"Tego nie było nawet u Michaela Jordana". Tłumacz biografii Bryanta o jego sukcesie

- Tłumaczyłem wiele biografii koszykarzy, ale nigdzie, nawet w historii Michaela Jordana, nie było tego, co było u Kobe'ego - mówi Sport.pl dziennikarz i felietonista Michał Rutkowski. Podkreśla jego tytaniczną pracę, perfekcjonizm i dbałość o szczegóły, co dla otoczenia mogło być ciężkie. - Pewnie trudno było niektórym z nim funkcjonować - dodaje.

Michał Rutkowski był wieloletnim felietonistą "Gazety Wyborczej" i polskim tłumaczem biografii Bryanta "Showboat" oraz "Mamba Mentality". Obecnie jest dyrektorem marketingu portalu Gazeta.pl.

Marcin Gortat opowiada nam o swojej przyszłości:

Zobacz wideo

Kacper Sosnowski: Pracowałeś przy kilku książkach dotyczących znakomitych koszykarzy. Coś podczas przekładów biografii Bryanta zaskoczyło cię szczególnie?

Michał Rutkowski: Trudno powiedzieć, że to było zaskakujące, ale na pewno ciekawe. W tych książkach budowano obraz człowieka, dla którego koszykówka jest wszystkim, obraz tytana pracy. Po przetłumaczeniu pierwszej biografii pomyślałem, że współczuje Kobe’emu. Wydawnictwo ukazywało się na zakończenie jego kariery. Zastanawiałem się, co on potem będzie robił? Przy drugiej książce "Mentalność Mamby" - foto albumie - w którym on komentuje zamieszczone tam zdjęcia opisując swoje podejście do koszykówki, zdziwiła mnie obsesyjna dbałość o szczegóły. Przywiązanie do detali właściwie na każdym polu. Zdjęcie, które dla każdego z nas było normalną fotografią, on rozbierał na czynniki pierwsze. Zastanawiał się, dlaczego podczas meczu czyjaś ręka jest ułożona tak, a nie inaczej, dlaczego noga jest pod takim kątem. Wszystko rozpracowywał w głowie. Może dlatego po karierze sportowej szybko odnalazł się w nowej rzeczywistości. Biografie Kobe’ego to takie książki, które każdy młody sportowiec powinien przeczytać. Pokazują co jest potrzebne, by osiągnąć sukces.

U niego to był bardziej talent czy właśnie ta tytaniczna praca i detale, które wypracowywał na treningach o 4.00 rano robiąc tysiące powtórzeń rzutu?

- Żyjemy już w takich czasach, w których talent nic nie znaczy. Można być utalentowanym zawodnikiem i niczego nie osiągnąć. U Bryanta sukces był połączeniem tych dwóch składowych. Tłumaczyłem wiele biografii koszykarzy, ale nigdzie, nawet w historii Michaela Jordana, nie było tego, co było u Kobe’ego. On zawsze przychodził do hali pierwszy i wychodził z niej ostatni. Wracał tam w ciągu dnia. Tak sobie planował czas, że tych treningów mógł zrobić dziennie więcej niż inni. Jak były mecze wyjazdowe, to dogadywał się z trenerem, żeby mu wynajmować halę. Nie miał problemów, by przyjść na nią o 4.00 rano, by nie przeszkadzać trenującym tam gospodarzom. Dla niektórych to było problemem, bo on od wszystkich wymagał takiego samego zaangażowania, poświęcenia i perfekcji, jakich wymagał od siebie. To też wynika z tych biografii, że on nie był dla otoczenia najlepszym kumplem. Tworzył konflikty. Nie da się pewnie być wybitnym koszykarzem nie będąc bezwzględnym wobec siebie i otoczenia.

Tak zachowywał się przez poczucie własnej wartości i uparte dążenie do celu? Nie znając człowieka można by ocenić go jako aroganta.

- Te dwie rzeczy się chyba trochę przenikają. Był taki jeden, może nawet trochę wstrząsający moment, kiedy Los Angeles Lakers nie awansowali do play-offów. To chyba było pierwszy raz w karierze Bryanta. Dodam, że w drużynie nie było już wtedy Shaqa O'Neala. Po ostatnim meczu sezonu wszyscy siedzieli w szatni podłamani. Trener starał się przemawiać. Trochę graczy pocieszał, trochę im dziękował. W pewnym momencie Kobe mu przerwał i wypalił prosto z mostu: Jesteście wszyscy jak g***o! Nie jesteście godni grać ze mną w jednej drużynie." Powiedział tak i wyszedł z szatni. Pewnie trudno było z kimś takim na co dzień funkcjonować, ale jak chciało się też zdobywać trofea, a Kobe wiedział jak to robić, to trzeba było być wymagającym dla siebie i otoczenia. Pięć mistrzostw NBA nie miał nawet Lebron James, a Kobe tak.

Jak Los Angeles i sama drużyna Lakers mogą pożegnać swą legendę?

- Przekonamy się we wtorek. Wtedy Lakers zagrają pierwszy mecz po tragedii. W dodatku z Clippers, czyli miejscowymi rywalami. Dla całego Los Angeles to będzie wyjątkowe wydarzenie. Od niedzielnego popołudnia pod halą zaczęli pojawiać się ludzie, zapalali świeczki. Tam akurat szykowano się do uroczystości rozdania Grammy. Władze miasta zaapelowały, by ze względów bezpieczeństwa tam nie przychodzić. Ktoś na Twitterze napisał: "Przecież to dom Kobe’ego. Nie możecie nam tego zabronić!"

Były kwiaty i znicze, ale też piosenki i tysiące ludzi w koszulkach z jego nazwiskiem

- Myślę, że najlepszym uhonorowaniem jego kariery teraz byłoby zdobycie mistrzostwa przez Lakers. Oni przewodzą w tym momencie na zachodzie, mają mocną drużynę, mają Lebrona, który z Brayantem był związany. Kobe pewne najbardziej chciałby tego sportowego sukcesu. Pewnie szczególny będzie też tegoroczny mecz gwiazd NBA. Podczas niego wszyscy zapewne oddadzą mu hołd. W tym roku Kobe był nominowany do Galerii Sław, miał przemawiać. Zobaczymy jak to będzie wyglądać. Podczas spotkań w innych miastach już obserwujemy akcje upamiętniające. Na początku meczu San Antonio Spurs z Torono Raptors zawodnicy obu drużyn w czasie pierwszej akcji przez 24 sekundy stali i nie rozgrywali piłki, co kibice nagrodzili brawami. Były zdjęcia Kobe’ego na telebimach.

Świat szybko obiegła tragedia.

- Mój 18-letni syn uświadomił mi, że nie pamięta, żeby Instagram i portale społecznościowe były tak wypełnione wspomnieniami i wpisami po zmarłej osobie. Kobe to był idol tego młodszego pokolenia. Mój syn też dorastał razem z nim, grał w jego koszulce czy butach. Nie było już dawno tragedii, która tak poruszyła ludzi. Pewnie też tak ich zaskoczyła. Bo on jeszcze niedawno przekomarzał się z Lebronem na temat wyprzedzenia go w klasyfikacji najskuteczniejszych strzelców ligi NBA. Miał wiele planów.

Ty też pożegnałeś legendę NBA na swoim profilu na Facebooku. Przypomniałeś list, który napisałeś po zakończeniu jego kariery.

- Też zamieściłem na swoim profilu listo-wiersz, który napisałem jeszcze jak Bryant żegnał się ze sportem (w 2016 roku - przyp. red.). Mówiąc szczerze, przez większość kariery za nim nie przepadałem. Pisałem o nim kiedyś w felietonach jako o czarnym charakterze, przyrównywałem go do Anakina Skywalkera. Twierdziłem, że on też przez swój charakter i konflikty przeszedł na ciemną stronę mocy. Pamiętamy telenowelę i napiętą sytuację w jego relacjach z O’Nealem. ”Shaq” odszedł w końcu z Los Angeles.

Szanowałem Bryanta, ale lubić zacząłem go pod koniec kariery, kiedy nie był już taki doskonały, wybitny, ani nieomylny, ale cały czas się na ten najwyższy poziom potrafił wznieść. Do mojego listu zainspirował mnie jego list “Dear Basketball”, w którym żegnał się z koszykówką. Ten jego list został zresztą sfilmowany, film nagrodzono potem Oskarem. Napisałem mój list, bo Kobe był jedną z najważniejszych postaci koszykówki. Jego karierę przeżyłem od początku do końca. Kariery Jordana całej nie pamiętam, bo jak on zaczynał, byłem za młody. Dobrze przypominam sobie za to, jak Koby przychodził do NBA, mam w głowie jego pierwszy sezon, dość nieudany. Pamiętam pierwsze play-offy, cegły rzucane w meczu z Utah, wszystkie niedoloty. Pamiętam też sezony mistrzowskie, kiedy był nieco w cieniu “Shaqa”, ale triumfował. To była moja młodość, więc mnie to zainspirowało.

List z 2016 roku rzeczywiście jest dalej aktualny. Zakończenie kariery przez sportowca jest taką jego sportową śmiercią - to moment wspomnień, podsumowań, pożegnania. To moment pewnej nieodwracalności rzeczy. Oczywiście można jak Jordan wrócić, ale w przypadku Bryanta nie było to realne. Wtedy w 2016 roku żegnaliśmy sportowca, teraz żegnamy sportowca i człowieka.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.