W styczniu 2020 roku Kobe Bryant, wraz z ośmioma innymi osobami (m.in. córką Gianną), leciał helikopterem, który rozbił się w Calabasas, mieście w hrabstwie Los Angeles w Kalifornii. Choć służby ratunkowe i policja zjawiły się na miejscu zdarzenia niemal natychmiast, to nikogo nie udało się uratować. Udało się za to zrobić wiele zdjęć z miejsca wypadku. Fotografie z katastrofy błyskawicznie przedostały się do mediów.
- Czuję się absolutnie zdruzgotana przez niewybaczalne i godne potępienia działania funkcjonariuszy - mówiła wtedy Vanessa Bryant. Wdowa po koszykarzu chciała upublicznić dane policjantów, którzy pojawili się na miejscu zdarzenia i upowszechnili zdjęcia z katastrofy. Domagała się też odszkodowania.
- Szeryf nie chce, by dane policjantów, którzy naruszyli prywatność ofiar katastrofy, zostały upublicznione. Takie osoby powinny odpowiadać przed sądem, jak każdy inny człowiek, wobec takich zarzutów. Dlaczego nazwisko mojego męża zostało ujawnione w 2003 roku [Bryant został oskarżony o napaść na tle seksualnym - red.], a teraz szeryfom ma to ujść płazem? Podwójne standardy - napisała żona Bryanta na Instagramie na początku marca.
Teraz wiemy już, że Vanessa Bryant wygrała sprawę w sądzie. Chociaż adwokaci przeciwnej strony argumentowali, że upublicznienie nazwisk policjantów może ułatwić hakerom dostęp do urządzeń i zdjęć, to sąd przyznał rację wdowie po koszykarzu. Sąd uznał, że upubliczniane ponad rok temu zdjęcia już nie istnieją.
Komisja badająca okoliczności katastrofy ustaliła, że przyczyną tragedii był błąd pilota, który działał wbrew procedurom i zaleceniom. Miał on wznieść się na wysokość 2400 stóp (około 730 metrów) w warunkach gęstej mgły. To spowodowało dezorientację przestrzenną pilota, który był przekonany, że wzbija się ponad chmury. W rzeczywistości jednak maszyna była zbyt nachylona i opadała. Z powodu mgły pilot - Ara Zobayan - nie widział żadnego punktu odniesienia, który mógłby mu pomóc zorientować się w sytuacji.