Świadek opisał moment katastrofy helikoptera Bryanta. To on pierwszy wezwał pomoc

Scott Daehlin, który znalazł się na miejscu katastrofy helikoptera należącego do Kobego Braynta, opisał w rozmowie z "New York Post" moment zdarzenia. Niespełna minutę po wypadku zawiadomił służby, które dotarły na miejsce w ciągu następnych kilku minut.

W niedzielę wieczorem władze miasta Calabasas oficjalnie przekazały, że legenda NBA i jeden z najlepszych koszykarzy w historii Kobe Bryant zginął w wypadku śmigłowca. Na pokładzie było dziewięć osób, w tym 13-letnia córka zawodnika. Nikt nie przeżył katastrofy.

 

Scott Deahlin, który słyszał moment katastrofy helikoptera Bryanta, opisał wszystko w rozmowie z "New York Post". - Usłyszałem uderzenie. Nie było bardzo głośne. To tak, jakby potłukła się szklanka. Po chwili ucichły wirniki - powiedział. - Wszystko ucichło, bardzo, bardzo szybko. Mam nadzieję, że nikt nie cierpiał, bo wszystko wydarzyło się błyskawicznie - dodał.

Deahlin w ciągu 45 sekund od uderzenia powiadomił służby, które znalazły się na miejscu katastrofy już kilka minut później. Jego zdaniem, pilot nie wiedział gdzie się znajdował i dlatego doszło do wypadku. - Sądzę, że był zdezorientowany. Nie słyszałem żadnych dziwnych dźwięków - podkreślił świadek zdarzenia.

Bryant uchodził za jedną z największych gwiazd w historii NBA. Pięciokrotnie zdobył pierścień mistrzowski ligi, dwukrotnie uznany został MVP finałów, a także był MVP ligi w 2008 roku. Karierę zakończył osiem lat później. Przez całą karierę był zawodnikiem Los Angeles Lakers. Numery, z którymi występował - 8 i 24 - zostały zastrzeżone przez klub. Liczne sukcesy osiągał również poza parkietem. W 2018 roku jego krótkometrażowy film "Dear Basketball" zdobył Oscara.

Koszykarz miał jeszcze trójkę dzieci: Natalię, Biankę i Capri, która urodziła się w czerwcu 2019 roku. Zginął w wieku 41 lat.

Więcej o:
Copyright © Agora SA