał swoją słynną mowę podczas wręczenia dorocznych nagród telewizji ESPN, powiedział:

Mike Krzyzewski jest dziesięć razy lepszym człowiekiem niż trenerem

Wielcy rywale na koniec życia Valvano stali się więcej niż przyjaciółmi. Krzyzewscy przez kilka miesięcy opiekowali się chorującym na raka Valvano, a Mike czuwał kilka nocy przy łóżku umierającego. Valvano odszedł w szpitalu uniwerstytetu Duke w Durham 28 kwietnia 1993 roku. 

Potem wspierali fundację Valvano – V Foudation for Cancer Research. Ale to nie jedyna organizacja, która cieszy się wsparciem trenera i jego żony. Długo można by było je wymieniać. Powołali m.in. do życia Emily Krzyzewski Center - organizację, która wspiera uczniów, by nie bali się realizować swoich marzeń.  

 

Tu warto wrócić do zawodnika, którego wyzwał pod prysznicem od s***synów. To był Joe McGuinness, z którym trener utrzymywał kontakty długo po tym, jak ich losy potoczyły się w zupełnie odmiennych torach. Tak zresztą było też z innymi zawodnikami. Koniec nauki w Duke nie oznaczał zerwania kontaktów z Krzyzewskim. Jak mówi O’Connor - jego umiejętności interpersonalne są wyjątkowe nie tylko w świecie koszykówki: - Wiele osób mówiło mi: "Stary, kiedy on siada z tobą jeden na jednego, to niezależnie od tego, czy jesteś dyrektorem generalnym z listy Fortune 500, czy 17-letnim dzieciakiem z problemami, on potrafi sprawić, że czujesz się jak jedyna osoba na świecie w tym momencie.

McGuinness podobnie jak Valvano zachorował na raka. Krzyzewski zabiegał, by miał dostęp do najlepszych lekarzy na Uniwersytecie Duke. Motywował go, by walczył z chorobą. Zatroszczył się też o jego rodzinę. Terapia nie przyniosła efektów. Przed śmiercią McGuinness zadzwonił do Krzyzewskiego i choć nie mógł już prawie mówić, poprosił brata, by przekazał trenerowi: "Nie poddałem się". - Nigdy w to nie wątpiłem - odpowiedział. 

- On nie tylko walczył o swojego podopiecznego, Coach K nadal go trenował, choć tamten miał już 50 lat – podsumowuje O’Connor. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.