„Mamy dużo czasu, wygramy ten mecz!" – krzyczał Igor Milicić. Do końca meczu było niecałe siedem sekund, a na tablicy wyników 73:71 dla Estonii, ale piłka należała do Polaków. Chorwat wskazał na Jakuba Garbacza jako tego, który będzie rzucał na zwycięstwo. „I, k…, trafisz!" - wspierali go koledzy.
I ostatnia akcja piątkowego meczu w Tallinnie potoczyła się dokładnie tak, jak oczekiwał tego Milicić. Piłka trafiła w ręce Garbacza, najlepszego tego wieczora strzelca Polaków (w sumie 15 punktów), pozycja też nie była zła, gracz Stali zdążył ułożyć sylwetkę do rzutu. Ale najważniejszej trójki nie trafił.
Przegraliśmy 71:75. Po raz trzeci za kadencji nowego szkoleniowca, po raz trzeci w eliminacjach do (oddalających się) mistrzostw świata, z 49. drużyną rankingu FIBA. Na to już nie ma wytłumaczenia.
Kiedy pod koniec zeszłego roku Igor Milicić przejmował kadrę z rąk Mike’a Taylora, niósł na sztandarze hasła o potrzebie radykalnego odmłodzenia drużyny. Ale po dwóch porażkach na starcie eliminacji do mistrzostw świata – z Izraelem 61:69 i Niemcami 69:72 – musiał plany zrewidować.
Na dwumecz z Estonią powołał niemal tych samych graczy, na których stawiał poprzedni selekcjoner, ale i to nie pomogło. W Tallinnie, w starciu z teoretycznie najsłabszą drużyną w grupie, reprezentacja Polski wypadła po prostu źle. I przegrała – jak z Niemcami – minimalnie, ale zasłużenie.
Już do przerwy Polacy tracili 11 punktów. Gospodarze przy Polakach (wciąż w teorii będących ósmą drużyną świata) zachowywali się jak zespół z półki wyżej. Płynne akcje, unikanie pułapek w defensywie, długie i zespołowe akcje, najczęściej kończone rzutem z czystej, otwartej pozycji.
Na początku gra biało-czerwonych opierała się na Aleksandrze Balcerowskiem. Mierzący 219 cm środkowy zdobył siedem z pierwszych 14 punktów Polaków w pierwszej kwarcie, ale rywale szybko się w naszej grze połapali. Odcięli 21-latka od podań, odbierając nam ważny atut w ataku.
Estończycy świetnie odcinali też polskich strzelców – Michała Sokołowskiego, Michała Michalaka i Jakuba Garbacza, którzy jeśli trafiali, to po akcjach sytuacyjnych, pod presją czasu i rywala. Inna sprawa, że polscy rozgrywający mieli problem nie tylko ze znalezieniem im pozycji, ale i w ogóle z egzekucją zagrywki. Jakub Schenk na przemian z Marcelem Ponitką radzili sobie na tyle przeciętnie, że pod koniec pierwszej połowy rolę kozłującego na polecenie Milicicia przejął Michał Sokołowski.
W 20 minut Polacy pozwolili zdobyć rywalom aż 47 punktów, z czego aż 32 w samej drugiej kwarcie. Milicić, mający opinię szkoleniowca znanego z ciekawych idei w defensywie, miał nad czym myśleć.
W drugiej połowie w końcu próbowaliśmy odzyskać swój rytm. Po części się udało – głównie w defensywie. A w ataku przełamał się Jakub Garbacz. 28-letni strzelec odżył po powrocie z Bundesligi do Stali Ostrów (której trenerem jest Igor Milicić) i w końcu zaczął pokazywać talent w barwach kadry. W dwóch pierwszych meczach kwalifikacji trafił trzy trójki na 22 próby. W piątek w Tallinie trafił łącznie pięć na osiem. Gdy w połowie czwartej kwarty urwał się defensywie i trafił po raz piąty, przegrywaliśmy już tylko czterema punktami. Nie graliśmy z lekkością, ale zbliżyliśmy się do Estonii.
Ale przegraliśmy na własne życzenie. Kiedy w ostatnich minutach mieliśmy szansę wrócić na prowadzenie, najpierw dwukrotnie z linii rzutów wolnych pomylił się Sokołowski, a potem błąd kroków zrobił Ponitka.
Estończycy dogonić się już nie pozwolili. Lepiej trafiali rzuty wolne (15/18 przy czterech celnych Polaków na 10 prób), wygrali próbę nerwów na finiszu. I triumfowali w kluczowym meczu eliminacji.
Mecz odbył się w cieniu tragedii, która toczy się na Ukrainie. Reprezentanci Polscy – na znak solidarności ze wschodnimi sąsiadami – w trakcie Mazurka Dąbrowskiego trzymali ukraińską flagę.
Porażka komplikuje walkę Polski o awans na mundial, ale promocji do kolejnej fazy kwalifikacji nie wyklucza. Do następnego etapu przejdą trzy z czterech najlepszych zespołów grupy, a już w poniedziałek – o godz. 18 w Lublinie – czeka nas rewanż z Estończykami. I to już będzie gra o życie.
Estonia – Polska 75:71 (15:14, 32:22, 13:18, 15:17)