NBA. Co się dzieje z Orlando Magic?

Wicemistrzowie NBA z bilansem 24-11 są na trzecim miejscu w Konferencji Wschodniej, ale w ostatnich tygodniach grają tak, jakby walczyli o miejsce w play-off - pisze Łukasz Cegliński z "Gazety Wyborczej" i Sport.pl.

6 stycznia 2009 roku Magic rozpoczęli serię siedmiu zwycięstw z rzędu, w trakcie której pokonali m.in. San Antonio Spurs, Sacramento Kings, Los Angeles Lakers i Denver Nuggets na wyjeździe. 6 stycznia 2010 roku Magic przegrali u siebie 103:108 z Toronto Raptors - to trzecia porażka z rzędu z drużyną Konferencji Wschodniej, która wygrała mniej niż 50 proc. swoich spotkań.

- Powiem wam, że tak zmęczonej ekipy i bezbarwnej to jeszcze nigdy w życiu nie widziałem jak dzisiaj na meczu! - napisał na swoim Twitterze Marcin Gortat po meczu z Raptors. Drużyna z Orlando grała drugi mecz w ciągu dwóch dni po wyjazdowym spotkaniu z Indiana Pacers, ale czy zmęczenie jest jedynym problemem wicemistrzów NBA?

Zmiany wybiły z rytmu

W poprzednim, świetnym dla Magic sezonie, zespół Stana Van Gundy'ego został zatrzymany dopiero w finale ligi przez Lakers. Atutem drużyny w ataku była siła rażenia z obwodu, dwaj nietypowi zawodnicy wykorzystujący przewagi na swoich pozycjach (Rashard Lewis i Hedo Turkoglu) i oczywiście środkowy Dwight Howard, który ma braki, ale ze względu na imponujące dynamikę i siłę jest czołowym środkowym ligi.

Magic wygrywali także dzięki obronie - bardzo dobra defensywa całego zespołu ukierunkowana była na "wprowadzanie" rywali w pole trzech sekund, którego pilnował Howard.

System gry działał, bo młody, głodny sukcesów zespół tworzył zgraną grupę. Z ławki wchodzili koszykarze z ambicjami (JJ Redick, Courtney Lee czy Gortat) lub weterani świadomi swojego miejsca w drużynie i NBA (Mickael Pietrus, Anthony Johnson, Tony Battie). W drużynie była "chemia".

Po sezonie Magic przeprowadzili szereg zmian - pozwolono na odejście Turkoglu, na którego miejsce sprowadzono gwiazdora Vince'a Cartera. Do ekipy dołączono także Ryana Andersona, Brandona Bassa, Matta Barnesa i Jasona Williamsa.

Teoretycznie skład został wzmocniony, ale jakościowego skoku w poziomie gry nie było. Magic mieli w tym sezonie świetne spotkania - zatrzymali rozpędzone Phoenix Suns, wygrali w Bostonie z Celtics, pewnie pokonali Atlanta Hawks. Miesiąc temu mieli bilans 17-4.

W ostatnich tygodniach Magic wygrali tylko połowę z 14 spotkań. Gra drużyny wygląda dużo gorzej i mają tego świadomość wszyscy począwszy od Van Gundy'ego, a na Gortacie kończąc.

NBA. Gortat błyszczy, bo reszta Magików obniżyła poziom Za dużo gwiazd?

Fachowcy obserwujący drużynę z bliska najczęściej mówią o mentalnych słabościach ekipy. Howardowi brakuje ponoć obecności Lee, który był jego dobrym kolegą. W szatni brakuje żartów i wyluzowanego Turkoglu. Na boisku nie ma lidera, który krzyknie, weźmie piłkę w ręce i scali zespół. Wszyscy oglądają się na trenera, który od początku sezonu próbuje dokonywać zmian w składzie, ale na razie niewiele z tego wynika.

Magic tylko częściowo tłumaczą absencje i kontuzje podstawowych zawodników (Lewis, Carter, Nelson), bo wyniki wskazują na to, że nieobecność którejś z gwiazd wręcz drużynie pomaga. Bez jednego z asów drużyna ma bilans 19-7, a w najsilniejszym składzie - zaledwie 5-4. Z drugiej strony urazy przeszkadzają zawodnikom w zgraniu. Ono jest bardzo ważne, bo gwiazdy muszą podporządkować się przemeblowanej drużynie.

W pierwszej połowie sezonu wygląda na to, że asy mają z tym problem, a drużyna cierpi. Wraz z dojściem Cartera na atakowanej połowie zrobiło się za ciasno - dla czterech zawodników formatu Meczu Gwiazd brakuje akcji, w których mogliby być egzekutorami. - To jest zupełnie inny zespół niż ten, który mieliśmy w poprzednim sezonie. Zupełnie inny - mówi Howard. Akurat on wie, co mówi - środkowy, na którym od lat opiera się atak Magic oddaje niemal trzy rzuty mniej niż w poprzednim sezonie (średnio 8,9 w porównaniu do 12,7). Rzuca po 16,8 punktu na mecz, co jest jego najgorszym wynikiem od początków kariery. Gra mniej ze względu na faule, częściej się frustruje, popełnia straty.

Szukają swojego miejsca

Inne gwiazdy też mają słabsze momenty - Carter nie gra już tak dynamicznie w poprzednich latach, a na dodatek na początku sezonu doznał kontuzji kostki. Ogranicza się do rzutów z dystansu, ale trafia tylko 39 proc. z nich. To najniższy wskaźnik w jego karierze. Poza tym Carter w odróżnieniu od Turkoglu nie potrafi kreować pozycji dla kolegów, nie ma tak błyskotliwych podań.

Słaby sezon ma na razie także Jameer Nelson, którego usprawiedliwiają nieco kontuzje. Rozgrywający Magic nigdy nie był dobrym organizatorem gry, ale kiedy spada jego skuteczność rzutów, słabości są lepiej widoczne. Nelson trafia w tym sezonie 42 proc. rzutów - to najgorszy wynik w karierze.

Po 10-meczowym zawieszeniu powoli wraca do formy Lewis. Jego osiągi wciąż są na dobrym poziomie, skuteczność za trzy jest nawet wyższa niż przed rokiem, ale 31-letni skrzydłowy gra jednak słabiej niż w poprzednich rozgrywkach. Zdarza mu się być na boisku niewidocznym - tak, jak choćby w pierwszej połowie poniedziałkowego meczu ze słabiutkimi Indiana Pacers.

Nierówno grają też zawodnicy drugoplanowi, którym ciężko znaleźć sobie miejsce w zespole - Williams i Anderson mieli świetne spotkania, kiedy zastępowali kontuzjowanych Nelsona i Lewisa, Pietrus i Barnes zmieniają się w pierwszej piątce, bo dotychczas żaden z nich nie gwarantował gry na równym poziomie, Bass i Gortat są niezadowoleni z niewielu minut, które dostają i epizody wykorzystują z różnym skutkiem.

W nowym zespole Magic nie wszyscy odnaleźli jeszcze swoje miejsce, ale powodów do paniki nie ma. Szczyt formy będzie potrzebny na drugą połowę kwietnia, maj i czerwiec. Ekipa z Florydy ma mistrzowski potencjał i zajmując trzecią pozycję na wschodzie z bilansem 24-11 wciąż jest w bardzo dobrej sytuacji. Cleveland Cavaliers i Celtics daleko nie uciekli.

Czerwona lampka miga

Zawodnicy zapowiadają odrodzenie, Van Gundy szuka nowych rozwiązań. Kto wie, może dyrektor generalny klubu Otis Smith zdecyduje się na transfer i wymianę np. Bassa lub Gortata na nowego zawodnika.

Czerwona lampka jednak miga, bo Magic nie zwykli przegrywać trzech spotkań z rzędu - za kadencji Van Gundy'ego zdarzyło się to tylko dwukrotnie: w połowie sezonu 2007/08 i w meczach nr 79., 80., 81. poprzednich rozgrywek, kiedy gwiazdy odpoczywały przed play-off.

Trójka poprzednich mistrzów nie miała takiej obniżki formy jak Magic. Lakers, który zdobyli tytuł w 2009 roku serii trzech porażek nie mieli. Boston Celtics (2008) zaliczyli ją raz - podczas wyjazdowego tournee po zachodzie USA, kiedy każdy z pogromców miał zdecydowanie dodatni bilans zwycięstw i porażek. San Antonio Spurs (2007) przegrali trzy spotkania w styczniu, ale rywalami też były drużyny będące wyraźnie na plusie.

Magic mają przed sobą 10 ciężkich dni, w trakcie których zagrają sześć spotkań. Pięć z nich na wyjeździe, a ostatnie z nich - w Los Angeles z Lakers. Statystyka jest przeciwko nim, bo Howard i spółka przegrali pięć z ostatnich sześciu meczów w obcych halach, ale kiedy mają się przełamać, jak nie teraz?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.