Jak "Łapa" z Piotrkowa dorósł do Euroligi. Damian Kulig, koszykarz wagi ciężkiej

Marcin Gortat, Adam Wójcik, Maciej Lampe... Żaden z najlepszych polskich koszykarzy nigdy nie był tam, gdzie jest obecnie Damian Kulig - na czele klasyfikacji strzelców Euroligi.

UWAGA! Tekst powstał 12 listopada, przed 5. kolejką Euroligi

27-letni Kulig, mierzący 204 cm wzrostu podkoszowy PGE Turowa Zgorzelec i debiutant w Eurolidze, w czterech meczach z Panathinaikosem, Fenerbahce, Barceloną i Bayernem - uznanymi firmami, wśród których są kandydaci do walki o zwycięstwo w rozgrywkach - rzucał średnio po 20,2 punktu. W klasyfikacji najskuteczniejszych tuż za nim są w tej chwili Grek Vassilis Spanoulis, Amerykanie Keith Langford i Andrew Goudelock oraz Serb Milos Teodosić - nazwiska znane na świecie.

Kulig jest bardzo skuteczny - trafił 20 z 29 rzutów z gry oraz 11 z 22 za trzy. Ma też średnio po 6,5 zbiórki i blisko dwie asysty w meczu. Wszechstronność w ofensywie prezentowaną dotychczas w polskiej lidze od kilku miesięcy potrafi pokazać także w Europie. - Trenowałem przez całe wakacje. Wzbogaciłem manewry podkoszowe. Odważniej wchodzę pod kosz. I dzięki trenerowi oraz kolegom z drużyny czuję się potrzebny na parkiecie. Psychika jest na boisku bardzo ważna - wyjaśnia Kulig. Wyjaśnia, odpisując na pytania pocztą elektroniczną. Inaczej rozmawiać nie chce.

W miniony czwartek, w meczu z Bayernem, w którym Turów odniósł swoje historyczne, pierwsze zwycięstwo w Eurolidze, Kulig zdobył 22 punkty, miał sześć zbiórek, trzy asysty i dwa przechwyty. - Jestem pod wielkim wrażeniem tego, że Damian nie tylko dominuje w naszej lidze, ale i w Eurolidze, gdzie też mało kto może mu ustać. Szkoda, że nie nazywam się Damian Kulig - mówił na konferencji prasowej doświadczony skrzydłowy Turowa Filip Dylewicz.

Czy euroligowa forma Kuliga jest zaskoczeniem? Nie dla tych, którzy obserwują jego rozwój. Tychy, Starogard, Poznań, Zgorzelec... Rozwój powolny, ale cierpliwy. Rozwój trudny, ale systematyczny. Rozwój, dzięki któremu Kulig na taki debiut w Eurolidze był gotowy.

Wysoki chudziak i osiedlowi "gangsterzy"

Ale zaczynał w Piotrkowie, w którym tradycji koszykarskich nie ma - miejscowy zespół zaliczył tylko kilka niezłych sezonów w drugiej lidze w latach 70. Piotrcovia po raz pierwszy awansowała do niej w 1969 roku, 10 lat później zajęła drugie miejsce w grupie A - wyprzedził ją tylko ŁKS Łódź. I to był najlepszy sezon w historii piotrkowskiej koszykówki - w latach 80. drużyna balansowała między drugą a trzecią ligą, w 1990 roku, po spadku, na kilka lat sekcję rozwiązano.

W 1995 roku powołano UMKS Piotrcovię, która pięć lat później wywalczyła awans do drugiej ligi. Ale akurat trafiła na reformę rozgrywek, po której druga liga stała się trzecim poziomem rozgrywek. Kulig miał wówczas 13 lat, a koszykówkę trenował w rodzinnym mieście od trzech - najpierw w szkole podstawowej nr 3, potem w klubie. - To była miłość od pierwszego kozła - przypomina Kulig.

- Zobaczyłem go w trzeciej klasie szkoły podstawowej, wystawał 30 centymetrów ponad kolegów. Chudy chłopak, niezbyt silny. Powiedziałbym nawet, że fizycznie słaby - wspomina Krzysztof Kołodziejczyk, nauczyciel wuefu i pierwszy trener Kuliga. W szkole, a także w Piotrcovii, prowadzili go później Ireneusz Nowak, Piotr Piątkowski, Cezary Turowicz i Jacek Włuka. - Jestem bardzo wdzięczny każdemu trenerowi, którego spotkałem na swojej drodze. Każdy z nich nauczył mnie czegoś innego - mówi koszykarz.

Początki w Piotrkowie były różne. - Fajny chłopak, chętny do pracy, ideał młodego zawodnika, można powiedzieć - zaczyna wspomnienie Piątkowski. - Wyróżniał się wzrostem, był grzeczny. A grał bardzo dobrze - gdy był w piątej klasie, na turniejach wybierany był do najlepszych piątek, mimo że grał ze starszymi rocznikami. Miał ksywkę "Łapa", bo tak trafiał.

- Ale w piątej czy szóstej klasie myślałem, że Damian już nie wróci do sportu - miał problemy ze zdrowiem, chorował, było podejrzenie gruźlicy - opowiada trener z Piotrkowa. - Leczył się w szpitalu pulmonologicznym pod Łodzią, przez kilka miesięcy nie tylko nie mógł trenować, ale nawet ćwiczyć na wuefie. Ale wyzdrowiał i wrócił.

- Jak był starszy, to zdarzało się jednak, że na treningi trzeba go było już przyciągać za uszy - przyznaje Piątkowski. - Miał w klasie kolegów ze swojego blokowiska, takich osiedlowych "gangsterów". Przychodził maj, czerwiec i Damian wolał przesiadywać z nimi, ciągnęli go do siebie. Ale też szanowali, wiedzieli, co potrafi i jaki ma talent. A my z Damianem rozmawialiśmy, tłumaczyliśmy mu, że ma szansę na poważną grę, karierę, pieniądze. I on wracał na treningi, pracował - dodaje trener.

Kto się (nie) zachłysnął ekstraklasą?

Wysoki, utalentowany gracz z dobrym rzutem wzbudzał zainteresowanie trenerów kadr młodzieżowych, w 2004 roku trafił do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Kozienicach. I choć Kulig spędził tam tylko rok, bo szkołę rozwiązano, to trenerzy z Piotrkowa mówią, że wyszło mu to na dobre. - On koszykówkę lubił, ale za ciężkimi treningami nie przepadał. A w Warce treningi były jak lekcje - nie można było ich opuszczać tak jak czasem popołudniowych zajęć w klubie - zauważa Kołodziejczyk.

Po roku w Kozienicach Kulig wrócił do Piotrkowa - do liceum, do klubu. Dokończył szkołę średnią, zdając maturę, a w drugiej lidze rzucał średnio po 20 i 21,4 punktu na mecz w dwóch kolejnych sezonach - w tym drugim zaliczył też kilka występów w pierwszej lidze, w Team Polska Katowice, który z założenia miał ogrywać na zapleczu ekstraklasy młode talenty.

W 2007 roku był podstawowym zawodnikiem reprezentacji do lat 20, która w Warszawie walczyła o awans do dywizji A. Kulig grał dobrze, ale siedzący na trybunach skauci z NBA nie mieli w swoich notesach nazwiska misiowatego gracza z łatką lenia. Większe zainteresowanie wzbudzali wówczas rówieśnik Kuliga Michał Gabiński czy o rok młodszy Kamil Pietras. Pierwszy, utalentowany i wszechstronny podkoszowy ze Stalowej Woli, miał już podpisany sześcioletni kontrakt z Anwilem Włocławek, drugi, mierzący 209 cm środkowy, jako zawodnik słoweńskiej Olimpii Lublana wyrastał na nadzieję reprezentacji seniorów.

Kariery Pietrasa, Gabińskiego i Kuliga zaczęły się różnić właśnie podczas trudnego przejścia z wieku juniora do seniorów. O dwóch pierwszych bywało głośno, ale mówiło się głównie o tym, że nie grali. Pietras zmieniał kluby na Słowenii, Gabiński tracił ważne lata, siedząc na ławce we Włocławku. A Kulig grał - w drugiej lidze w Piotrkowie, potem w pierwszej w Big Starze Tychy, który wybrał mimo propozycji z ekstraklasy.

- Pamiętam, że kilka lat temu wiele osób zarzucało mu, że gra tyle czasu w drugiej, a potem w pierwszej lidze, gdy powinien być w ekstraklasie, ale jak się spojrzy na jego rówieśników, na mnie, to widać, że miał rację. My, mając 20-22 lata, poszliśmy do ekstraklasy i trochę się nią zachłysnęliśmy, a on spokojnie grał i nabierał pewności - mówi Tomasz Ochońko, rozgrywający pierwszoligowej Stali Ostrów, o rok starszy od Kuliga jego dobry kolega z klubów z Kozienic, Tychów, Starogardu, Poznania.

Big Star z Big Stara

Kulig nie wybrał popularnej drogi - Gabiński, Pietras, a także urodzeni w połowie lat 80. Wojciech Barycz czy Mateusz Jarmakowicz stawiali na szybkie awanse. Wybierali kluby duże lub wielkie - Jarmakowicz był w Benettonie Treviso i Realu Madryt, Barycz trafił do Włoch, Pietras do wspomnianej Olimpii. I przepadali. Owszem, przeszkodziły im kontuzje. Ale żaden z nich, nawet zdrowy, nigdy nie zagrał na miarę możliwości, na miarę talentu.

- Czy ktoś mi doradzał? Nie, nikt. Sam wybrałem taką ścieżkę kariery - mówi Kulig. I tłumaczy: - Doświadczenie, jakie zbierałem grając przez długi czas w niższych ligach, teraz procentuje. Bardzo cierpliwie szlifowałem wszystkie elementy gry, weryfikowałem swoje możliwości na różnych szczeblach i poziomach ligowych. Dzięki temu mam świadomość tego, co potrafię, tego, co mogę zrobić na boisku. Dlatego tak pewnie czuję się na parkiecie.

W 2005 roku Kulig miał propozycje z pierwszoligowej Resovii. Rok później, gdy Andrej Urlep powołał go na pierwsze konsultacje w seniorskiej reprezentacji, koszykarz był bliski Siarki Tarnobrzeg. Potem trenował też u Arkadiusza Konieckiego w AZS Koszalin. W końcu, w 2007 roku, trafił do Big Stara Tychy.

- Pojechaliśmy do niego do Piotrkowa, rozmawialiśmy z Damianem, z jego mamą. Tłumaczyłem mu, jak wyobrażam sobie jego rozwój, nad czym chcę pracować. Zaznaczałem, że Damian będzie grał u mnie dużo, po 30 minut - wspomina trener Big Stara Tomasz Służałek. - To, co spodobało mi się w Damianie, to jego słowność. Powiedział mi: "Trenerze, będę u pana grał" i choć potem dostawał propozycje z ekstraklasy, to jednak dotrzymał obietnicy.

Służałek tłumaczy: - W ekstraklasie w trakcie sezonu nie ma czasu na treningi indywidualne z młodzieżą - liczy się ćwiczenie taktyki, gra się o wynik. A w Tychach mogliśmy go uczyć podstaw. Mieliśmy różne zadania - poprawienie techniki rzutu, nauczenie Damiana gry nie tylko tyłem, ale też przodem do kosza, dążyliśmy do wyrównania jego umiejętności. Wyrównania, bo Kulig przyszedł do nas z nieźle rozwiniętą grą w ataku, ale brakami w obronie.

- Damian miał treningi indywidualne, a z zespołem ćwiczyliśmy czasem tak, że dzieliliśmy drużynę na małych i wysokich, i każda grupa pracowała nad właściwą jej techniką - opowiada trener. - Jeśli chodzi o pracę na treningach, to nie mogę Damianowi nic zarzucić - urazów praktycznie nie miał, w trakcie sezonów nie opuszczał treningów. Problem był jeden - po wakacjach wracał z nadwagą, którą musieliśmy zbijać.

Żona pomogła ograć Ante Tomicia

Łatka leniucha szybko odpadła, wszyscy trenerzy prowadzący Kuliga w drużynach seniorskich podkreślają, że koszykarz z Piotrkowa pracował w ich zespołach dużo i chętnie. Ale problem nadwagi był realny. Kiedy się zaczął? - Jak poszedł do liceum do Kozienic, to zaczął dojrzewać - wspomina Piątkowski. - Znów sporo urósł, nabrał masy - pewnie także dlatego, że zaczął nad nią pracować w siłowni. Potem jednak "zbyczał" już za bardzo. Chyba przeszkadzało mu nieracjonalne odżywianie - dodaje trener.

Kulig w trakcie sezonu wyglądał nieźle, ale w wakacje tył. Przy wzroście 204 cm momentami dobijał nawet do 130 kg. - Damian walczył ambitnie, ale nie był najlepiej przygotowany fizycznie. Przede wszystkim musi dbać o swoją wagę. Liczymy na niego w przyszłości - mówił w 2011 roku selekcjoner Ales Pipan, gdy uzasadniał pozostawienie Kuliga poza kadrą na mistrzostwa Europy na Litwie.

Koszykarz zadbał o siebie dopiero w Zgorzelcu, do którego trafił w marcu 2012 roku z rozpadającego się PBG Basket Poznań. Klub zapewnił mu pomoc trenera od przygotowania fizycznego, doradzał w sprawie diety, ale najważniejsza była samoświadomość zawodnika.

- Mam tendencję do tycia i muszę się bardzo pilnować - przyznaje Kulig. - W poprzednich latach w przerwie między sezonami robiłem sobie wakacje, ale teraz trenuję niemal codziennie. Wakacji rozumianych jako odpoczynek już dla mnie nie ma - dodaje. - Miałem świadomość, że żeby wspiąć się na wyższy koszykarski poziom, muszę zrzucić zbędne kilogramy. Wiedziałem, że nie byłem tak dynamiczny, jak mogę być. Czasami odczuwałem dyskomfort podczas gry - szczerze opowiada zawodnik.

Kulig zrzucił 16 kg, w tej chwili waży nieco ponad 110. I podkreśla, jak dużą rolę miała w tej walce rodzina: - Kluczem do zrzucenia zbędnych kilogramów była przeprowadzka mojej żony do Zgorzelca. Ona wzięła na siebie aspekt motywacyjny i pomagała mi konsekwentnie realizować zaproponowaną dietę. Dziękuję mojej rodzinie za to, że wspierała mnie w tym trudnym dla mnie, ale na szczęście bardzo skutecznym procesie - podkreśla zawodnik.

I teraz Kulig już nie tylko trafia z dystansu lub, przepychając się, spod obręczy. Dynamiczne manewry tyłem do kosza wyprowadzają w pole obrońców, wejścia z kozłem z obwodu kończą się trafieniami. A połączenie jednego z drugim daje znakomite efekty. Akcję z wyjazdowego meczu z Barceloną, w której Kulig świetnie ograł chorwackiego środkowego Ante Tomicia, można oglądać bez końca.

Bogicević, Okafor, Mirković...

Ale płynnych akcji, piwotów, półhaków i rzutów po obronie w Eurolidze nie byłoby, gdyby Kulig przez kilka lat nie ćwiczył ich w meczach drugiej, a potem pierwszej ligi. Służałek: - Damian grał dużo, robił postępy, rozwijał się, uczył się podejmować trudne decyzje. To bardzo ważne, jego koledzy, którzy poszli do ekstraklasy, tego nie doświadczyli. A on stawał się coraz ważniejszym graczem drużyny, lokalną gwiazdą.

- Po pierwszym sezonie w Tychach Damian znów miał propozycje z wyższej ligi, ale wytłumaczyłem mu, że potrzebuje jeszcze roku w pierwszej lidze. Umówiliśmy się, że jak awansujemy, to zostanie. Ale powiedziałem mu, że jak to się nie uda, to musi odejść, by dalej się rozwijać. Myślę, że gdyby Damian trafił do ekstraklasy wcześniej, to by w niej zginął - uważa Służałek, a jego zdanie podzielają też inni rozmówcy.

W Tychach, czołowym zespole pierwszej ligi, który do ekstraklasy jednak nie awansował, Kulig zdobywał średnio po 17,9, a potem po 15,4 punktu. Podczas drugiego sezonu koszykarz spotkał się z Marcinem Sekułą, prawnikiem z Włocławka, który jako agent reprezentował wówczas m.in. Ochońkę. - Przedstawiłem mu swoją wizję rozwoju jego kariery, opowiedziałem o trenerze Miliji Bogiceviciu, z którym też współpracowałem. Zaznaczyłem, że Milija miał w swojej karierze moment, w którym w Kraljevie współpracował z Nenadem Krsticiem. I Damian wyraził zainteresowanie przejściem do Polpharmy, którą prowadził Bogicević - opowiada Sekuła.

Bogicević: - Damian był młody, ambitny i miał szczęście, że w Polpharmie spotkał Patricka Okafora i Urosa Mirkovicia. Podkoszowych skrajnie różnych, ale jednak wiedzących wiele o manewrach pod obręczą. Damian z nimi trenował, uczył się, no i korzystał na tym, że graliśmy wówczas wiele akcji pod kosz i na obwód.

Początki w ekstraklasie nie były dla Kuliga łatwe - w 32 meczach 22-letni koszykarz rzucał średnio po 9,4 punktu na mecz, miewał momenty, kiedy miał dość treningów u Serba, ale zaciskał zęby. - Wielu koszykarzy dzwoni do swoich agentów i narzeka, żali się. Ale nie Damian. Myślę, że on zaimponował tym Bogiceviciowi - mówi Sekuła. A Kulig, który wspominał, że każdemu z dotychczasowych trenerów wiele zawdzięcza, dodaje: - Szczególny sentyment mam do trenera Miliji Bogicevicia, który dał mi szansę w ekstraklasie i nie przestał we mnie wierzyć nawet w momencie kontuzji.

Rehabilitacja i mecz z Finami

Kontuzja, zerwanie więzadeł krzyżowych w lewym kolanie, przydarzyła się Kuligowi podczas play-off, po którym Polpharma zdobyła ostatecznie brązowe medale. Ale Kulig już tego nie oglądał - najpierw przeszedł operację w Łodzi, a potem przeniósł się do Włocławka, w którym mieszka Sekuła. Tam rehabilitował się przez pół roku u świetnego specjalisty Piotra Abrolata. I nikt go nie poganiał. W międzyczasie Kulig, śladem Bogicevicia, zmienił Polpharmę na PBG, ale klub z Poznania czekał.

Kulig do gry wrócił w grudniu, w pierwszym meczu z Polonią zdobył 15 punktów w 18 minut. W całym sezonie, w którym PBG postraszyło w ćwierćfinale Turów, doprowadzając do piątego meczu w Zgorzelcu, wystąpił w 18 spotkaniach, rzucał średnio po 10,1 punktu. W kolejnym był już ligową gwiazdą - dla PBG, które ze względów finansowych straciło większość kluczowych graczy, rzucał po 15,7 punktu. Ale sezonu w Poznaniu nie dokończył, w marcu przeszedł do Turowa, którego trenerem był wówczas Jacek Winnicki.

- Damian ma wielki talent. To oczywiste, ale trzeba to podkreślić, bo z takimi zawodnikami po prostu pracuje się łatwiej - mówi Miodrag Rajković, który objął Turów kilka miesięcy później. - W lecie 2012 roku oglądałem go w meczach eliminacji EuroBasketu w kadrze Alesa Pipana. Pamiętam mecz z Finlandią, w którym Damian miał bardzo dobre wejście z ławki. Zaadaptowałem nawet jeden schemat gry z kadry do Turowa - wspomina serbski trener.

Mecz z Finlandią? Trudny, wyjazdowy, w którym zwycięstwo było bardzo ważne. Polacy wygrali go 96:91, ale walka toczyła się do ostatnich chwil. Kulig wszedł na boisko dopiero w 28. minucie i już z niego nie zszedł. Zdobył siedem ważnych punktów. Może nie z łatwością, ale jednak z pewnością. Wypracowaną przez lata w Piotrkowie, Tychach, Starogardzie i Poznaniu, gdzie nauczył się brać na siebie odpowiedzialność.

Bogicević zauważa: - W przypadku Damiana bardzo ważne jest to, że jak trenuje, tak gra. Naprawdę, jeśli w ciągu tygodnia dobrze prezentuje się na treningach, to można mieć pewność, że w meczu wypadnie podobnie. To wielki atut. Podobnie jak bardzo dobry rzut i świetna technika.

VTB, infuzja, mistrzostwo

Miniony, drugi pełny sezon Kuliga w Zgorzelcu był dla niego ważny ze względu na mistrzostwo Polski zespołu - pierwsze w historii Turowa, pierwsze w karierze zawodnika. Ale dla koszykarza bardzo ważne były też występy w lidze VTB. Zgorzelczanie rozegrali w niej 18 spotkań, Kulig wystąpił we wszystkich - średnio zdobywał po 14,4 punktu oraz 4,3 zbiórki. Czterokrotnie rzucał po ponad 20 punktów, udowadniając sobie, że na tym poziomie też potrafi robić to, co ćwiczy na treningach.

Ale w trakcie rozgrywek doszło do wstrząsu. Pod koniec stycznia anonimowa osoba opublikowała w internecie film, na którym widać, jak Kulig, a także inny gracz Turowa Tony Taylor, przyjmują infuzję dożylną. Zgodnie z przepisami antydopingowymi - zabronioną, chyba że objętość podawanego płynu nie przekracza 50 ml lub zawodnik ma na to zgodę Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie. Ale zgody nie było. Koszykarzom groziło dwuletnie zawieszenie.

Turów wyjaśniał, że przyczyną infuzji było zatrucie pokarmowe, a zabiegu dokonano na zlecenie lekarza. - Mieliśmy problemy zdrowotne i takie były zalecenia lekarza. To nie było jednak nic takiego, co byłoby niedozwolone - mówił kilka dni później Kulig w rozmowie z serwisem Sportowe Fakty. Teraz w ogóle nie chce wracać do sprawy.

Do zawieszenia nie doszło. Sprawa była skomplikowana, Komisja do Zwalczania Dopingu w Sporcie przekazała Polskiej Lidze Koszykówki, że jej zdaniem do złamania przepisów antydopingowych doszło, ale nie przedstawiła jednoznacznego dowodu, że objętość podawanego płynu przekroczyła 50 ml. Sędzia Dyscyplinarny PLK uznał, że dowody pośrednie są niewystarczające, by jednoznacznie stwierdzić naruszenie przepisów.

Kulig mógł grać dalej. W finale ligi ze Stelmetem, który Turów wygrał 4-2, zdobywał średnio po 11,3 punktu, został powołany do reprezentacji. Ze względu na ślub z Agnieszką, której rolę w postępach koszykarza podkreślają wszyscy, dostał zezwolenie od trenera Mike'a Taylora na późniejszy przyjazd na zgrupowanie. Przez kilka dni dochodził do formy, ale zdążył na końcówkę rywalizacji o awans - w najważniejszych, zwycięskich meczach z Niemcami i Austrią Kulig rzucał odpowiednio 16 i 22 punkty.

Greer, Logan, Woods, Kulig

Co o ostatnim etapie rozwoju swojego podkoszowego myśli Rajković? - Uważam, że Damianowi pomogły szczególnie dwie rzeczy - lepszy zespół, lepsi gracze wokół niego, którzy sprawili, że jemu gra się łatwiej. Po drugie: gra w Europie - w kadrze, w lidze VTB, w Eurolidze. Damian miał okazję konfrontować się, regularnie sprawdzać z lepszymi. Równał do nich.

W jakich elementach Kulig może rozwinąć się jeszcze najbardziej? - Za kluczowe uznaję dwa aspekty. Po pierwsze - fizyczny. On musi się wzmocnić, choć niełatwo będzie znaleźć na to czas w napiętym sezonie i przerwie wakacyjnej, w której będzie grał w reprezentacji. Po drugie - defensywa. Damian pokazuje w Eurolidze, że potrafi bronić dobrze, ale ja będę od niego wymagał więcej - zapowiada Rajković.

Kulig docenia serbskiego trenera. - Pod skrzydłami Miodraga Rajkovicia zrobiłem największy postęp. Wiem, że trener miał wobec mnie plan, który sukcesywnie realizował i dlatego jestem teraz w tym miejscu, w którym jestem. Dziękuję, trenerze! - prosi, by napisać koszykarz. I powtarza: - Myślę, że aby być dobrym koszykarzem, trzeba cały czas cierpliwie pracować zarówno nad różnymi formami egzekucji, jak i skuteczną defensywą.

W czwartek Turów zagra na wyjeździe z Emporio Armani Mediolan (transmisja w Canal+ Sport od 20.40) i ten mecz będzie można oglądać trochę tak, jak euroligowe spotkania Śląska czy Prokomu sprzed lat - czekając na popisy "naszych" ligowych bohaterów. Różnica jest taka, że wtedy byli nimi Lynn Greer, David Logan czy Qyntel Woods, a teraz czekamy na Kuliga, przed którym żaden Polak nie robił w Eurolidze takich rzeczy.

Utrzymać postęp

Co dalej? Świetny debiut w Eurolidze, a w perspektywie występ na mistrzostwach Europy oznaczają, że marka i wartość Kuliga rosną, że koszykarz może liczyć na oferty z zagranicy. - Już byłem zagadywany o Damiana - o jego sytuację kontraktową pytały się kluby z Turcji, Niemiec, Rosji, Ukrainy - mówi Sekuła. - Ale my o tych propozycjach nie rozmawiamy, dla Damiana priorytetem jest dobra gra w Eurolidze, do ofert wrócimy w lutym, marcu - dodaje agent koszykarza.

Kulig potwierdza: - Na tę chwilę myślę tylko o tym, żeby odnosić sukcesy z Turowem. To jest sport - jednego dnia jesteś na szczycie, drugiego może cię spotkać kontuzja i wszystko wywraca się do góry nogami. Trzeba być realistą.

- Damian ma kontrakt ważny do końca sezonu i chcemy, aby go wypełnił - mówi prezes Turowa Waldemar Łuczak. - Czy może odejść w trakcie sezonu? Nie rozważamy tego, nie czekamy na propozycje. Będziemy chcieli, by Damian został u nas na kolejny sezon, ale to oczywiście zależy od naszych możliwości finansowych oraz planów i oczekiwań koszykarza.

- Damy szansę Turowowi, trzeba być w porządku wobec klubu, który ma tak dobre podejście do zawodnika - podkreśla Sekuła. - Poczekamy na propozycję Turowa, priorytetem będzie dla nas mocny klub Euroligi. Dotychczas kariera Damiana to ciągły postęp sportowy i finansowy. Chcemy go utrzymać - dodaje agent.

Ochońko: - Pamiętam, jak w Tychach, zanim dostaliśmy mieszkanie, byliśmy razem zakwaterowani w hotelu. Nudziliśmy się, a ja akurat kupiłem swoje wymarzone w młodości audi A3. I całe wieczory spędzaliśmy w samochodzie jeżdżąc po Tychach, po całym Śląsku. Można powiedzieć, że zwiedzaliśmy, poznawaliśmy okolicę. Kiedyś Damian chciał pokierować, ale jego długie nogi nie mieściły się pod kierownicą.

Ale Kulig pokierował. Swoją karierą tak, że teraz poznaje całą Europę.

Czy Kulig ma jeszcze szanse na międzynarodową karierę?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.