Koszykówka znowu zrobi furorę? O takiej oglądalności telewizja mogła tylko marzyć. Mamy wszystko, by grały w nią miliony

Polscy koszykarze robią furorę na mistrzostwach świata w koszykówce. Czy walka o siódme miejsce na świecie może spowodować boom na uprawianie tej dyscypliny? Wyniki oglądalności są bardzo dobre ze względu na porę emisji, a zainteresowanie tym sportem mocno wzrosło. Przed stadionem we Wrocławiu powstało nawet zaaranżowane boisko do koszykówki, a na każdym osiedlu nadal stoją latami nieużywane kosze, na których wychowywali się obecni reprezentanci.
Zobacz wideo

Polscy koszykarze robią furorę na mistrzostwach świata. Biało-czerwoni w świetnym stylu awansowali do najlepszej ósemki turnieju, a w ćwierćfinale bardzo długo walczyli z faworyzowaną Hiszpanią, która jest jednym z kandydatów do mistrzostwa świata. Postawę Polaków dostrzegli także Hiszpanie, którzy nas mocno chwalą. Ich zdaniem ekipa Taylora długo była równorzędnym rywalem i imponowała walecznością.

Wraca moda na koszykówkę? Można zagrać pod stadionem we Wrocławiu

Świetna postawa koszykarzy spowodowała, że w ostatnich dniach bardzo dużo mówi się o tej nieco zapomnianej w naszym kraju dyscyplinie. Powrót koszykówki można także dostrzec na lekcjach wf-u o czym piszą uczniowie w mediach społecznościowych. Modę ostatnich dni postanowiło wykorzystać także miasto Wrocław, które zaaranżowało boisko do gry w koszykówkę na parkingu przed stadionem Śląska Wrocław. Na betonie zostały namalowane linie, a wkrótce pojawią się również kosze. 

- Jak pewnie zauważyliście, przed stadionem we Wrocławiu jest trochę równego betonu. Szkoda, żeby się marnował, więc wymalowaliśmy boisko do koszykówki od strony terenów zielonych, bliżej wejścia od ul. Królewieckiej. Kosze dojadą wkrótce i będzie można poklepać na esplanadzie - napisał na Twitterze Kacper Cecota rzecznik stadionu. 

Milion widzów to za mało na koszykarki boom?

Mistrzostwa świata w koszykówce rozgrywane są w Chinach, dlatego pora transmisji nie jest idealna dla polskiego widza. Pierwsze mecze fazy grupowej można było oglądać w godzinach porannych, a te decydujące spotkania rozgrywane są o godzinie 15, czyli w momencie, gdy większość ludzi znajduje się jeszcze w pracy czy szkole. Ostatni mecz z Hiszpanią (o półfinał) oglądał średnio jeden milion widzów i mniej więcej tyle osób widziało pozostałe mecze biało-czerwonych. Nie jest to wielka liczba, zważywszy na stawkę spotkania i fakt, że ostatnie mecze kadry Jerzego Brzęczka oglądało około 3,5 miliona widzów. Warto jednak zauważyć, że jeszcze kilka lat temu nasi koszykarze mogli tylko pomarzyć o oglądalności na poziomie miliona widzów, a gdy TVP kupowało prawa do pokazywania eliminacji mistrzostw świata mogła tylko pomarzyć o takim występie Polaków, a potem udziale w mistrzostwach. W mediach da się także wyczuć większe zainteresowanie, które może przełożyć się na wzrost popularności tego sportu, jak choćby w latach 90.

Hej, hej tu NBA, jako marzenie o tym co amerykańskie

Pod koniec lat 80 i na początku 90. furorę robiły pierwsze polskie transmisje z NBA oraz kultowa fraza  "Hej, hej tu NBA" wprowadzona przez Włodzimierza Szaranowicza. Taśmy przylatywały wówczas prosto ze Stanów, a na warszawskim Okęciu odbierał je jeden z pracowników TVP. Taśmy były przegrywane, bo system amerykański nie obsługiwany był wówczas przez polskie urządzenia, dlatego początkowo mecze były pokazywane ze sporym poślizgiem.

NBA było wówczas dla polskiego widza czymś niezwykłym, wydarzeniem sportowym, które uosabiało wszystko to, co zachodnie, amerykańskie. Jak w swojej książce pt. "Hej, hej tu NBA, czyli recepcja amerykańskiego basketu w Polsce" zauważa Jakub Papuczys, transmisje z NBA były dodatkowo podkręcane dla polskiego widza. Eliminowano nieudane czy nieskuteczne zagrania. Obcinano niecelne rzuty i straty. W sumie widzowie oglądali 20 minut esencji gry z jednego meczu, a takich spotkań w magazynie było pokazywanych kilka. Wszystko nakręcał żywiołowy komentarz Włodzimierza Szaranowicza w czasie rzeczywistym i merytoryczne analizy (wraz z przygotowaniem całości materiału) Ryszarda Łabędzia. Transmisje stały się hitem wśród młodych Polaków, którzy chcieli być jak amerykańskie gwiazdy basketu. Mniej więcej wtedy polski widz zainteresował się także innym show, jakim był amerykański profesjonalny wrestling, ale to koszykówka była sportem, który można było uprawiać praktycznie wszędzie, bo stare kosze do dzisiaj stoją na większości polskich osiedli.

Są boiska stare i nowe. Czy będą chęci?

W latach 90. młodzież grała w koszykówkę dużo częściej niż dzisiaj, a jeśli popatrzymy na średnią wieku naszej drużyny, która walczy na mistrzostwach to łatwo się zorientować, że jest to pokolenie osób w okolicach 30 roku życia, czyli tych wychowanych popularności koszykówki w latach 90. - Rozpoczął się prawdziwy boom na koszykówkę, którą chciano już nie tylko oglądać, ale i w nią jak najwięcej grać, na równi z najpopularniejszą dotąd na podwórkach piłką nożną. Tam, gdzie było betonowe boisko, musiał pojawić się przynajmniej jeden kosz. Do transmisji prezentowanych w TVP dołączyły te, które pokazywał obecny w niektórych domach niemiecki DSF. Na pniu sprzedawały się takie gazetki jak: „MAGIC Basketball” i „Pro Basket”, a prawdziwi fani nosili czapeczki z logo ukochanych drużyn. Kibice wymieniali się  kasetami VHS z nagranymi meczami - mówił dziennikarz Ryszard Łabędź w jednym z programów TVP Sport.

Czy w 2019 roku możemy przeżyć podobny boom jak w latach 90.? Wydaje się, że będzie o to zdecydowanie trudniej, bo kult transmisji z NBA budował się latami, a teraz mamy zaledwie kilka tygodni większego zainteresowania basketem. W Polsce w koszykówkę można grać jednak praktycznie wszędzie, bo oprócz starych, wiekowych już boisk z koszami, boiska znajdziemy także na większości Orlików. Potrzebne są tylko chęci. Koszykarze dali impuls. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.