Play-off NBA. Artest bohaterem, Lakers o krok od finału

Niesamowitą dobitką równo z końcową syreną Ron Artest zapewnił Los Angeles Lakers zwycięstwo 103:101 nad Phoenix Suns w meczu numer pięć finału Konferencji Zachodniej. W rywalizacji do czterech zwycięstw Lakers prowadzą 3:2.

Na 3,5 sekundy przed końcem na tablicy w Staples Center był remis 101:101, ale piłkę z boku wybijali Lakers. Phil Jackson mógł podjąć tylko jedną decyzję - ostatni rzut wykonywał Kobe Bryant. Lider Lakers dostał piłkę za linią trzech punktów i mimo dwóch obrońców momentalnie wyszedł w górę i rzucił, ale piłką nie doleciała nawet do kosza. Zanim jeszcze spadła na ziemię dopadł do niej Ron Artest i rzucił z ostrego kąta o tablicę. Piłka wylądowała w koszu równo z końcową syreną. Trybuny pełne kibiców Lakers wybuchły szałem radości.

To był najważniejszy rzut trafiony przez Artesta odkąd jest w Lakers. Krytykowany za swoją grę w ataku, za niecelne rzuty skrzydłowy w najważniejszym momencie dobił niecelny rzut Bryanta. Dzięki temu Lakers potrzebują już tylko jednego zwycięstwa, by awansować po raz trzeci z rzędu do finału NBA.

- Spudłowałem mnóstwo rzutów spod kosza w tym sezonie - przyznał Artest. - Staram się być zawsze skoncentrowany i robić swoje - dodał.

Suns po wygraniu dwóch meczów u siebie i doprowadzeniu w rywalizacji do czterech zwycięstw do remisu 2:2, w czwartek byli blisko trzecie zwycięstwa z rzędu. Jeszcze w trzeciej kwarcie po celnym rzucie Kobe Bryanta przegrywali różnicą 15 punktów (76:61), ale wtedy przebudził się Steve Nash.

Kanadyjczyk zaczął rozdawać asysty, świetnie kierował grą Suns, a gdy trzeba było to sam zdobywał punkty. Jeszcze przed końcem trzeciej kwarty Suns zniwelowali straty do sześciu punktów. W decydującej części meczu Lakers próbowali uciekać, ważne rzuty trafiali Bryant i Pau Gasol, ale gracze z Arizony nie złożyli broni.

Niespełna półtorej minuty przed końcem po rzucie Nasha było już tylko 101:98 dla Lakers. Gospodarze w trzech kolejnych akcjach nie byli w stanie powiększyć prowadzenia, za to Suns udało się doprowadzić do remisu. Po dwóch nieudanych próbach z dystansu (po jednej Nasha i Richardsona), piłka cztery sekundy przed końcem meczu trafiła do Richardsona, który rzutem z ponad ośmiu metrów o tablicę wyrównał.

To było jednak za mało, bo na posterunku był Ron Artest, który choć wcześniej trafił tylko jeden z ośmiu rzutów, teraz się nie pomylił. - Nie udało nam się dobrze zakończyć tego meczu. Nie mam pretensji do moich zawodników. Zagrali świetny mecz, w końcówce zmusili do błędu Bryanta, ale nie zastawili deski. Dla mnie był to wspaniały mecz, który pokazał, że nie składamy broni - powiedział po meczu Alvin Gentry, trener Suns.

Artest w meczu zdobył cztery punkty i miał pięć zbiórek. Liderem był Bryant, który otarł się o triple-double - miał 30 punktów, 11 zbiórek i 9 asyst. 22 punkty dołożył Derek Fisher, a 21 Pau Gasol. W Suns 29 punktów i 11 asyst miał Nash, 19 - Amare Stoudemire, a 14 - Channing Frye.

Po pięciu meczach Lakers prowadzą w serii 3:2, szóste spotkanie w sobotę w Phoenix. Do tej pory oba zespoły zwyciężały tylko we własnych halach.

Na Wschodzie po pięciu meczach Boston Celtics prowadzą z Orlando Magic 3:2. Mecz numer sześć w piątek w Bostonie. Transmisja od 2.30 w Canal+ Sport.

Bitwa o Boston Orlando i Marcina Gortata ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.