NBA. Szukanie dziury w Gortacie

Od kilku dni obserwuję w Phoenix rekordowe występy Marcina Gortata w NBA i nieustannie - sobie i wszystkim dookoła - zadaję pytanie: czy uwolniony z łańcucha Orlando Magic Polak rzeczywiście jest tak dobry jak jego ostatnie mecze, czy też w niesamowitych osiągnięciach pomaga mu splot różnych okoliczności?

Z jednej strony jasne jest, że pewność gry Gortata w ataku jest ostatnio większa, a wynika z trzech rzeczy: wielu minut na boisku, znakomitego rozgrywającego Steve'a Nasha i lepszej formy Suns, którzy grają u siebie i wygrywają.

Z drugiej strony przeciwko Boston Celtics, New Orleans Hornets i Milwaukee Bucks Gortat praktycznie wcale nie walczył z czołowymi środkowymi ligi - Kendrickiem Perkinsem, Shaquille'em O'Nealem, Emeką Okaforem i Andrew Bogutem. Wyeliminowały ich faule lub kontuzje.

No to co z tym Gortatem? - pytają wszyscy. Jest dobry czy ma szczęście?

Pomocnicze odpowiedzi są w tej chwili dwie - pierwszej, sceptycznej, udzielają ci, którzy nie potrafią uwierzyć w dobrą grę i mówią: wciąż jest za wcześnie, żeby Gortata oceniać, trzeba zdobyć więcej danych do analizy.

Drugą, optymistyczną, forsują ci, dla których najważniejsze jest to, co tu i teraz: sport polega na tym, żeby wykorzystać własne wzloty i upadki przeciwnika. Jeśli Gortatowi się to udaje, znaczy, że jest dobry.

Jedno nie wyklucza jednak drugiego, bo trzy słabsze spotkania nie będą od razu oznaczać, że wcześniej trafiło się ślepemu Gortatowi do kosza i odwrotnie - kolejne rekordy Polaka mogą odejść w zapomnienie, jeśli rywale nauczą się utrudniać mu grę.

Trenerzy Suns Alvin Gentry i Bill Cartwright oraz weterani drużyny Steve Nash i Grant Hill - znane nazwiska NBA ostatnich dwóch dekad - chwalą Gortata regularnie i nawet jeśli jest w ich słowach nutka kurtuazji i politycznej poprawności, to jednak ich głos jest bardzo ważny.

My, dziennikarze, eksperci, kibice, podskórnie upieramy się jednak przy swoim. Przypominamy jego drewniane ruchy sprzed kilku lat, czekamy na dobre mecze przeciwko klasowym środkowym, wychodzimy z założenia, że Polak w NBA może grać tylko tak jak polski piłkarz w Premier League - bronić, a nie atakować. Pamiętamy wreszcie niepowodzenia w tej lidze Cezarego Trybańskiego i Macieja Lampego.

Mam wrażenie, że Amerykanie bardziej wierzą w Gortata. Polak stał się dla Suns, dla Phoenix, kimś wyjątkowym, bo - uwaga - jest w tej chwili najbardziej wyrazistym graczem zespołu. Nash jest gwiazdą, której nawet oślepiający blask powoli spowszedniał, Hill jest mentorem, który nie wychodzi przed szereg. Vince Carter raczej rozczarowuje, pozostali grają role drugoplanowe.

Gortat się wyróżnia, na Gortata się czeka. Amerykanom podoba się jego energia i wsady na boisku, ale także dowcip i entuzjazm poza nim. Widzą jego pozytywny wpływ na drużynę. Za grę chwalą go głośno, choć są też sceptyczni i osiągnięcia Polaka analizują.

Nie szukają jednak na siłę dziury w całym i jest to przyjemnie zaraźliwe.

Gortatomania w Phoenix? ?

Czy Gortat jest rzeczywiście taki dobry jak jego ostatnie mecze?
Więcej o:
Copyright © Agora SA