Finały NBA w Orlando: Gortat pojawia się z hukiem

Orlando Magic nie wydadzą fortuny na Marcina Gortata, a Polak nie będzie z tego względu rozpaczał. Do jakiego klubu NBA odjedzie swoim ryczącym BMW M5? - zastanawia się korespondent Sport.pl na finałach NBA.

Zobacz Gortata na żywo - weź udział w konkursie ?

Wchodząc do Amway Arena w Orlando instynktownie zszedłem z parkingowej alejki na chodnik. "Coś" się zbliżało, czułem niepokojące wibracje. Nagle czarna plama znalazła się metr ode mnie. - Podwieźć? - usłyszałem rozbawiony głos. To Gortat w swoim M5. Nazywa go "huragan". - Ludzie w Ameryce nie znają mnie jeszcze jako koszykarza, ale mieszkańcy Orlando rozpoznają mój samochód - mówi Polak. Widziałem w szatni zrezygnowanych Magic. Lakersi mają już tytuł!

rezerwowy Magic w finale gra przeciętnie - lepiej spisywał się w trzech poprzednich seriach play-off. Ale jest o nim głośno. - Kiedy Orlando miało po raz pierwszy drużynę w finale NBA, Shaquille O'Neal podjeżdżał pod halę półciężarówką, w której basy były tak podkręcone, że w pobliskich budynkach wypadały okna. Gortat też pojawia się z hukiem - piszą lokalne media.

Polak za samochód zapłacił 150 tys. dolarów, czyli niemal czwartą część tego, co ma zapisane w kontrakcie (711 tys. brutto). - Kumple z Orlando śmieją się, że wsadzam w i tak bardzo szybki samochód kolejne 50 tysięcy, żeby był jeszcze szybszy - opowiada Polak, którego maszyna na testach rozwinęła prędkość 330 km/h!

- Zamawiam części z Niemiec, mam warsztat, który je instaluje. Gdy zatankuję wysokooktanowe paliwo używane w wyścigach NASCAR, moje BMW ma 600 KM. Ale to nie koniec, wsadzę w niego jeszcze ze 30 tysięcy i nikt mi nie podskoczy w zespole. Nie ma jak to uczucie, kiedy ktoś staje przy tobie na światłach jakimś lamborghini, rzuca ci uśmieszek, bo nie wie, co jest pod maską, a na następnych światłach to ja na niego czekam, a on już się nie śmieje, bo nie ma ze mną żadnych szans - mówi Gortat.

Na boisku jest inaczej. W meczu nr 3 BMW M5 był Lamar Odom z Los Angeles Lakers, który zablokował Polaka tak, że ten dopiero po dwóch sekundach zrozumiał, co się stało. - Jeszcze się złapiemy - odgrażał się w szatni Gortat po meczu, w którym zagrał pięć minut, ale nie zdobył punktu i nie miał zbiórki. Magic dzięki świetnej skuteczności wygrali 108:104 - to ich pierwsze w historii zwycięstwo w finale NBA.

Pierwszy Polak na tym etapie rozgrywek sprawił, że w Orlando pojawiło się kilkunastu dziennikarzy z Polski. - Ich kontyngent traktuje go jak wyższą wersję ostrzyżonej Britney Spears - śmieją się amerykańscy reporterzy na łamach gazet. I mają rację, staramy się trzymać blisko Gortata - jest dobrym rozmówcą, potrafi nieoczekiwanie powiedzieć istotne zdanie. We wtorek wyrwało mu się takie, które sugerowało, że w Orlando na kolejne sezony na pewno nie zostanie.

Teoretycznie Magic mogą wyrównać każdą ofertę, jaką Polak dostanie z innego klubu, ale wiadomo, że nie będą starali się go zatrzymać za wszelką cenę. Chętnych będzie wielu, być może z New York Knicks na czele. - Jakikolwiek klub będzie go miał w następnym sezonie, zrobi dobry interes - mówi Odom. - Jest uniwersalny i wie, jak wpływać na grę pod oboma koszami. Daje Magic solidne wsparcie z ławki i myślę, że ten zespół nie doszedłby tak daleko, gdyby nie miał tego rodzaju zawodników - ocenia Polaka legendarny Kareem Abdul-Jabbar, najlepszy strzelec w historii NBA.

Gortat chce zmiany - liczy nie tylko na większe pieniądze (nawet do 5 mln dolarów rocznie), ale i na więcej minut na parkiecie. Z drugiej strony w Orlando czuje się doskonale. Docenia go dyrektor generalny klubu, chwalą trenerzy, lubią kibice. Z Dwightem Howardem na popularność mierzyć się nie może, ale wśród kilkuset fanów ubranych w koszulki największej gwiazdy Magic znajdują się i tacy, którzy szczególnie kibicują Gortatowi. - Przed każdym wyjazdowym meczem spotykamy się w niewielkim gronie i jemy polską kiełbasę, żeby Gortatowi grało się lepiej. Mamy taki mały fanklub - mówi Christopher.

"Funklubem", już w znaczeniu dobrej zabawy, jest szatnia Magic. - Mamy chyba najbardziej głupkowatą drużynę na świecie - zupełnie poważnie mówi jej lider Howard, który w większości sytuacji jest pierwszym żartownisiem. - Paka jest niesamowita. Naprawdę, ale to naprawdę nie ma tu miejsca na załamanie się porażką - tłumaczy Gortat. - Kilka minut ciszy w szatni, a potem wygłupy i żarty w samolocie czy autokarze.

- Marcin, naucz mnie po polsku! - przerywa naszą rozmowę z Gortatem czarodziej dryblingu rafer Alston, który w szatni ma szafkę obok Polaka. - Dobra: odwal się - cedzi przez zęby Polak, wzbudzając wesołość dziennikarzy i konsternację Alstona. Dobra atmosfera, śmiech i pewność siebie z nich wynikające to jedna z podstaw sukcesu Magic.

Z drugiej strony Gortata szafkę ma sam wielki jak szafa Howard, który na mecz nr 3 przyszedł dopiero 75 minut przed pierwszym gwizdkiem. Większość koszykarzy miała już za sobą rozruch. - Przepis mówi, że powinniśmy być w szatni półtorej godziny przed meczem. Za jego złamanie grożą kary - mówi Gortat.

- Ale to jest Dwight Howard. Nikt go nie ukarze. Wychodzi na mecz i co wieczór daje po 20 punktów i kilkanaście zbiórek. Dla mnie to on może przychodzić 10 sekund przed meczem. Podejrzewam, że dla trenerów jest tak samo - mówi Gortat, już bez uśmiechu.

W czyjej szatni będzie siedział w przyszłym sezonie? - "New York Post" może napisać, że Knicks, "Marca", że w Barcelonie, a "La Gazzetta Dello Sport", że w Benettonie Treviso - podsumowuje dziennikarskie spekulacje Gortat. - Na razie gramy o mistrzostwo - ucina kolejne pytania.

Wiele wskazuje na to, że z Magic odejdzie. Ciekawe, czy swoim M5 odjedzie z Florydy z mistrzowskim pierścieniem na palcu.

Gortat między Jordanem a reebokiem

Kilkanaście dni temu, kiedy Magic z Gortatem z hukiem wdarli się do finału NBA, polska prasa opublikowała zdjęcia, na których eksponowany jest jeden z tatuaży Polaka - ten na prawej łydce, z tzw. Jumpmanem, czyli sylwetką Michaela Jordana wsadzającego piłkę do kosza w charakterystycznym rozkroku. Logo jednoznacznie kojarzone z Nike.

Gortat dostał telefon od przedstawicieli Reeboka, z którymi od roku ma umowę sponsorską. Koncern zażądał zasłonięcia tatuażu dłuższą skarpetką albo pokrycia go pudrem. - Nic z tego - odpowiada zawodnik.

- Mam ten tatuaż od ponad czterech lat, on pomógł mi się dostać do NBA - tłumaczy. - Reebok nie mówił o nim nic, kiedy podpisywaliśmy kontrakt, więc teraz nie ma sprawy. Zresztą nie płacą mi tak dużo, abym go zakrywał - dodaje Gortat.

- Słyszałem od wielu osób, a nawet zawodników, że jeśli nie znają mojego imienia i nazwiska, to mówią, że chodzi o białego chłopaka z tatuażem Jordana. Mi się to podoba i Reebok musi się do tego przyzwyczaić - powiedział Gortat. I w meczu nr 3 zagrał w białych skarpetkach do połowy łydki. Tatuaż był widoczny.

Liczba Orlando

 

15

 

Nawet tyle milionów dolarów może zarobić miasto na trzech meczach finału NBA we własnej hali. Po każdym spotkaniu w klubach i barach w centrum zbierają się kibice, którzy - po specjalnym rozporządzeniu władz miasta - mogą bawić się o godzinę dłużej niż zwykle, czyli do 4 nad ranem.

Magic pokonują Lakers w meczu numer 3 (wideo)

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.