Wielka nadzieja Polski na medal w debiutującej na igrzyskach konkurencji. "Uwielbiam tatara, żurek, bigos, śledzie"

- Uwielbiam tatara, żurek, bigos, śledzie. Przyrządzać też. Kto by pomyślał, że będzie ze mnie taki polski chłopak, co? - śmieje się Michael Hicks. Kiedyś trenował z Kevinem Garnettem i Rayem Allenem, teraz z naszą kadrą 3x3 zdobył brąz mistrzostw świata i został królem strzelców. Za rok na igrzyskach w Tokio "Michaś" chce to co najmniej powtórzyć. - Jeszcze nie mamy awansu, ale ja już myślę o olimpijskim medalu - mówi. Jego bliscy opowiadają, ile poświęcił, by spełnić marzenia.

Na taki moment chwały Hicks czekał długie lata. Nie, błąd - on nie czekał, on na to pracował.

To była akcja odwracająca wszystko. Na trzy sekundy przed końcem meczu o medal Polska przegrywała, a nagle zdobyła cztery punkty, bo poza zaliczonym trafieniem z faulem Hicks wykonał jeszcze dwa wolne i oba wykorzystał. Ta akcja zamknęła marzenia Serbów o brązie. A Polakom pozwoliła wziąć rewanż na mistrzach świata. Rok temu na mundialu nasza drużyna była czwarta. W półfinale przegrała z Serbią 19:21, po punktach straconych w ostatniej akcji.

Zobacz wideo

U Mike'a jak w banku

- Przez rok myślałem o tamtym meczu. Naprawdę, bardzo często to do mnie wracało - mówi Hicks.

W 2018 roku sportowiec urodzony w Nashville w stanie Tennessee zadebiutował w biało-czerwonych barwach. Polskie obywatelstwo dostał na początku 2016 roku, po ośmiu latach pobytu w naszym kraju. Odczekał jeszcze dwa lata karencji i wreszcie gra na chwałę swojej nowej ojczyzny. Z każdym rokiem gra coraz lepiej, mimo że ma już 36 lat.

- Czuję się świetnie. Chyba widać? - mówi. Oczywiście, że widać. Na rozgrywanych w Amsterdamie mistrzostwach Hicks był rewelacyjny. W wygranym 18:15 meczu z Serbią zdobył 13 punktów. W całym turnieju w siedmiu spotkaniach on rzucił 71 punktów, a drugi na liście strzelców Łotysz Karlis Lasmanis uzbierał 48 punktów. Pseudonim "Money in the bank" wziął się z tego, że dawno temu, jeszcze w Stanach, kolega uznał, że danie mu piłki to pewna lokata. Nie pomylił się.

Zdobycz Hicksa waży jeszcze więcej, kiedy zestawimy ją z dorobkiem jego trzech kolegów z drużyny narodowej. Przemysław Zamojski (24 pkt), Paweł Pawłowski (18) i Marcin Sroka (5) rzucili do spółki 47 punktów. Taktyka Polaków ustawiona pod szalejącego w ofensywie Mike'a przynosi coraz lepsze efekty.

W ogóle nasza drużyna coraz szybciej pędzi w kierunku wielkich rzeczy. W niedzielę 23 czerwca po popisowym rzucie Hicksa kadra osiągnęła historyczny, medalowy sukces, a ledwie tydzień później na Łotwie wywalczyła awans do finałów mistrzostw Europy, które na przełomie sierpnia i września odbędą się na Węgrzech. Nasza drużyna jest już teraz pewna gry w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk. Za rok w Tokio o medale powalczy tylko osiem drużyn, ale Hicks jest zdeterminowany, by wprowadzić do tego grona Polskę. I by na miejscu osiągnąć jeszcze więcej.

Mama pomogła trafić

- Co dwa lata staramy się latać do USA, żeby odwiedzać rodzinę. Ale odkąd Michael zaczął grać w 3x3 udaje nam się to rzadziej, ponieważ od połowy maja do połowy sierpnia on jest stale w podróży. W tym roku już dwa razy planowaliśmy kilkudniowy urlop i musieliśmy go anulować z racji wyjazdów Michaela z kadrą 3x3. Nie jest łatwo - mówi Dagna Hicks. - Ale zdecydowanie warto. W Amsterdamie pierwszy raz podziwiałam grę chłopaków jako reprezentacji. Jestem z nich dumna, odwalili kawał pięknej roboty. Było ciężko, ale nie stracili głowy, nie poddali się. Walczyli do końca i zdobyli upragniony medal. Ze wsparciem mojej teściowej, która tę ostatnią piłkę pomogła Michaelowi trafić do kosza - dodaje żona bohatera.

- Nie, nie, nie, żaden ze mnie bohater. To jest inna historia. O tym, że jak ciężko na coś pracujesz i jak się przygotowujesz do takiego momentu przez naprawdę długi czas, to w końcu ten moment przychodzi. I wtedy błyszczysz - mówi Michael.

- Rzut z Serbami? Dla mnie żadna nowość. Wiele takich widziałem, właśnie takiego Mike'a znam od lat. Od dawna wiadomo, że jak Mike przekracza połowę boiska, to już trzeba go kryć. On jest stworzony do szybkiego grania, do oddawania rzutów, a im rzuty są z trudniejszej pozycji, tym lepiej mu wychodzą. Mike ma idealny charakter do koszykówki 3x3, w niej jest w swoim żywiole - nie ma wątpliwości trener Mariusz Karol.

Junior w Stanach, senior w rozterce

Ten szkoleniowiec sprowadził Hicksa do Polski. Był początek 2008 roku, gdy Amerykanin został zawodnikiem Basketu Kwidzyn. - Przyjechał, bo było wiadomo, że dysponuje dobrym rzutem za trzy punkty, a my szukaliśmy gracza z takim atutem. Mike już wtedy słynął z nietypowego rzutu: im dalej od kosza, tym było dla niego lepiej. Jego nazwisko podsunął nam jakiś agent, ale już nie pamiętam który. Mnóstwo zawodników się ściągało do klubów, więc trochę się to wszystko zaciera. Ale nie zapomnę, że start Mike'a u nas był bardzo nietypowy. Na powitalnej kolacji dostał telefon ze Stanów. To była ważna sprawa rodzinna, nie czuję się upoważniony do mówienia o niej. W każdym razie Mike wstał od stołu, od razu pojechał do Warszawy i poleciał do Stanów - opowiada trener.

Hicks musiał wyjechać, bo zmarła matka jego dziecka. Michael junior miał wtedy półtora roku. Koszykarz wrócił do Polski, opiekę nad synem powierzając swojej matce. Rok później ściągnął chłopca do Starogardu Gdańskiego. Tam stworzył mu rodzinę. Dzisiaj Michael junior ma prawie 13 lat, polską mamę i amerykańsko-polską siostrę, Maliyę, która ma dziewięć lat.

Michael junior nie ma już babci, która zajmowała się nim we wczesnym dzieciństwie. - Teściowa zginęła w wypadku samochodowym w 2017 roku. Mąż był wtedy w Pradze na jednym z turniejów Fiba 3x3 World Tour - mówi Dagna Hicks. - Od tego momentu Mike wymaga od siebie jeszcze więcej. Wszystko co robi, robi dla mamy. Chce, by była z niego dumna - dodaje.

Po polsku nawet do psa

Michael i Dagna zamieszkali razem w 2009 roku. On po kilku meczach w Kwidzynie przeniósł się do Starogardu Gdańskiego, jej miasta. - Poznaliśmy się przypadkowo w 2008 roku na przystanku autobusowym w Starogardzie. Ja już wtedy wiedziałam, że Mike to Mike, bo w Starogardzie wówczas mecze koszykówki to była jedyna rozrywka. Przy pierwszym spotkaniu Mike tylko sie ze mną przywitał i przedstawił, potem ja dodałam go do grona znajomych na Facebooku, a on napisał wiadomość. I tak już poszło - opowiada Dagna. - Na początku Michael grał w Polpharmie i latał do Stanów, odwiedzać syna i mamę. W 2009 roku zamieszkaliśmy razem. W domu wszyscy mówimy zarówno po polsku, jak i po angielsku, nawet do psa - śmieje się pani Hicks. - Mike na początku miał opory, ale w ciągu ostatniego roku bardziej się otworzył, nawet ćwiczył czytanie razem z naszą córką. Rozumie prawie wszystko, myślę, że na spokojnie z każdym się po polsku dogada - dodaje.

Michael Hicks i Dagna Hicks
Michael Hicks i Dagna Hicks Z archwium prywatnego Dagny Hicks

Michael twierdzi, że od początku spodziewał się, że w Polsce zostanie na zawsze. - Od pierwszych dni tutaj czułem, że Polska to będzie wybór na bardzo długo - mówi.

Ze swoich początków pamięta zdziwienie, że w Starogardzie poza halą nie za bardzo jest dokąd pójść, że brakowało choćby centrum handlowego czy restauracji z jedzeniem, jakie lubił. - W 2008 roku w Starogardzie faktycznie nie było kompletnie niczego. Ale Michael należy do takich osób, które potrafią się dostosować do każdej sytuacji i środowiska. Naprawdę dziwiło go chyba tylko to jak nisko potrafi u nas spaść temperatura zimą. I jak długo zima trwa - śmieje się jego żona.

- Jedzenie? Na początku brakowało mi takich miejsc jak KFC czy Subway, ale uwierz mi, że od razu w Polsce na plus bardzo zaskoczyły mnie dwie rzeczy: pierwsza, że ludzie są tu dla mnie tak mili. A druga, że macie dużo pysznych potraw - mówi Michael. - O tak, uwielbia specjały naszej kuchni. Żurek, rosół, schabowe, gołąbki, bigos, kocha też kaszankę z grilla - wylicza Dagna.

- Jeszcze tatar, bigos i śledź - dodaje Michael. - I wszystko co lubię jeść, umiem też bardzo dobrze przyrządzić - chwali się.

W Hicksie nie ma tęsknoty za niespełnionym snem o karierze w NBA. - Pytasz o Boston Celtics? Cóż trochę przed przylotem do Polski byłem na ich obozie treningowym. Grali tam wtedy m.in. Kevin Garnett i Ray Allen. Byłem z nimi dwa miesiące. Nie przebiłem się, ogólnie do NBA było mi daleko. Ale nie żałuję. Serio, ani trochę. Polska okazała się dla mnie najlepszą opcją w życiu - przekonuje.

Agent ze stali

Ale opcja najlepsza nie znaczy idealna. - Z Michaelem znamy się od dawna, a bardzo się zakumplowaliśmy pięć lat temu. Wtedy mój syn miał sześć lat i zaczął trenować w szkółce u Mike'a w Starogardzie - mówi Adam Siemieński, agent Hicksa. - W tamtym czasie nie miałem wiele wspólnego z koszykówką, byłem tylko kibicem, a zawodowo zajmowałem się i nadal się zajmuję czymś zupełnie innym. Prowadzę firmę, która handluje stalą. Ale zrobiłem licencję agenta FIBA [Międzynarodowej Federacji Koszykówki], żeby pomagać Mike'owi. On kilka razy w swojej karierze znalazł się w trudnych sytuacjach i poczułem mobilizację, żeby walczyć w jego imieniu. Ten człowiek jest dla mnie jak brat, nasze żony i dzieci są ze sobą zżyte, wspólnie spędzamy wakacje i święta, więc miałem dużą motywację, żeby zostać profesjonalnym menedżerem i go reprezentować. Efekt jest taki, że teraz reprezentuję nie tylko Michaela, ale też jeszcze ponad 50 innych koszykarzy - opowiada Siemieński.

Agent ze stali twierdzi, że w wielu sytuacjach musi przypominać ludziom, że Hicks to Polak, ale specyficzny. - Proszę sobie wyobrazić dużą imprezę. Z okazji 10. rocznicy ślubu zaprosiliśmy z żoną ponad 60 osób. Mike ze swoją żoną i dzieciakami przyszli trochę spóźnieni, bo miał trening. On co najmniej 40 osób z grona naszych gości widział pierwszy raz w życiu, a ze wszystkimi się serdecznie przywitał. Gdyby był białym Polakiem, ludzie pomyśleliby "wariat" - opowiada Siemieński.

"Hicks? Ale on zdradził Starogard"

Bliscy Hicksa zauważają, że jego sposób bycia najmniej dziwi dzieci. - Czy to Gdańsk, czy Kraków, Mike na ulicach przybija z dzieciakami piątki, uśmiecha się, zagaduje. A na zajęcia, które prowadzi we wsi Jabłowo zapełnia się cała sala, jest tam po 50 dzieciaków, choć miejscowość jest malutka - mówi menedżer koszykarza.

W szkole w Jabłowie Hicks robi to, czego nie robi już pod własnym szyldem. - Szkółkę przestaliśmy prowadzić w momencie wyjazdu do Krakowa - mówi żona koszykarza.

Ten wyjazd sporo zmienił w życiu rodziny. Oferta finansowa była na tyle kusząca, że Michael postanowił zmienić otoczenie, mimo że w Starogardzie był ulubieńcem kibiców, ich "Michasiem z Kociewia" i mimo że ekstraklasę zamienił na niższy poziom rozgrywkowy. Przez ostatnie pół roku umowy Hicks nie grał w Polpharmie, bo nie dogadywał się z działaczami. - To jest ciężki temat. Michael miał zawsze w Starogardzie grono swoich fanów, głównie dzieci - on kocha je, a one jego. Niestety odkąd przenieśliśmy się do Krakowa jest nazywany zdrajcą. Spotkałam się z tym określeniem wielokrotnie - mówi żona zawodnika. - Jest to przykre. Kibice nie pojmują, że granie w koszykówkę to praca i źródło utrzymania. Kiedy zwykły człowiek zmieni pracę, tak naprawdę nikogo to nie obchodzi. Jeśli już, to gratuluje mu się awansu czy podwyżki. Kiedy jednak sportowiec zmieni klub, to jest zdrajcą. Nawet jak na przeglądzie auta mechanik zobaczył nazwisko, to usłyszałam "Hicks? Ale on zdradził Starogard". Chciałabym, aby kibice zaczęli postrzegać sportowców jako ludzi, którzy są tacy sami jak reszta i mają takie same potrzeby jak reszta - dodaje Dagna.

Ego na wierzchu, nie w kieszeni

- Michael to jest fantastyczny kolega, człowiek, do którego można przyjść z każdą sprawą i zawsze pomoże. Ale charakter ma trudny i to mu czasem szkodzi - mówi trener Karol. - Pewnie byłoby lepiej, gdyby czasami potrafił schować ego do kieszeni - dodaje szkoleniowiec. I przytacza scenę ze współpracy z Hicksem, by zobrazować, co ma na myśli. - Polpharma grała w Słupsku, a ja trzymałem Mike'a na ławce. Nie dałem mu wejść przez całą pierwszą kwartę i już widziałem, że jest obrażony. W drugiej kwarcie dalej go nie wpuszczałem, dałem mu wejść dopiero na ostatnie 30 sekund. Boże, taki był na mnie wściekły, że po prostu historia. Ale poszedłem dalej i przetrzymałem go na ławce przez całą trzecią kwartę, ryzykując, że w końcu odmówi mi wejścia na boisko. Działałem z premedytacją, wpuściłem na czwartą kwartę świeżego, wściekłego Hicksa, który w takim stanie był nie do zatrzymania, grał jak teraz w koszykówce 3x3. Mike rzucił w tej ostatniej kwarcie aż 18 punktów, dzięki niemu wygraliśmy mecz. Ale na mnie się obraził - opowiada Karol.

O tym, że kumpel bywa trudny opowiada też Siemieński. - Przyjaźnimy się, ale staram się być obiektywny i próbuję temperować jego nerwowe zachowania. Tłumaczę mu, że nie zawsze są godne naśladowania, a przecież on jest wzorem dla wielu, ludzie na niego patrzą - mówi menedżer.

Hicks ma taki styl bycia, że na boisku nie tylko czaruje umiejętnościami, ale też wdaje się w słowne przepychanki. Tłumaczy, że wyssał to z mlekiem matki. Dosłownie, bo w kosza grał i z nią. I między innymi ona uczyła go, że słowne deprymowanie przeciwnika to również element tej gry.

Dzień Dziecka? Zawsze. Dzień Kobiet również

- Bywało, że nawet trenerzy Mike'a bali się jego temperamentu, jego ego. Kiedy rozmawiam o jego kolejnych kontraktach, to mówię, że jeśli tylko będzie trzeba pomóc, ja się zajmę tą silną osobowością Mike'a - mówi jego menedżer.

Hicks błyskawicznie skraca dystans i również z tym wielu ludzi trudno sobie radzi. - Jego otwartość jest wyjątkowa. W naszym społeczeństwie wręcz niespotykana, w reakcji na nią ludzie się często usztywniają. Akurat mnie ona urzekła. Kiedyś po prostu zerknął na mnie, zawołał: "Tatuś! Tatuś! Chodź z nami porzucasz" i nagle dołączyłem do treningu syna i innych dzieciaków. On dzieciakom daje nawet dwugodzinny wycisk, a i tak wracają, bo ten wycisk jest połączony ze świetną zabawą - opowiada Siemieński.

- Byłem z nim kilka razy na obozie Mike camp i widziałem, jaki ma fantastyczny stosunek do dzieci i do młodzieży. Uwielbiają go po prostu. Uwielbiają, proszę to podkreślić. On śpiewa, tańczy, staje się jednym z tych dzieciaków, ma świetny kontakt i z 10-, i z 17-latkami. Jest po prostu stworzony do prowadzenia obozów dla dzieci - opowiada Karol.

Siemieński wspomina, że śpiewać Hicksowi zdarzyło się i dla dorosłych. - Gdzie go klub, miasto czy szkoła nie poprosi, tam Mike idzie. Impreza na Dzień Dziecka? Zawsze. Kiedyś śpiewał nawet w urzędzie miasta z okazji Dnia Kobiet, bo poprosili, on miał czas, więc nie widział powodu, żeby tego nie zrobić. To jest człowiek orkiestra, ewenement w naszym szarym kraju. Michael Hicks to rewelacyjny sportowiec, ale najpierw bardzo dobry człowiek. I dlatego chce się mu kibicować, żeby osiągnął jeszcze więcej - kończy agent koszykarza.

Więcej o: