NBA. Magic i Gortat daleko od finału

Orlando Magic po dwóch słabych meczach przegrywają z Boston Celtics 0:2 w finale Konferencji Wschodniej. Co się dzieje z drużyną Marcina Gortata?

Celtics idą jak burza. Magic nie mają kogo im przeciwstawić We wtorek Magic znów ulegli Celtics u siebie - tym razem 92:95. Gortat ponownie był waleczny w pierwszej połowie i słabszy po przerwie. W ciągu 15 minut zdobył dwa punkty i miał sześć zbiórek.

Trzy minuty przed końcem Magic prowadzili 90:89, ale potem popełniali proste błędy - pudłowali osobiste albo zapominali wziąć czas, aby ustalić ważną akcję. Tracili i punkty, i sekundy. Co się stało z drużyną Gortata, którą dwie kolejne porażki eliminują z walki o tytuł?

Miesiąc temu pisaliśmy w Sport.pl że Magic zdobędą mistrzostwo NBA. Uzasadnialiśmy to doświadczeniem i wnioskami wyciągniętymi z przegranego finału przed rokiem, pełnym składem bez kontuzji, dobrymi transferami, udoskonaleniem systemu gry i świetną formą w drugiej połowie sezonu.

Przez dwie pierwsze rundy Magic przeszli jak burza - wymagających Charlotte Bobcats pokonali 4:0, w czterech meczach rozbili też Atlanta Hawks. Zastanawialiśmy się na łamach Sport.pl - czy to Magic są tak mocni, czy rywale byli tak słabi?

- Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Faktycznie, mieliśmy przeciętnych przeciwników, ale jesteśmy też bardzo mocni - zapowiadał przed finałem konferencji Marcin Gortat. Okazało się jednak, że Magic trafili na mocniejszych od siebie, przy których momentami wyglądają bardzo słabo. Na dodatek ci mocarze to Boston Celtics, na których sukcesy w play-off stawiało niewielu.

Celtics - mistrzowie NBA z 2008 roku - w ostatnich kilkunastu miesiącach mieli kłopoty z kontuzjami i raczej chylili się ku rozpadowi niż zmierzali ku kolejnym sukcesom. Zeszłoroczny play-off rozgrywali bez swojej podkoszowej ostoi Kevina Garnetta, a i w tym sezonie musieli sobie radzić bez niego. W Boże Narodzenie wygrali w Orlando 86:77 i mieli bilans 23-5, ale potem zdołali wygrać tylko połowę z 54 spotkań.

Niewielu brało na poważnie słowa doświadczonych koszykarzy, którzy mówili, że są znudzeni sezonem zasadniczym, że prawdziwe wyzwanie to dla nich play-off. Drużyna z Bostonu dostała etykietkę "schorowanych starców" - niektórzy typowali odpadnięcie Celtics już w pierwszej rundzie z Miami Heat, mało kto spodziewał się też, że na kolejnym etapie problemy będą mieli z nimi Cleveland Cavaliers.

To jednak Celtics grają o finał NBA. I to jak grają! Doświadczona ekipa rozłożyła taktykę Magic na czynniki pierwsze i zneutralizowała żądła drużyny Gortata. A na dodatek uaktywniła swoje.

Celtics mają świetnych zawodników do pilnowania Dwighta Howarda, od którego w dużej mierze zależy gra Magic - silnego i cierpliwego Kendricka Perkinsa oraz nieobliczalnego Rasheeda Wallace'a. Pierwszy jest jak skała, która nie daje się skruszyć, a drugi to ogień, który może oparzyć. Wallace to rekordzista NBA pod względem fauli technicznych i perfidny prowokator - razem z Perkinsem tworzą trudny duet rywali dla Howarda, którego mimo wielkich muskułów trudno uznać za największego twardziela ligi.

Perkins i Wallace radzą sobie z Howardem w pojedynkę, więc Celtics nie muszą podwajać gwiazdora Magic. Dzięki temu wszyscy obwodowi strzelcy drużyny z Orlando w każdym momencie mają przed sobą zdeterminowanego, machającego rękami obrońcę. Najlepiej rzucająca z dystansu ekipa w NBA nie ma pozycji do rzutów, a jeśli ma, to ich nie wykorzystuje. W sezonie zasadniczym Magic mieli średnio 10,3 celnych trójek na mecz, w dwóch porażkach z Celtics trafili zaledwie 12 z 40 prób.

Magic - momentami raczej Tragic - nie dają rady rywalom także w obronie. Spóźniają się, w decydujących momentach faulują albo popełniają błędy w ustawieniu. To dotyczy także Gortata, którego rywale niezbyt się obawiają i wykorzystują jego brak dynamiki pod obręczą. Na pozycji rozgrywającego Jameer Nelson przegrywa ze znacznie bardziej kreatywnym Rajonem Rondo, Vince Carter i Mickael Pietrus nie potrafią zatrzymać świetnego Paula Pierce'a.

Magic w dwóch meczach nie znaleźli sposobu na Celtics, ale z drugiej strony przegrali je łącznie różnicą siedmiu punktów, co oznacza, że rywal był na wyciągnięcie ręki. Finał NBA nie jest jeszcze przegrany, ale Magic oprócz ulepszonej taktyki muszą wykrzesać z siebie także złość i chęć rewanżu za wszelką cenę. Potrzebna będzie też koncentracja, której na razie koszykarzom z Florydy brakuje.

Dlaczego? Chyba przez zbytnie rozluźnienie i pewność siebie. - Przyjeżdżasz w tym roku na finał? - zapytał mnie Gortat na zakończenie rozmowy przed pierwszym meczem z Celtics. Niewinne zagajenie pokazuje, że Polak wraz z kolegami zbyt wcześnie uwierzył, że droga do finału wyścielona jest czerwonym dywanem.

Liczba serii

88

tyle procent zespołów w historii NBA, które wygrywały dwa pierwsze mecze na wyjeździe, zwyciężało w całej rywalizacji do czterech wygranych. Tylko trzem z 25 drużyn udało się awansować mimo początku 0:2 we własnej hali

O drugiej porażce Orlando Magic ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.