Finał NBA: Magic znaleźli atak! Pobili LA!

"Beat LA, beat LA!" rozległo się w Amway Arena, kiedy Mickael Pietrus dał Orlando Magic prowadzenie 106:102. Gospodarze ostatecznie pokonali Los Angeles Lakers 108:104 i w finale NBA przegrywają już tylko 1:2 - pisze prosto z Orlando Łukasz Cegliński, specjalny wysłannik Sport.pl na finały NBA

Zobacz Gortata na żywo - weź udział w konkursie >>

Rywalizacja toczy się do czterech zwycięstw. Dwa kolejne mecze odbędą się w Orlando - w czwartek i w niedzielę.

Bohaterem meczu nr 3 był cały zespół Magic. 21 punktów i 14 zbiórek miał Dwight Howard, 21 dodał Rashard Lewis, 20 miał Rafer Alston, a po 18 Hedo Turkoglu i Mickael Pietrus. Marcin Gortat grał tylko przez pięć minut - dał się zablokować Lamarowi Odomowi, popełnił jeden faul.

Gospodarze, którzy po chaotycznych meczach w Los Angeles mieli "szukać" ataku, znaleźli go już na początku. Odkrywcą był krytykowany za poprzednie mecze Alston, który nie tylko trafiał, ale pokazywał manewry, z których znany był przed karierą w NBA - kozioł pod nogą, wydłużony krok, znaczący ruch głową... Udawała mu się większość z tych akcji i Alston znajdował w nich drogę do kosza. Już w pierwszej kwarcie zdobył 11 punktów.

Korespondencja z Orlando: Magic wracają do gry o mistrzostwo!

Z drugiej strony szalał Kobe Bryant, który w Amway Arena publiczność rozsierdzał, ale i zadziwiał. W pierwszej kwarcie zdobył aż 17 punktów - najbardziej spektakularna była trójka z faulem (i wykorzystany rzut osobisty) tuż po tym, jak został zablokowany przed Dwighta Howarda. Kobe trafiał, Kobe podawał, Kobe liderował. Po 12 minutach Lakers prowadzili 31:27.

Magic trafiali jak szaleni - w połowie drugiej kwarty mieli trafionych 19 z 25 rzutów, wygrywali walkę o zbiórki, ale... przegrywali w meczu 45:46. Na prowadzenie wyprowadził ich jednak Alston (49:48) - chwilę wcześniej Bryant miał pretensje do młodego środkowego Andrew Bynuma o zbyt małe zaangażowanie w meczu.

Magic wykorzystali rozkojarzenie rywali - trójki Courtney'a Lee i Lewisa dały trzy punkty kilkupunktowe prowadzenie, a dobra obrona pozwoliła zakończyć pierwszą połowę wynikiem 59:54. Gospodarze trafili w niej aż 24 z 32 rzutów z gry. Skuteczność drużyny na poziomie 75 proc. w NBA zdarza się bardzo rzadko. Na poziomie finałów - chyba nigdy.

Po trzech kwartach skuteczność spadła do 65 proc., ale prowadzenie wzrastało - w 34. minucie Magic prowadzili nawet 77:69 po trójce Lewisa. Alston na przemian zadziwiał (niesamowite wejścia pod kosz) i dołował (podanie w aut), ale więcej drużynie dawał niż zabierał. Punkty - głównie z rzutów wolnych - ciułał Howard. Po 36 minutach było 81:75 dla Magic.

Gospodarze prowadzili także dlatego, że zatrzymali Bryanta. Lider Lakers w trzeciej kwarcie zdobył tylko pięć punktów (1/4 z gry, 2/5 z wolnych), bo bardzo dobrze pilnował go Lee. Pierwszoroczniak z Magic w ataku grał przeciętnie, ale w defensywie był świetny. Naciskał na Bryanta, szukał kontaktu, a Kobe popełniał błędy i się frustrował. 17 tysięcy ludzi na trybunach Amway Arena szalało po każdym błędzie Bryanta nawet bardziej niż po punktach swoich koszykarzy.

W czwartej kwarcie trudne rzuty trafili na początku Tony Battie, Turkoglu i Pietrus, ale były i momenty zwątpienia, kiedy w dwóch kolejnych akcjach najpierw Gortat dał się zablokować Lamarowi Odomowi, a potem Jameer Nelson podał piłkę w ręce rywali.

Polak dość szybko usiadł na ławce rezerwowych i chwilę później Howard, po ładnej sekwencji podań, dał prowadzenie 91:82. Bryant siedział wówczas na ławce - po jego powrocie Lakers szybko zmniejszyli straty do dwóch punktów (93:95).

Do remisu po 99 doprowadził Gasol. Chwilę później Bryant spudłował trójkę na prowadzenie. A do gry po stronie Magic wkroczył ten, który oddawał najważniejsze rzuty w serii z Cleveland Cavaliers. Rashard Lewis.

Minutę przed końcem skrzydłowy Magic trafił prawie za trzy. Prawie, bo nieznacznie nastąpił na linę. Zaliczono mu dwa punkty, ale Amway Arena i tak wybuchła! Gospodarze prowadzili 104:101 i choć ich rewelacyjny atak z pierwszej połowy słabł z minuty na minutę, ciągle walczyli o mistrzostwo. 15 lat po ostatnim meczu finału w Orlando chęć wygranej była wielka.

I udało się - m.in. dlatego, że Bryant miał w tym meczu piętę achillesową, czyli rzuty wolne. Spudłował aż połowę z 10, z czego jeden minutę przed końcem. Atak Magic też był chaotyczny, ale piłkę przechwycił Pietrus - sfaulował Bryant. Francuz trafił dwa wolne na 28 sekund przed końcem i przy wyniku 106:102 Amway Arena zatrzęsło słynne "Beat LA!".

W ostatnich sekundach Lakers, w tym Bryant, pudłowali za trzy. Wygraną w ostatniej sekundzie z linii rzutów wolnych przypieczętował Lewis.

Było to pierwsze zwycięstwo w finale w historii klubu z Orlando. Ale ono tylko powiększyło apetyt.

Zobacz to na ZCzuba.tv! ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.