Od śmierci legendarnego koszykarza w styczniu minęły dwa lata. Wciąż wiele osób go wspomina. Kobe Bryant był nie tylko wyjątkowym sportowcem, ale także człowiekiem.
Gwiazdor NBA żył w myśl pewnych zasad i chciał je wpajać swoim kolegom z drużyny. Luke Walton był jednym z tych, którzy przeżyli to na własnej skórze. - Pewnego dnia przyjechałem na trening, a ponieważ wieczorem dnia poprzedniego prawdopodobnie wypiłem za dużo, musiał poczuć ode mnie woń alkoholu - zaczął wspominać Walton.
- Kobe następnie poinformował resztę zespołu o mojej sytuacji i poprosił wszystkich, aby nie udzielali mi żadnej pomocy w defensywie, kiedy nadejdzie moja kolej, aby go kryć. Kiedy to się zaczęło, wezwałem pomoc i żaden z moich kolegów z drużyny się nie pojawił. Na początku się roześmiałem i powiedział, że "to jest fajne", ale w umyśle Kobego była tylko jedna myśl: "zniszczyć mnie".
Z biegiem czasu kolega klubowy Bryanta zrozumiał, że była to dla niego bardzo cenna lekcja. - Podczas tego treningu zdobył prawdopodobnie 70 punktów. Jego zabójczy instynkt i etyka pracy pozostały ze mną na zawsze - zakończył były już trener Sacramento Kings.
Do tragedii, w której zginął Kobe Bryant, doszło 26 stycznia 2020 roku. W południowej Kalifornii rozbił się helikopter, na pokładzie którego była też 13-letnia córka legendy koszykówki - Gianna, a także siedem innych osób, włączając w to pilota.