Gortat to nie tylko koszykówka

Marcin Gortat, jedyny Polak, który zagrał w finale NBA, chce kreować swój wizerunek osoby zaangażowanej społecznie. Skorzysta na tym cała polska koszykówka

- Mam zamiar osiągnąć wiele także poza boiskiem. Chcę być rozpoznawany nie tylko jako koszykarz, ale także jako człowiek biznesu. Chcę tworzyć organizacje, które będą pomagać ludziom - mówi "Gazecie" Gortat. Po sezonie, w którym zrobił duży postęp i razem z Orlando Magic zagrał w finale NBA, 25-letni koszykarz stał się jednym z najbardziej popularnych sportowców w Polsce. I chce to wykorzystać.

Gortat ma już sztab ludzi, którzy zajmują się budowaniem jego wizerunku. To grupa przyjaciół z Łodzi, która równocześnie pracuje nad odbudową koszykarskiego ŁKS, gdzie karierę zaczynał Gortat. - Chcemy kreować wizerunek Marcina jako osoby zaangażowanej społecznie. Niekoniecznie od razu poprzez działalność charytatywną. Chodzi raczej o mobilizowanie ludzi do działania. O pokazywanie wędki, a nie rozdawanie ryb - tłumaczy Filip Kenig, menedżer ŁKS i właściciel firmy Kenig Consulting. Gortat w Łodzi: Zawsze czułem się Polakiem i chciałem to podkreślać

W zeszłym roku ekipa Gortata zorganizowała w Łodzi kamp dla dzieci w ramach akcji "NBA Cares", w której koszykarze amerykańskiej ligi promują sportowy styl życia w swoich społecznościach. - Marcin nie tylko prowadzi treningi, ale także z dzieciakami rozmawia. Tłumaczy, że warto prowadzić zdrowy tryb życia, dbać o własne ciało - mówi Kenig.

- Chcecie mieć fajne samochody? - pytał rok temu uczestników kampu Gortat. - No to musicie dostać się do NBA - odpowiedział chętnym szkrabom. Widząc ich rozdziawione z ciekawości buzie, opowiadał o tym, co trzeba, a czego nie wolno robić, aby stać się profesjonalnym sportowcem.

W tym roku do Gortata dołączył PZKosz. - Nie stać nas na kampanię billboardową za 3-4 mln zł. Musimy przejrzeć jeszcze raz koszty i ciąć je tam, gdzie można, czyli m.in. w promocji - mówił kilka miesięcy temu prezes związku Roman Ludwiczuk. Współpraca pogrążonych w organizacyjno-finansowym chaosie PZKosz i Polskiej Ligi Koszykówki nie dawała efektów. Gortat, rozpoznawalny w całej Polsce finalista NBA, spadł im z nieba. Efekty widać było już podczas bicia koszykarskiego rekordu Guinnessa, kiedy w całej Polsce 31 tys. ludzi jednocześnie kozłowało piłkę. Impreza odbyła się zaledwie dwa dni po ostatnim meczu finału NBA.

Ludwiczuk zaproponował ekipie Gortata zorganizowanie kampów w siedmiu miastach (Wrocław, Warszawa, Gdańsk, Poznań, Łódź, Bydgoszcz, Katowice), które we wrześniu będą gościć mistrzostwa Europy koszykarzy. Propozycję zaakceptował Gortat i szefowie ŁKS, którzy zamierzali ruszyć z kampami w Polskę.

- Jesteśmy na etapie podpisywania porozumienia. Mamy na organizację tych imprez dodatkowe pieniądze. Związek będzie opłacał zakwaterowanie, przejazdy i wynajem hal - mówi Ludwiczuk. I zaciera ręce, bo PZKosz niewielkim kosztem, ale z wielkim echem spowodowanym osobą Gortata, będzie mógł przypominać o ME, promować reprezentację i zapomnianą ostatnio koszykówkę.

- Dla nas to wielka rzecz, że Marcin przyjął propozycję współpracy - cieszy się Ludwiczuk. I snuje plany: - Liczymy na to, że mistrzostwa wykreują innych zawodników, i już rozmawiamy o podobnych akcjach, np. z Maćkiem Lampem.

Kampy Gortata i PZKosz odbędą się 13-19 lipca. W każdym z nich weźmie udział setka dzieci, które dostaną gadżety i koszulki, a ćwiczyć będą nie tylko pod okiem finalisty NBA, ale też trenerów wysłanych przez związek.

Kenig: - Rok temu było nam trochę łatwiej, bo sprzęt zapewniała NBA. Teraz z racji tego, że 30 czerwca Marcinowi kończy się kontrakt, oficjalnego wsparcia dla akcji "NBA Cares" zabraknie.

Gortat nową umowę w NBA powinien podpisać jeszcze przed lipcowym przyjazdem do Polski. - Chciałbym zostać w Orlando, ale musiałbym grać więcej niż w tym sezonie. Na dziś nic jeszcze nie wiem - rozkłada ręce koszykarz. - Od 1 lipca będziemy mieli gorącą linię z moim agentem, bo to pierwszy dzień, kiedy kluby mogą składać oferty zawodnikom.

W wyborze pracodawcy Gortat będzie się kierował rolą, w której będzie go widział trener na boisku, oraz pieniędzmi proponowanymi przez kluby. Według amerykańskich mediów Polak może liczyć nawet na roczną pensję w wysokości 5-6 mln dol.

Od wielomilionowego kontraktu i przyszłości Gortata w NBA uzależnione są plany działań poza boiskiem. - Stabilność sportowa i finansowa Marcina pozwoli nam na kreowanie jego wizerunku. Chcemy wykorzystać ten "amerykański sen" chłopaka z Bałut, z biednej Łodzi, który dzięki wielkiej pracy spełnił swoje marzenia - mówi Kenig.

- Cieszę się, że mam wokół siebie bliskich ludzi, którzy mi dużo pomagają w sprawach niedotyczących koszykówki. Będę im się odwdzięczał do końca życia - zapowiada Gortat, który do Polski przyleciał tylko na weekend. Spędził dwa dni w samolocie, aby pomóc kolegom w organizacji ulicznego turnieju w swoim mieście. Pokazał, że mu zależy.

Jak łodzianin radzi sobie z czerwcowym wybuchem gortatomanii w Polsce? - A czy ona ma już miejsce? Chyba za wcześnie o tym mówić. Może za parę lat, jeśli będę grał regularnie w NBA, coś takiego będzie naprawdę. Ale szaleństwo rzeczywiście jest, szczególnie w Łodzi - powiedział "Gazecie" Gortat tuż przed odlotem do Orlando.

Gortat opowiada o "magicznym" sezonie- zobacz tutaj  ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.