Sensacyjna wygrana Polaków z mistrzami świata! "Byliśmy bardziej osłabieni niż Hiszpania"

Polacy w swoim drugim meczu el. mistrzostw Europy 2021 pokonali mistrzów świata. Hiszpanie w Saragossie bez swych gwiazd polegli 69:80. - My byliśmy bardziej osłabieni niż oni. U nich nie było graczy wybitnych, ale byli godni następcy. U nas brakowało 40 proc. drużyny - mówi Sport.pl Jacek Łączyński, trener i komentator koszykówki.

Kacper Sosnowski: Z Hiszpanią nie wygraliśmy w kosza niemal od pół wieku. Pan też był zaskoczony i podekscytowany meczem w Saragossie?

Zobacz wideo Marcin Gortat: Skończyła się moja gra w koszykówkę

Jacek Łączyński: Nikt się tego nie spodziewał. Na co dzień nie wygrywa się przecież z mistrzami świata. Nawet jeśli ci mistrzami byli tylko z nazwy. Wiemy, że w hiszpańskiej drużynie mierzącej się z Polską tylko dwóch graczy miało na koncie jakieś marne minuty na tej imprezie. Tak to grali z nami inni zawodnicy. Wynik idzie jednak w świat. Przez kilka dni o tym meczu na pewno będzie głośno. Do mnie też już dzwonią znajomi nieoglądający na co dzień koszykówki i pytają, co się stało, że z pokonaliśmy mistrzów? To jest przyjemne.

Mówi im pan, że to taki połowiczny sukces?

- Mówię, że przed każdym meczem są szanse na wygranie, a Hiszpanie grali zawodnikami na co dzień rywalizującymi w mocnej lidze ACB (najwyższa klasa rozgrywkowa w Hiszpanii -przyp. red.). To nie byli kelnerzy. Trudno było zakładać, że odniesiemy tak dobry rezultat. To zwycięstwo trzeba było wyszarpać. Chwała chłopakom, że im się udało.

Tym bardziej że biało-czerwoni też byli osłabieni.

- My byliśmy nawet bardziej osłabieni niż oni. Może u nich nie było graczy wybitnych, ale byli ich godni następcy. U nas brakowało 40 proc. drużyny (m.in. Mateusza Ponitki i Adama Waczyńskiego - przyp. red), więc chwała dla tych, co ich zastępowali, że dali radę. Tak szerokiego, jak Hiszpania składu przecież nie mamy.

Ktoś po tej wygranej szczególnie zasługuje na pochwałę? Najbardziej zadowolony był pewnie Łukasz Koszarek, dla którego było to 200. spotkanie w kadrze.

- Supersprawa. Pewnie jak będzie dziadkiem lub pradziadkiem, to będzie chwalił się wnukom, że w swym 200. meczu dla Polski ograł mistrzów świata. Ja nikogo bym jednak nie wyróżniał. Oprócz tego, że mieliśmy lidera strzeleckiego A.J. Slaughtera, który zdobył 26 punktów, to jednak koledzy mu w tym bardzo pomogli. Odważny i rozważny był też nasz trener, który nie zamęczał tego gracza, tak jak mam wrażenie w spotkaniu z Izraelem. Wtedy do Slaughter ciężar gry musiał brać na siebie, rozgrywał piłkę, wyprowadzał akcję, był zmęczony. Tym razem dużo pomagali mu inni, w tym Koszarek, więc nasz snajper miał trochę więcej wytchnienia i zbierał siły na to, co lubi najbardziej.

Co spowodowało, że w drugiej kwarcie Polacy odrobili straty i byli od gospodarzy zdecydowanie lepsi?

- Początek meczu rzeczywiście nie wyglądał dobrze. Było za dużo błędów indywidualnych, niecelnych rzutów, również spod kosza. Z minuty na minutę graliśmy jednak lepiej, a porozumienia nie mieli Hiszpanie. W sumie zanotowali dwadzieścia kilka strat, to był chyba jakiś ich rekord. Wiele z tych strat było jednak spowodowanych naszą dobrą defensywą, czytaniem gry. Poza tym gospodarzom spadła skuteczność rzutów za trzy punkty. Pod koniec meczu na parkiecie biegało chyba czterech ich graczy, z żaden nie miał na koncie trójki. W obecnych czasach trudno wygrać mecz, nie rzucając za trzy. Pewnie to wszystko złożyło się na nasz sukces, ale trzeba docenić też biało-czerwonych. Obroną się nakręciliśmy, kilka ważnych piłek im wyrwaliśmy, wpadały nam rzuty za trzy, byliśmy skuteczni z rzutów wolnych, nie przytrafiały nam się proste straty. Silna broń Hiszpanów, czyli kontratak praktycznie nie funkcjonowała. Może w całym meczu rywale mieli trzy, cztery kontry z wyraźną przewagą liczebną.

Do tego Polacy wyraźnie przyspieszyli grę. Wyglądało to lepiej niż w starciu z Izraelem, gdzie nie mógł gry przyspieszać już Slaughter, bo oddychał wtedy trzecim płucem. Teraz ta taktyka była zmieniona i przyniosła skutek.

Szkoda, że na kolejny mecz tych eliminacji trzeba będzie czekać aż 9 miesięcy.

Ale po drodze, czeka nas turniej życia. W czerwcu zagramy kwalifikacje do igrzysk olimpijskich. Od awansu do Tokio dzielą nas trzy, czy cztery zwycięstwa. Dobrze, że po przegranym meczu z Izraelem przytrafiła się taka Hiszpania, bo do czerwca będzie w kadrze dobra atmosfera i trochę euforii. To było ważne zwycięstwo w kontekście walki o igrzyska olimpijskie. Jakbyśmy najpierw wygrali, a potem przegrali, to pewnie szukalibyśmy dziury w całym. Tak się cieszymy.

Co do samych eliminacji mistrzostw Europy, to one rzeczywiście są dziwne. Trochę to śmiech na sali. Z grup czterozespołowych awansują po trzy drużyny, więc trzeba być bardzo, bardzo słabym, by się tam nie dostać. Do tego jeszcze większość drużyn nie gra w pierwszych składach, co też jest absurdalne, bo kraj reprezentować powinni najlepsi. No ale to nie nasza wina i problem. Dobrze, że mecz z Hiszpanią wygraliśmy właśnie dlatego, że za cztery miesiące walczymy o igrzyska. Tam już nie będzie drugich czy trzecich składów reprezentacji, bo każdy będzie walczył o tę najważniejszą imprezę. Po meczu w Saragossie jestem jednak optymistą.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.