Cegłą do kosza: Stary PZKosz

Masowość, szkolenie, nowoczesność, fachowość i profesjonalizm, zespołowość, promocja i rozwój, transparentność, tradycja, prawo, finanse - z takim programem "Nowego PZKosz" wybory na prezesa wygrał w styczniu Grzegorz Bachański. Po siedmiu miesiącach większość z tych haseł budzi śmiech. I złość - pisze Łukasz Cegliński z "Gazety Wyborczej".

Piękne deklaracje i zapowiedź rewolucji szybko zmieniły się w przygnębiającą rzeczywistość i trwanie w marazmie. Rozczarowanie jest tak duże, że - uwaga - pojawiają się opinie, że w pewnych aspektach za Bachańskiego jest gorzej niż za jego skompromitowanego poprzednika Romana Ludwiczuka...

Bachański - filozof, prawnik, poliglota i sędzia międzynarodowy, który dawał nadzieję na tak potrzebne odrodzenie - z rzeczywistością zderzył się boleśnie. Ludwiczukowski bałagan był potężny, ale okazało się też, że nowy prezes na sanacyjne rządy gotowy nie jest.

- Zamierzam stworzyć koszykarską radę biznesu - zapowiadał Bachański. - Nie chcę doprowadzić do sytuacji, że po czterech latach będę mówił: załatwiłem to czy tamto. To koszykówka jako produkt ma ściągać pieniądze, jej wartość ma przyciągać sponsorów. To nie będzie "załatwianie" pieniędzy.

Na razie jedyne biznesy nowego prezesa to podążanie wydeptanymi przez Ludwiczuka ścieżkami do spółek skarbu państwa i transakcja z Prokomem. Jeśli dzisiaj logo tej firmy wraca na koszulki reprezentacji, to czy jutro mistrz Polski Asseco Prokom Gdynia nie zostanie zwolniony z pierwszej części rozgrywek Tauron Basket Ligi, by móc grać w komercyjnej lidze VTB? Cztery ligowe miesiące bez najlepszej drużyny to cios w plecy od związku.

Długi - co najmniej dwumilionowe, a prawdopodobnie dużo większe - to dzieło poprzedniej ekipy, ale Bachański jako świadomy członek zarządu od 2006 roku powinien być przygotowany do działania. Nie stworzył jednak nie tylko rady biznesu, ale także nie zatrudnił nawet w związku fachowca od marketingu. W PZKosz wciąż pracują za to ludzie, którzy byli symbolem nieudolności poprzedniego prezesa - formalne niedopatrzenie doprowadziło nawet do sytuacji, w której zadłużony związek płaci pensje dwóm sekretarzom, bo przyjął nowego, nie zwalniając starego. Dyrektor sportowy, o którego PZKosz zabiegał, by ten zreformował rozgrywki i szkolenie, sam zrezygnował po kilku miesiącach. Raz, że związek mu nie płacił, a dwa, że realizacja uzgodnionego programu była niemożliwa.

Niemożliwa, bo po dyktaturze Ludwiczuka, który decyzje podejmował samodzielnie, za Bachańskiego wahadło wychyliło się w drugą stronę - demokracja totalna sprawiła, że zamiast postanowień, są dyskusje. Zarząd, w którym przedstawiciele okręgów, nierzadko leśne dziadki, ciągną sukno w swoją stronę i dobro ogółu postrzegają przez pryzmat własnego podwórka, głosuje nad szczegółami, a paraliż decyzyjny i przerzucanie odpowiedzialności trwają.

Ekipa Bachańskiego "poszła w politykę" i przy podejmowaniu decyzji kieruje się tym, kto popierał ją w wyborach. Fachowość, profesjonalizm, transparentność? Wolne żarty - Bachański podtrzymuje nawet absurdalną sytuację, w której jest jednocześnie wiceprezesem PLK i szefem związku posiadającego pakiet kontrolny ligowej spółki. Rok temu wytykał szkodliwość podobnego układu z Ludwiczukiem w roli głównej, teraz tkwi w nim, wprowadzając w lidze paraliż decyzyjny na wzór związkowego, bo de facto nic nie dzieje się bez jego zgody.

- Tym, którzy oczekują głośnego przyspieszenia, mówię, że to nie jest tak, że ja nic nie robię - ja po prostu mam inną filozofię działania - mówił w marcu Bachański. - Nie jestem Romanem Ludwiczukiem. Nie wyrzucam ludzi z dnia na dzień, nie działam tak, że codziennie informuję o swoich decyzjach, które w skali kilkunastu dni są ze sobą sprzeczne. Kieruję demokratycznym stowarzyszeniem i chcę to robić z głową, a nie pod kątem niecierpliwych mediów - mówił w marcu Bachański. Kiedy chce widzieć efekty swojej pracy? - Finalne po czterech latach, ale pierwsze objawy zmian chcę obserwować za trzy, cztery miesiące - zapowiedział.

Ja nie widzę w tej chwili żadnych. Ale słucham, jak Bachański mówi o budowaniu, konsekwencji i finansowym przyspieszeniu od początku 2012 roku. Głową kiwam jednak sceptycznie, bo PZKosz miał być nowy, a na razie jest kontynuacją starego.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.