Koszykówka. Wilt Chamberlain - gwiazda to za mało

Gdy w słoneczny poranek maszerował po ulicach Nowego Jorku, rzucał cień wielkości Empire State Building. I nie chodzi nawet o imponujące 216 centymetrów wzrostu, ale wielkość postaci która do dziś zadziwia nie tylko sportowy świat. Choć wiele osób myśli, że jego przydomek to "Szczudło", tak naprawdę mówiono o nim "The Dipper" - "Wielka Niedźwiedzica". Jedna gwiazda to dla niego za mało. Człowiek, który rzucił 100 punktów w jednym meczu NBA zasłużył na całą konstelację w gwiazdozbiorze koszykówki.
Zobacz wideo

2 marca 1962 roku Wilt Chamberlain był przede wszystkim diabelnie niewyspany. Randka poprzedniego wieczoru nieco się przedłużyła i tak naprawdę gigant z Filadelfii Warriors w ogóle nie zmrużył oka. Ale jakoś trzeba było wyrobić limit 20 tysięcy stosunków, o którym opowiadał pod koniec życia. Gdy wszedł do szatni w Hershey w stanie Pensylwania nie ucieszył go atak trenera Franka McGuire. Krzyczał coś o nowojorskich gazetach, wytykających mu zbyt wolne poruszanie na parkiecie. New York Knicks mieli plan, żeby zabiegać Chamberlaina, któremu zarzucali również brak wytrzymałości. Niespecjalnie się tym przejął, bo znał swoją wartość i sprawność. Wystarczyło zresztą spojrzeć na jego dokonania nie tylko w NBA. Rzucał średnio 50 punktów na mecz i miał po 25 zbiórek. W czasach uniwersyteckich był znakomitym biegaczem na ćwierć mili, a do tego wybitnym skoczkiem wzwyż. W przerwach między sezonami grał w siatkówkę i uwielbiał dźwigać ciężary. Obcisły strój i spodenki długości współczesnych slipków uwydatniały jego wzrost i monstrualny zasięg ramion, sięgający 236 centymetrów. Mało kto zdawał sobie jednak sprawę z jego siły. - Kiedyś podczas sparingu złapał mnie w powietrzu i śmiejąc się od ucha do ucha posadził na koszu - opowiadał były koszykarz Larry Wagner. Sam Chamberlain twierdził za to, że kiedy w trakcie podróży z Arizony do Nowego Meksyku musiał zatrzymać się przy drodze za potrzebą, zaatakowała go puma. Gdy wskoczyła mu na plecy, złapał ją za ogon i cisnął w krzaki.

Pewnie trudno byłoby uwierzyć w taką historię, gdyby nie ślady pazurów na jego plecach, które pokazywał kolegom z drużyny. Miał zatem wiele powodów by nie przejmować się doniesieniami nowojorskich gazet.

Hala w Hershey, mieście słynącym dotąd jedynie z fabryki czekolady, nie była wcale wypełniona po brzegi. Z nieco ponad siedmiu tysięcy miejsc zajętych było dokładnie 4124, choć gdyby zebrać głosy wszystkich, którzy twierdzą, że widzieli to spotkanie na własne oczy, tłum fanów musiałby się rozlewać po całym mieście. Meczu nie transmitowała żadna telewizja, więc pozostały jedynie pamiątkowe zdjęcia i fragment relacji radiowej.

Mimo szumnych zapowiedzi przed meczem, New York Knicks zdawali sobie sprawę z problemów, jakie może im sprawić Chamberlain. Tym bardziej, że zabrakło ich podstawowego centra Phila Jordona. Według oficjalnej wersji zmogła go grypa. Koledzy z zespołu twierdzą, że leczył kaca. Zastępujący go Darrall Imhoff szybko złapał cztery faule i musiał usiąść na ławce rezerwowych. To na pewno ułatwiło sprawę Chamberlainowi, który bezlitośnie wykorzystywał swoje szanse. Do przerwy zdobył 41 punktów, co nie wprawiło nikogo w osłupienie. Sam też specjalnie się nie przejął, bo regularnie zdobywał 30-35 oczek w połowie meczu. Kiedy w trzeciej kwarcie dołożył 28, przeszło mu przez myśl, że może pobić osobisty rekord 78 punktów. O 100 nawet nie pomyślał.

78 punktów pękło niezauważalnie. Widzowie w hali zaczęli wyczuwać, że dzieje się coś niezwykłego. Gdy licznik wybił 86, do gry włączył się spiker zawodów David Zinkoff, który głośno liczył każde kolejne trafienie Wilta. Podekscytowani kibice coraz bardziej tłoczyli się przy liniach boiska, nie mogąc opanować emocji. Zdano sobie sprawę, że mityczne 100 punktów staje się coraz bardziej realne. Trener McGuire zareagował błyskawicznie, nakazując swoim graczom jak najszybciej faulować rywali. Nowojorczycy wykonywali wtedy co prawda rzuty osobiste, ale najważniejsze było skrócenie ich akcji. Dzięki temu Chamberlain miał więcej czasu na zdobywanie punktów.

Kiedy zegar pokazywał 1 minutę i 27 sekund do końca meczu, The Dipper miał na koncie 98 punktów. Kibice wrzeszczeli "Give it to Will", domagając się błyskawicznego podania do Chamberlaina. Knicksi robili co mogli, żeby do podania nie doszło. W końcu się udało, Wilt rzucił i… nie trafił. Piłkę zebrał rezerwowy Leckenbill, wychwycił okiem wyłaniające się z gąszczu rąk te najdłuższe, Chamberlain złapał piłkę i znowu nie trafił. Piłka ponownie trafiła do Leckenbilla, ale ten nie był w stanie podać do Wilta, oddał ją innemu rezerwowemu Joe Ruklickowi, który szybko znalazł Chamberlaina. Jeszcze jedna próba. Kosz. 100 punktów!

Do końca spotkania pozostało 46 sekund, ale nikt nie mógł już powstrzymać kibiców, którzy wpadli na parkiet. Sędzia zakończył spotkanie, a Warriors pokonali Knicks 169:147. Dzieciaki oblepiły Chamberlaina jak pszczoły plaster miodu, a wielkolud podskakiwał z radości z szóstką małych fanów na swoich barkach. Koledzy z zespołu cieszyli się razem z nim. Grali na niego przez całe spotkanie i poświęcili się dla jego rekordu nie dlatego, że ktoś im kazał, ale dlatego że lubili i szanowali Chamberlaina. Trafił 36 na 63 rzutów z gry, ale kluczowe były rzuty wolne, jego pięta achillesowa. Zwykle pudłował mniej więcej połowę z nich, tym razem trafił 28 na 32.

"Kiedy zobaczyłem rano gazetę myślałem, że to błąd w druku" - opowiadał Nate Thurmond, członek Galerii Sław NBA. Zanim jednak gazety trafiły do kiosków, Wilt Chamberlain musiał trafić do domu. Mieszkał w Nowym Jorku, więc wracał autobusem z graczami Knicks. Przez 240 kilometrów podróży nie mówili o niczym innym niż o rekordzie. "Byłem wykończony meczem i poprzednią nocą. Co chwila zasypiałem i budziłem się, gdy autobus się zatrzymywał. Oni ciągle o tym nawijali. W pewnym momencie usłyszałem - Nie wierzę, że ten dupek rzucił nam 100 punktów", wspominał Chamberlain. Gdy dotarli do Nowego Jorku, zrobiło mu się głupio. "Dzięki chłopaki i przepraszam za te 100 punktów", powiedział żegnając się z rywalami. "Całe szczęście, że nie zrobił tego nam", żartował po latach Bill Russell, legenda NBA, symbol Boston Celtics, właściciel 11 mistrzowskich pierścieni. Chamberlain zdobył zaledwie dwa, ale jego gwiazdozbiór wciąż świeci bardzo jasno. Nikt nigdy nie zbliżył się do jego rekordu. Najbliżej był Kobe Bryant z Los Angeles Lakers, który w 2006 roku zdobył 81 punktów. Ale to wciąż bardzo daleko.

Wilt Chamberlain zmarł w 1999 roku w Bel Air w Kalifornii w wieku 63 lat. Zadziwił świat nie tylko rekordowym występem przeciwko New York Knicks. Niewiele zabrakło, by stoczył bokserski pojedynek z Muhammadem Alim. Wyznaczono już nawet miejsce i termin, ale ostatecznie walkę odwołano. Być może dlatego, że Ali nie miał wtedy mistrzowskiego pasa, być może dlatego, że Chamberlainowi zaproponowano za pojedynek zaledwie pół miliona dolarów, a być może był to tylko element negocjacji w sprawie kontraktu z LA Lakers. W 1987 roku Chamberlain na poważnie mówił za to o szansach gry w kadrze siatkarzy na Igrzyska Olimpijskie w Seulu. Mimo 51 lat wciąż trenował i był w bardzo dobrej formie. Trener Frank McGuire wspomina za to rozmowę, w której zapytał swojego najlepszego koszykarza o to, "jak długo chciałby grać", mając na myśli liczbę minut w meczu, w nadchodzącym sezonie. "Na zawsze" odpowiedział Chamberlain.

*Przy tworzeniu tego tekstu autor korzystał z archiwów NY Times oraz NBA, a także filmu dokumentalnego The night Wilt Chamberlain scored 100 points.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.