Golden State Warriors mistrzami NBA. Kevin Durant z nagrodą MVP drugi raz z rzędu

Golden State Warriors pokonali po raz czwarty Cleveland Cavaliers, tym razem 108:84, wygrali finałową serię 4-0 i po raz trzeci w czterech ostatnich latach zostali mistrzami NBA. Najbardziej wartościowym zawodnikiem finałów wybrano Kevina Duranta.
. . CARLOS OSORIO/AP

Stephen Curry rzucił 37 punktów, Kevin Durant dorzucił 20 i triple-double, a Warriors dość pewnie wygrali czwarty mecz serii. Do przerwy oba zespoły dzieliła różnica dziewięciu punktów, w trzeciej kwarcie Warriors wrzucili wyższy bieg, wygrywając ją 25:13 i wtedy było już jasne, że sezon za moment się skończy.

Przed meczem statystyki były przeciwko Cavaliers. W końcu żaden zespół, który zaczynał finałową serię od trzech porażek, nie zdobył potem tytułu. Ba, w historii play-off nikt nie wygrał żadnej serii, a tylko trzy razy zdarzyło się, by doszło do meczu numer siedem.

Warriors są pierwszą drużyną od 2007 roku, która zwyciężyła w finale do zera. Wtedy dokonali tego San Antonio Spurs. Podobieństwa? W obu przypadkach pokonanymi byli Cavaliers i LeBron James

Cavaliers nie mieli argumentów

W ostatnim meczu sezonu LeBron James rzucił 23 punkty, miał osiem asyst i siedem zbiórek. Statystycznie ten mecz ze wszystkich finałowych wypadł najgorzej. Ale i wielkiego wsparcia od partnerów nie dostał. 13 punktów dorzucił Kevin Love, a jeszcze tylko Rodney Hood i J.R. Smith byli w stanie dorzucić po 10 punktów.

Cavaliers grali przeciętnie w obronie, pozwalając Warriors na wiele rzutów z tzw. otwartych pozycji, a w ataku po prostu pudłowali. 34,5 procent skuteczności z gry nie miało prawa dać im zwycięstwa w piątkowym meczu.

Warriors dynastią

Dla Golden State Warriors był to trzeci tytuł w czterech ostatnich latach. Klub z Kalifornii dołączył do największych drużyn w historii, które przez dłuższy okres nie dopuszczały innych do mistrzostwa. To dominacja podobnej do tej Boston Celtics z lat 60., Los Angeles Lakers z ery "Showtime" czy później, gdy do mistrzostw prowadzili ich Kobe Bryant i Shaquille O'Neal, czy wreszcie Chicago Bull Michaela Jordana.

Droga do tytułu w 2018 roku nie była dla Warriors usłana różami. Kontuzje w trakcie sezonu, oczekiwania otoczenia, rutyna wewnątrz drużyny, czy wreszcie wyzwanie jakie rzucili im na Zachodzie Houston Rockets sprawiły, że Warriors musieli się naharować na ten tytuł. A w finale jeszcze czekał na nich LeBron James.

Jeśli Warriors uda się zatrzymać gwiazdorski trzon drużyny na kolejny sezon, będą ogromnymi faworytami w przyszłym sezonie. I pierwszy three-peat

MVP dla Kevina Duranta

Drugi rok z rzędu Kevin Durant został wybrany najbardziej wartościowym graczem finałów. Sprawa rozstrzygnęła się w czwartym meczu, a jego głównym konkurentem był Stephen Curry, który rzucił w piątek aż 37 punktów. Durant przez całe finały prezentował równą formę, imponował skutecznością i wszechstronnością. I wygrał dla Warriors kluczowy mecz numer trzy.

W piątkowym spotkaniu rzucił 20 punktów, miał 12 zbiórek i 10 asyst. Gdy był na parkiecie, Warriors wygrali ten fragment meczu różnicą 30 punktów. Jego finałowe średnie też robią wrażenie: 28,8 punktu na mecz przy blisko 53-procentowej skuteczności. 10,8 zbiórki, 7,5 asysty i dwa bloki.

Został 11. koszykarzem w historii ligi, który nagrodę NBA odebrał więcej niż jeden raz.

LeBron James grał ze złamaną ręką

Po finale okazało się, że LeBron James w trzech ostatnich spotkaniach grał ze złamaną prawą ręką. Kontuzji nabawił się na własne życzenie. - Dałem ponieść się emocjom po pierwszym meczu i grałem w trzech ostatnich meczach ze złamaną ręką. Wiele rzeczy się na to złożyło. Rozumiałem jak ważny jest taki mecz na wyjeździe dla mojej drużyny, wpływ miało to jak graliśmy, jakie decyzje podejmowali sędziowie. Emocje były silne, bo nie zdarza się, żebyś miał taką szansę na wygranie pierwszego meczu serii z Golden State Warriors na wyjeździe - przyznał na konferencji po finałach.

W meczu numer 1 James rzucił 51 punktów, ale Cavaliers przegrali go w kuriozalnych okolicznościach. W ostatnich sekundach rzut wolny spudłował George Hill, a J.R. Smith, który zebrał piłkę, zamiast rzucać na wygraną, wykozłował ją na środek parkietu i "doprowadził" do dogrywki. Nie popisał się też trener Tyron Lue, który miał możliwość wzięcia przerwy na żądanie.

Jak dowiedział się serwis ESPN, James uderzył ze złości pięścią w tablice w szatni Cavaliers. Koszykarz miał dwa rezonanse magnetyczne i rękę miał w specjalnym usztywnieniu przez cały czas, gdy nie był widziany przez media i rywali. Dopiero na konferencji po finałach pokazał się z prawą ręką w opatrunku.

Copyright © Agora SA