Znany z prowadzenia niezbyt zdrowego stylu życia przywódca miał przejść operację serca, po której jego stan określany był przez liczne media jako "wegetatywny". Dyktator był ostatni raz widziany publicznie podczas inspekcji bazy lotniczej. Pytania o stan zdrowia Kim Dzong Una pojawiły się po tym, gdy 15 kwietnia nie pojawił się on publicznie podczas najważniejszych dorocznych państwowych uroczystości w tym kraju - urodzin Kim Ir Sena, dziadka obecnego przywódcy i założyciela Korei Północnej. Z czasem pojawiły się niepotwierdzone doniesienia o tym, że Kim jest w ciężkim stanie po operacji serca. Amerykański plotkarski portal TMZ podał nawet informację o śmierci dyktatora.
Te doniesienia w niedzielę na podstawie informacji wywiadowczych zdementował jednak doradca prezydenta Korei Południowej, który stwierdził, że Kim Dzong Un "żyje i ma się dobrze". Korea Północna nigdy nie komentuje oficjalnie plotek na temat przywódcy, więc prawdy możemy nie poznać jeszcze długo. Natomiast co do Kima i sportu, to wykluczających się informacji nie ma: dyktator Korei Północnej to zapalony kibic i kropka. Wychowany na wielkich Chicago Bulls, znajomy Dennisa Rodmana, niespełniony koszykarz, który trenował od małego, słuchając rad matki: kto gra w koszykówkę, ten urośnie.
Zaczęło się w Szwajcarii, gdzie jedenastoletni Kim Dzong Un trafił potajemnie, już po przejściu elitarnej szkoły w Korei, przeznaczonej dla dzieci polityków. W Europie miał korzystać z prywatności, na którą nie byłoby szans w Korei i poszerzyć horyzonty. Dołączył w Liebefeld niedaleko Berna do swojego brata, Kim Dzong Czola, który mieszkał tam już dwa lata z ciotką, jej mężem i trójką dzieci. Przyszły przywódca Korei Północnej uczył się, bawił, zwiedzał i odkrywał pierwsze pasje - m.in. jazdę na nartach i koszykówkę.
- Mieszkanie przy Kirchstrasse było skromniejsze od tego, do czego Kim Dzong Un przywykł w Korei Północnej, ale mógł tam prowadzić względnie normalne życie. I oddawać się ulubionej rozrywce: koszykówce. Zainteresowanie sportem zaszczepiła w nim matka, powtarzając powiedzenie, które znają wszystkie koreańskie matki, zarówno z Północy, jak i Południa: jeśli będziesz grał w koszykówkę, bardziej urośniesz. Najmłodszy Kim był niski. Ko Yong Hui zachęcała więc syna do gry, licząc, że w porzekadle kryje się ziarno prawdy. I może jakieś maleńkie się kryło, bo chłopak dorósł do 170 centymetrów. Ko cieszyła się, widząc, że sport przypadł Kim Dzong Unowi do gustu - opisywała w "Wielkim Następcy" biografka Kima, Anna Fifield.
W ten sposób koszykówka zastąpiła inną wielką pasję Kima z dzieciństwa: samoloty. - Chłopiec nie rozstawał się z piłką nawet w łóżku. W czasie wizyt w Bernie Ko Yong Hui regularnie zmywała mu głowę, że za dużo gra, a za mało się uczy - czytamy w książce.
Kim kibicował Chicago Bulls. Miał koszulkę Michaela Jordana, oglądał wszystkie jego mecze. Ale z czasem ważniejszy od Jordana stał się dla niego Dennis Rodman: bo zagrał z Jeanem Claudem Van Dammem, a obaj Kimowie uwielbiali filmy akcji z Belgiem. W komedii sensacyjnej "Ryzykanci" Van Damme wystąpił wraz z Rodmanem, obraz wszedł na ekrany w 1997 roku, kiedy Kim był jeszcze w Szwajcarii. Kim Dzong Czol znalazł nawet sposób na wplecenie belgijskiego gwiazdora do jednej ze swych prac domowych. - W moim idealnym świecie nie pozwoliłbym używać broni ani atomowych bomb - napisał w wierszowanym wypracowaniu. - Zniszczyłbym wszystkich terrorystów wspólnie z Jean-Claudem Van Dammem. Wszyscy byliby szczęśliwi: żadnych wojen, żadnej śmierci, żadnych łez - czytamy w "Wielkim Następcy".
Gdy stało się jasne, że Kim Dzong Un przejmie władzę, CIA chciało wysłać do niego byłą gwiazdę NBA, żeby dowiedziała się czegoś więcej o nowym dyktatorze. Koncepcję oddelegowania do tej misji osoby niezwiązanej ze służbami ani polityką miał poprzeć prezydent Barack Obama. Rozważano też kandydaturę innego koszykarza, Steve’a Kerra, tłumacząc, że będzie mniej kontrowersyjny. Ostatecznie do Korei został wysłany Rodman, ale nie przez CIA, tylko przez hipsterską telewizję Vice News, należącą do HBO. Vice News chciała w ten sposób dostać się do zamkniętego kręgu Kim Dzong Una i nakręcić program o Korei. Przepustką miał być były zawodnik jego ukochanych Bulls.
Zawodnik zabrał ze sobą drużynę Harlem Globetrotters. Powitanie w lutym 2013 roku w Pjongjangu przeszło oczekiwania ekipy i samego Rodmana. Dziesiątki autografów, czerwony dywan. Sportowiec złożył pokłon przed przywódcą, a ten pozwolił mu zasiąść u jego boku. Potem pojechali na pokazowy mecz Globetrottersów. Przywódca Korei Północnej znalazł wspólny język z Rodmanem, poszli razem na prywatny koncert i bankiet.
Rodman wygłosił przemówienie, które zakończył słowami cytowanymi w "Wielkim Następcy". - Panie marszałku, pański ojciec i dziadek odj**ali kilka chorych akcji. Ale pan, pan stara się zrobić coś dla świata i za to pana kocham - powiedział do przywódcy Korei. Słowa Rodmana przeraziły innych gości. Chwilę później Kim Dzong Un uniósł jednak kieliszek i się uśmiechnął. To był jeden z wielu kolejnych toastów, jakie wzniosą.
Przyjaźń Kim Dzong Una z Rodmanem poza interesami ich obu była nie do wytłumaczenia. A zmieniła się w kolejne trzy lata spotkań, podróży, rejsów, imprez, czy po prostu kolejnych rozmów. - Nie jest tym samym człowiekiem, którego widzi w nim wiele osób. Kiedy usiądziesz z nim przy lunchu, przekonasz się, że jest całkiem cool. To miły gość - mówił Rodman w dokumencie ESPN "For Better or Worse". W 2019 roku Kim poprosił koszykarza o przysłanie do Korei sławnych kolegów. Wdrażał powoli swój plan rozwoju koreańskiego sportu.
Na początku Kim Dzong Un traktował sport w swoich rządach jako coś dodatkowego. Miał od tego ludzi, ale o wiele bardziej zajmowały go inne aspekty życia publicznego. Władza w Korei niby ma słabość do sportu, ale też obawia się jego siły. Jak zauważył Tim Hartley w książce "Kicking Off In North Korea", w tym kraju bardzo rzadko dochodzi do zamieszek, a sport się swego czasu do nich przyczynił. W 2005 roku, czyli jeszcze w czasie reżimu Kim Dzong Ila, na Stadionie 1 Maja w Pjongjangu - największym obiekcie na świecie, gdzie może zasiąść nawet 150 tysięcy osób - rozegrano mecz azjatyckich eliminacji mistrzostw świata w piłce nożnej. Spotkanie Korea Północna - Iran zakończyły starcia koreańskich fanów z policją i wojskiem. Wszyscy na stadionie byli przekonani, że sędzia niesłusznie pokazał czerwoną kartkę jednemu z ich zawodników. Rzucali na boisko kamienie, wyrywali krzesła, ale mecz udało się dokończyć. Natomiast po ostatnim gwizdku sytuacja wymknęła się spod kontroli. Kibice uniemożliwiali zawodnikom z Iranu powrót do busa przez kilkadziesiąt minut.
- Gdybym był Kim Dzong Ilem, byłbym tym przerażony. Jeśli ludzie potrafią wściec się i manifestować swój gniew na meczu piłkarskim, to co dopiero na ulicach, gdy zabraknie jedzenia, czy nie zgodzą się z jakimś aresztowaniem - mówił cytowany przez Hartleya Andriej Lankow, pochodzący z Sankt Petersburga, a dziś mieszkający w Seulu naukowiec, specjalizujący się w sprawach koreańskich. Wiele z późniejszych meczów reprezentacji było niedostępnych w telewizji, a wyniki zmieniano i przedstawiano pod potrzeby propagandy sukcesu. Największy sportowy sukces koreański w XXI wieku, czyli awans Koreańczyków na mundial 2010 w RPA, skończył się klęską w turnieju finałowym i też trzeba było odpowiednio ograć ją propagandowo. A w 2019 Kim nie wpuścił kibiców na mecz obu Korei w azjatyckich eliminacjach MŚ. Transmisji spotkania oczywiście także zabronił.
Jeśli Kim jako przywódca państwa angażował się w rozwój jakiegoś sportu, to poza koszykówką właśnie w futbol. Stworzył specjalną szkółkę, do której wynajął trenerów, by wyselekcjonowali najlepszych młodych zawodników. Kazał płacić uczniom szkółki po 16 tysięcy euro rocznie, a w przypadku sukcesu tego projektu wprowadzić podobne w innych sportach.
Efekt? Wyjazd do Barcelony na staż w La Masii ulubieńca Kim Dzong Una - Han Kwang-Songa. Dyktator zachwycał się jego grą, obserwował jego treningi. Han został ostatecznie zauważony w Europie, ale nie przez hiszpańskie kluby, tylko przez Cagliari. Przeniósł się tam i jako pierwszy zawodnik z Korei Północnej strzelił gola w Serie A. Rozwijał się i stał popularny w lokalnym środowisku, ale jak pisze "Mundo Deportivo", Kim Dzong Un nie pozwolił mu na nawet jeden wywiad, którego wcześniej nie zobaczyli jego ludzie. Kwang-Song miał być otwarciem pewnej drogi. Zwłaszcza że Cagliari udało się sprzedać go Juventusowi. A mistrzowie Włoch wypożyczyli go w styczniu 2020 do El-Duhail z Kataru, gdzie młody piłkarz ma zarobić ogromne pieniądze i uczyć się m.in. od Mario Mandżukicia.
Władza w Pjongjangu interesuje się też olimpizmem, bo przy okazji igrzysk może sporo ugrać, decydując się na jakieś pojednawcze gesty wobec Korei Południowej. Przed tym wydarzeniem w rozmowie z portalem sportsinwinter.pl brytyjski dziennikarz i znawca igrzysk David Goldblatt zwracał uwagę, że wątek pojednania się dwóch Korei może być jedyną ciekawą kwestią w czasie całej imprezy.
Media rozpisywały się o wspólnym przemarszu sportowców obu krajów podczas ceremonii otwarcia, pierwszym takim przemarszu po dziesięcioletniej przerwie, o wspólnej reprezentacji w hokeju na lodzie kobiet, a telewizje transmitowały spotkania Kim Dzong Una z Tomasem Bachem i wizytę siostry dyktatora w Pjongczangu. Thomas Bach uwierzył nawet, że dzięki tym gestom Kima ma szansę na pokojową Nagrodę Nobla. Ale nie brakowało też spekulacji, że Korea Północna w ten sposób, zawsze przeciągając rozmowy na temat wspólnych przemarszów czy wspólnych reprezentacji do ostatniej chwili, podbija stawkę w zakulisowych negocjacjach w sprawie pomocy finansowej od Seulu. Kim zgodził się jeszcze potem na wystawienie wspólnej reprezentacji np. na MŚ w piłce ręcznej w 2019.
- To pobożne życzenie zewnętrznego świata, żeby reżim Korei Północnej upadł z odejściem Kim Dzong Una. W przypadku utrzymania tych samych interesów pomiędzy rodziną Kimów i większością zarządzających strukturami państwa, to raczej niemożliwe - mówił Cheong Seong-chang, dyrektor wydziału nauk o Korei Północnej Instytutu Sejong dla portalu "The Star". Trudno się też spodziewać, by sport zmienił rolę pod rządami nowego przywódcy. Koreańczycy rywalizujący na międzynarodowej arenie pozostaną zakładnikami polityki.
Przeczytaj także: