Doświadczony Ignerski, który przez wiele lat był kluczowym graczem reprezentacji Polski, ale po nieudanym EuroBaskecie w Słowenii w 2013 roku zrezygnował z gry w kadrze, od początku sezonu występuje w Le Mans. Na początku rundy rewanżowej jego zespół zajmuje piąte miejsce w tabeli francuskiej Pro A z bilansem 10-8. Ignerski jest trzecim strzelcem zespołu - rzuca średnio po 12,8 punktu na mecz. Więcej zdobywają tylko reprezentant Francji Charles Khaudi oraz były mistrz NBA z Dallas Mavericks Rodrigue Beaubois.
Michał Ignerski: Starym się nie nazywam, choć słyszę, że tak się o mnie mówi. Czuję się jednak bardzo dobrze, a ambicja niesie mnie z sezonu na sezon. Gdziekolwiek gram, daję z siebie maksimum i ciągle jakoś mi to wychodzi. Francja to bardzo ciekawe miejsce, choć zanim tu przyjechałem, tutejsza liga była dla mnie sporym znakiem zapytania - wydawała mi się bardzo atletyczna, fizyczna z naciskiem na wysokie tempo gry. Spodziewałem się, że będzie ciężej niż jest w rzeczywistości, więc w tym sensie zostałem pozytywnie zaskoczony. Dopóki jestem zdrowy, daję radę i udowadniam sobie i wszystkim, że potrafię.
- W rzeczywistości gram już praktycznie tylko jako środkowy. To może być zaskoczenie, ale już w poprzednim sezonie, gdy grałem w rosyjskiej Samarze, byłem zmuszony grać na tej pozycji ze względu na zawężoną rotację i dobrze mi to wychodziło. W Le Mans pierwotne założenie było takie, bym był wysokim skrzydłowym i na tej pozycji zacząłem sezon, ale zmianach w składzie okazało się, że korzystne dla drużyny będzie przesunięcie mnie pod kosz.
- Często jestem wykorzystywany w dwójkowych akcjach z zasłoną - wyciągam spod kosza środkowego rywali, stawiam zasłonę i albo otwieram się do rzutu za trzy punkty, albo ścinam szybko do kosza. Jednak najczęściej gram tyłem do kosza jako rozgrywający - dostaję piłkę i staram się podać do kolegów, którzy potrafią świetnie ścinać w polu trzech sekund lub znajdują pozycje dla obwodzie. Staramy się grać kombinacyjnie według schematu "do środka i na zewnątrz".
- W obecnej koszykówce nie ma już wielu takich graczy, jakimi kiedyś byli Kordian Korytek czy Piotr Szybilski. We Francji pod koszem grają zawodnicy szybcy, często niżsi ode mnie, ale problemu z nimi nie mam. Poza tym gramy w obronie agresywnie, zza zasłon wychodzimy wysoko, nawet na dwa kroki i dopiero wracamy do swoich graczy. Ja to potrafię robić. Ale z siłową grą jeden na jednego pod koszem jest nieźle, bo swoje ważę. To już nie jest Michał Ignerski, który ważył 100 kg, teraz mam 110-112 i w takiej wadze czuję się najlepiej. Wyzwania oczywiście są, jest mi trochę trudniej, całkiem inaczej wygląda praca nóg i wykorzystanie siły. Wysoki skrzydłowy w obronie często pomaga, asekuruje piłkę, inaczej walczy o zbiórki. Jako środkowy koncentruję się na zastawieniu, walczę wręcz. To chyba jest najtrudniejsze.
- Na razie naszym problemem były urazy, praktycznie dopiero od trzech, czterech spotkań gramy w najsilniejszym składzie. Było kilka transferów, kilka kontuzji, które eliminowały graczy do końca sezonu. Na początku rozgrywek wyłączony był Rodrigue Beaubois, potem nie w pełni sił był Charles Khaudi, a to nasi najlepsi gracze. Urazy i zmiany są wliczone w funkcjonowanie drużyny, ale my chyba mieliśmy ich najwięcej spośród zespołów z ligowej czołówki, nasza forma była nierówna. Lepiej jest od niedawna i myślę, że jak to się utrzyma, to możemy walczyć o miejsce w czołówce, choć szefowie nie stawiają nam wyjątkowych celów, nie ma wielkiej presji. Z drugiej strony w minionym sezonie Le Mans wygrało turniej o Puchar Francji i byłoby świetnie, gdybyśmy powtórzyli ten sukces. Liga? Jest na tyle zwariowana, wyrównana, że najważniejszy jest awans do play-off, a potem walka. Praktycznie co roku zdarza się, że drużyna z szóstego czy siódmego miejsca walczy o medale.
- Przede wszystkim wspólnie z żoną i dziećmi mamy tu idealne warunki do życia. Czujemy się we Francji świetnie, to chyba najfajniejsze miejsce, w którym grałem. Organizacja jest na świetnym poziomie, problemów nie ma z niczym. Wszyscy ciężko pracują, załatwić można wszystko, czego potrzeba. W Hiszpanii bywało, że słyszało się "Jutro, jutro, jutro", w Turcji były zapewnienia, ale bez efektów, w Rosji też trudno było pewne rzeczy wyegzekwować. Z tego, co słyszałem, to we Francji ta świetna organizacja jest normą, to podobno najlepiej zorganizowana liga w Europie. No, może poza Hiszpanią, choć wiem, że tam zdarzają się jakieś trudniejsze momenty, jeśli chodzi o płatności. We Francji nie słyszy się o zaległościach, kłopotach z ubezpieczeniem itp. Działa tu silna organizacja graczy, każdy problem jest wykrywany na bieżąco i rozwiązywany.
- To chyba najbardziej wyrównana liga, w jakiej grałem. Pod tym względem przypomina hiszpańską, bo w żadnym meczu nie możesz czuć się faworytem. Zawsze trzeba dać z siebie maksimum, by odnieść zwycięstwo. Gra jest żywiołowa, może mniej zorganizowana, mniejszą wagę przywiązuje się też do rozpracowania rywali - przynajmniej w naszym klubie. W Le Mans skupiamy się na podstawach, na sobie, co ja bardzo lubię, bo uważam, że trzeba patrzeć na siebie i pracować nad swoją grą, a nie tylko zerkać na przeciwnika. Trzeba wierzyć, że jest się lepszym i dać z siebie maksa.
- Tutaj wszyscy mówią, że spotkamy się w wakacje w bezpośrednim meczu, wyzywają mnie na pojedynek. Ale ja trzymam się słów, które wypowiedziałem po EuroBaskecie w Słowenii - że kończę z kadrą. Trener Mike Taylor powiedział mi potem, bym nie był taki kategoryczny, bym był gotowy na 2014 rok. W sercu czuję, że fajnie byłoby zagrać jeszcze dla reprezentacji, szczególnie, że siatkarze, piłkarze ręczni i piłkarze nożni wygrywają turnieje, ważne mecze. Może to będzie też rok, sezon koszykarzy? Bardzo bym tego chciał. W poprzednim sezonie bardzo trudno było mi siedzieć przed telewizorem i spędzać wakacje bez kadry, bo jednak rytm mojej kariery był taki, że najczęściej w wakacje spotykałem się z kadrą i były to dla mnie wielka frajda, przyjemność i honor. O tym, co będzie teraz, staram się jeszcze nie myśleć. Wiele zależy od założeń i wizji trenera, mojego zdrowia itp.
- Nie lubię dwóch rzeczy - żałowania swojej decyzji i twardych deklaracji. Jeśli usiądziemy z prezesem i trenerem do rozmowy o reprezentacji, to zobaczymy, co z tego wyniknie. Nie powiem, że nie chciałbym przepracować z chłopakami wakacji, że nie zależy mi na osiągnięciu sukcesu. To zawsze był jeden z moich celów kariery - dobry wynik z reprezentacją. Wciąż mam wielki niedosyt.
- Mam i często o tym myślę. Jako współkapitan zastanawiam się, czego nie zrobiłem, co mogłem zrobić lepiej. Zawsze zaczynam od siebie i wiem, że wiele mógłbym poprawić. Tym bardziej że przez te półtora sezonu sporo się nauczyłem - pod względem psychicznym, w mojej grze, zrobiłem postępy. Chciałbym je wykorzystać.
- Skłaniam się ku odpowiedzi, że nie, ale wiem też, że jestem człowiekiem, który potrafi zachować się spontanicznie i za trzy miesiące może powiedzieć: "Tak, ostatni raz, trzeba się zmobilizować i zagrać z chłopakami dla Polski!". Widzę, że coraz lepiej grają młodsi koledzy i wiem, że dla nich EuroBasket może być dużym krokiem w rozwoju. Z drugiej strony wiem też, że mam coraz większe doświadczenie, którym mógłbym się dzielić i drużynie pomóc. Patrzę na moich kolegów z innych reprezentacji - Juana Carlosa Navarro, Pau Gasola, Andreja Kirilenkę, kilku zawodników z kadry Francji i to są moi rówieśnicy, którzy wciąż grają dla swoich krajów. Ich wciąż się wyczekuje, oni wciąż są potrzebni. Ja też chciałbym być potrzebny i jeśli trener będzie mnie widział w składzie, to ja się nad tym poważnie zastanowię.