Play-off NBA. Magic walczą! Wygrali w Bostonie po dogrywce

Orlando Magic nie dali się ograć Boston Celtics do zera w finale Konferencji Wschodniej i po trzymającym w napięciu spotkaniu Magic wygrali na wyjeździe 96:92 po dogrywce. Marcin Gortat miał trzy zbiórki w ciągu 10 minut.

To był znakomity mecz. Świetnie zagrały gwiazdy (32 punkty i 11 zbiórek Paula Pierce'a, 32 punkty i 16 zbiórek Dwighta Howarda), wielkie akcje wykonywali Ray Allen (trzy trójki w ostatnich minutach, w sumie 22 punkty) i Jameer Nelson (dwie trójki w dogrywce, w sumie 23 punkty). Były twarde faule, starcia pod koszem, widowiskowe ucieczki i błyskawiczne pogonie.

Wygrali Magic, którzy w serii do czterech zwycięstw przegrywają jednak 1:3. O ile jednak po sromotnej porażce 71:94 w sobotę drużyna z Florydy wyglądała tak, jakby chciała rzucić ręcznik, to po poniedziałkowym meczu koszykarze Magic wiedzą już, że nie wszystko stracone. Mecz nr 5 odbędzie się w środę w Orlando.

Dwie i pół minuty przed końcem czwartej kwarty Magic wygrywali 85:78 po kolejnym wsadzie z powietrza Howarda, który na dodatek wykorzystał rzut wolny po faulu. Przewagę gości od razu jednak zmniejszył potężnym wsadem w tłoku Pierce, a po niecelnym rzucie Howarda trójkę pod presją J.J. Redicka trafił Allen. Celtics przegrywali już tylko 83:85.

W kolejnych akcjach Nelson, który miewał w tym meczu momenty znakomite i bardzo słabe, spudłował rzut wolny, popełnił stratę niechlujnie podając piłkę do Howarda i nie trafił z pięciu metrów. Gospodarze w tym czasie zdobyli jednak tylko trzy punkty. 16 sekund przed końcem mieli piłkę przy wyniku 86:86, ale tym razem to Pierce pogubił się kozłując sobie w nogi.

W dogrywce przez dwie minuty nikt nie mógł trafić do kosza. Impas przełamał w końcu Nelson, który dwukrotnie w ciągu 45 sekund trafił za trzy! Za pierwszym razem udało mu się to dość szczęśliwie, bo piłka najpierw odbiła się od tablicy.

Celtics znów poderwał Allen, który świetnie odczytywał obronę gości i wykorzystywał zasłony kolegów - dwie trójki w ciągu kilkudziesięciu sekund zdały się jednak na niewiele, bo Celtics nie potrafili zastawić pod koszem Howarda. Środkowy Magic dwukrotnie dobijał rzuty spod kosza.

Ta druga akcja - na 96:92 dla gości - miała miejsce 52 sekundy przed końcem, więc Celtics mieli jeszcze sporo czasu na zmniejszenie strat, a nawet doprowadzenie do remisu. Zmęczeni gospodarze nie potrafili jednak wykorzystać nawet dwóch strat Nelsona. Najpierw piłkę w aut podał Kevin Garnett, potem dwie trójki spudłował Pierce. Rozpaczliwy rzut z dystansu Glena Davisa też nie dotarł do celu.

Magic wygrali i przywrócili sobie nadzieję - choć wciąż nikłą - na awans do finału, bo wreszcie mieli dobry plan gry. W pierwszych trzech spotkaniach Celtics pozbawili ich fundamentu taktyki, czyli powrotnych podań na obwód od podwajanego Howarda. Koszykarze z Bostonu pilnowali środkowego Magic indywidualnie, przez co drużyna z Orlando nie tworzyła przewag na obwodzie. Strzelcom brakowało miejsca, a oddawane pod presją rzuty były przeważnie niecelne.

W poniedziałek Magic zdołali znaleźć na to sposób - rozgrywający Nelson od pierwszych minut zamiast podawać do Howarda próbował mijać swojego obrońcę i wchodzić pod kosz. Kiedy to mu się udało, miał trzy wyjścia - rzucić do kosza, jeśli Celtics pokpili rotację w obronie, podać na wsad z powietrza do Howarda, jeśli wysoki obrońca przesunął się w kierunku gracza z piłką lub wreszcie odrzucić piłkę na obwód, jeśli pomoc przyszła właśnie stamtąd.

Od pierwszych minut działało to dobrze. Najpierw miejsce na obwodzie wykorzystali skrzydłowi Matt Barnes i Rashard Lewis. Obaj słabo grali w trzech pierwszych spotkaniach, a w poniedziałek się odblokowali - pierwszy miał 10 punktów i siedem zbiórek (trzy w ataku), a drugi zdobył 13 punktów i trzy asysty.

Udawały się też akcje Nelsona - rzuty na kosz i podania nad obręcz do Howarda (większość z dziewięciu asyst). W pierwszej połowie pierwszy rzucił 13, a drugi 17 punktów, po przerwie liderzy Magic wciąż punktowali regularnie.

Goście nie pozwolili - tak jak w poprzednich spotkaniach - na mocny początek Celtics. To oni prowadzili od pierwszych minut. W 9. minucie Magic wygrywali nawet 23:15. Koszykarze z Florydy ograniczyli straty, a także aktywniej bronili.

Celtics mają jednak świetnych liderów - od początku znakomicie grał Pierce, którego nie mógł zatrzymać ani Vince Carter, ani Barnes, ani Mickael Pietrus. Do jego poziomu dostrajał się momentami Garnett i to wystarczało, aby Magic ani przez moment nie mogli poczuć się spokojnie. Nawet pomimo tego, że słabiej grali Allen (w pierwszych trzech kwartach) i Rajon Rondo (przez cały mecz mniej aktywny niż w ostatnich spotkaniach).

Obaj trenerzy zaskoczyli rozszerzoną rotacją, bo Doc Rivers korzystał np. z rozgrywającego Nate'a Robinsona, a Stan Van Gundy szybko wprowadził na parkiet Brandona Bassa. 10 minut w kilku epizodach zagrał Gortat - wkład Polaka w grę Magic był marginalny, choć w tak zaciętym spotkaniu swoją wagę miała każda z trzech zbiórek w obronie.

W drugiej kwarcie Magic prowadzili przez moment nawet 42:32, ale Pierce zmniejszył straty Celtics. Gorący fragment miał miejsce w połowie trzeciej kwarty - Magic prowadzili sześcioma punktami, kiedy Garnett zdenerwował się na Howarda, który w walce o pozycję uderzył go ręką w twarz. Skrzydłowy gospodarzy dostał faul techniczny (49:56), ale potem zdenerwowani Celtics znakomicie wykorzystali dekoncentrację Magic.

Doświadczeni koszykarze z Bostonu wymuszali faule lub trafiali przeciwko niższym rywalom i wyszli na prowadzenie 68:67 po rzutach wolnych Allena. Celtics byli lepsi w wyłapywaniu bezpańskich piłek pod koszem Magic, goście mieli za to lepszych rezerwowych - szczególnie Redicka (12 punktów, 3/5 za trzy), który był o niebo lepszy niż fatalny Carter (trzy punkty, 1/9 z gry, trzy straty).

Magic nie pękli pod presją Celtics i ich kibiców, w czwartej kwarcie wyszli na siedmiopunktowe prowadzenie. Ostatecznie decydowała dogrywka - zwycięska dla gości.

W historii NBA były 93 przypadki, w których w serii do czterech zwycięstw jeden z zespołów przegrywał 0:3. Rywalizacja ani razu nie odwróciła się do stanu 4:3, na co liczą teraz Magic. - Jestem pewny, że kiedyś do tego dojdzie - mówił jeszcze przed meczem nr 4 Van Gundy. - Zdarzało się to w innych ligach, zdarzy się też w NBA. Ale zacznie się to od tego, że przegrywający zespół zwycięży w spotkaniu nr 4.

 

Boston Celtics - Orlando Magic, zobacz WIDEO

Więcej o:
Copyright © Agora SA