Finał TBL. Skąd się wziął ten Terminator?

26-letni Torey Thomas z PGE Turowa Zgorzelec, o którym przed sezonem mało kto słyszał, jest bohaterem finału Tauron Basket Ligi i przebija na razie Qyntela Woodsa, Daniela Ewinga czy Ratka Vardę. "Generał" lub, jak kto woli, "Terminator" w pięciu meczach z Asseco Prokomem Gdynia zdobywał po 17,8 punktu, miał po 7,6 asysty. Jego Turów prowadzi w finale 3-2 i jeśli wygra w piątek u siebie, to zostanie mistrzem Polski.

Thomas miał w tym sezonie wiele bardzo dobrych meczów - we wtorek trafił dwie trójki w dogrywce, którymi wytrącił mistrza z równowagi w zwycięskim dla Turowa mecz nr 5. Wcześniej, w wygranym drugim spotkaniu w Gdyni, zdobył aż 31 punktów i miał osiem asyst.

W półfinale z Treflem Sopot Amerykanin miał serię czterech kolejnych spotkań z minimum 20 punktami na koncie. W marcu, w wygranym po dwóch dogrywkach meczu w Poznaniu z PBG Basket rzucił 22 punkty i miał 10 asyst, grając przez 45 minut. Ponad 40 minut grał też z PBG w play-off (19 punktów i osiem asyst), a wcześniej z Polpharmą Starogard (26 i osiem) oraz Treflem (13 i osiem).

I to właśnie te minuty sprawiają, że Thomas jest nie tylko rozgrywającym, nie tylko liderem, nie tylko "Generałem". On jest "Terminatorem", którego niezłomność udziela się całej drużynie.

Pompował i pompuje. Naprawdę dużo

W tym sezonie TBL nikt nie grał więcej niż Thomas. Amerykanin wystąpił w każdym z 39 meczów Turowa (22 w rundzie zasadniczej, pięć w ćwierćfinale play-off, siedem w półfinale, pięć w finale - nie można było rozegrać więcej). Pod tym względem dorównuje mu czterech kolegów z drużyny, ale jeśli chodzi o liczbę minut - nikt. Thomas spędził na parkiecie aż 1249 minut. Kolejny pod tym względem koszykarz nie z Turowa, Jerel Blassingame z Energi Czarnych Słupsk, ma ich o ponad 200 mniej.

Serwis Eurobasket.com w charakterystyce Thomasa pisze m.in. "Wybitna kondycja fizyczna. Mocny, zbudowany tak dobrze, jak gracz NFL. Swoją kondycją podniesie poprzeczkę każdemu rywalowi". Cytowany serwis znany jest z eksponowania zalet i tuszowania braków koszykarzy, ale akurat pod powyższymi stwierdzeniami podpiszą się wszyscy zawodnicy Prokomu. I nie tylko Prokomu...

Skąd niewysoki, mierzący 180 cm wzrostu Thomas ma tyle siły? - Podstawą były pompki, wykonywałem bardzo wiele rodzajów tego ćwiczenia - mówił Thomas tygodnikowi "Basket" na początku sezonu. - Dzięki temu sam sprawiłem, że byłem silniejszy, a potem jeszcze nabrałem masy na uczelni Holy Cross, gdzie bardzo pomogła mi współpraca z trenerem od przygotowania fizycznego.

- Jednak fundamentem wszystkiego, co tyczy się mojej obecnej budowy, były właśnie pompki i do dziś każdego dnia wykonuję ich naprawdę dużo. Ja po prostu pracowałem na to naprawdę ciężko - dodawał koszykarz.

Twardy socjolog

Rozwój fizyczny szedł u Thomasa w parze z psychicznym - pochodzący z Nowego Jorku koszykarz twardości nabierał na słynnych asfaltowych boiskach metropolii. - Za najważniejszą rzecz, jaką dał mi Nowy Jork, uznaję twardość. Tam na każdym boisku gra tak wielu zawodników, że aby pozostać w grze, musisz być lepszy od pozostałych. To uczy nawiązywania rywalizacji - tłumaczył Thomas.

- Nowy Jork dał mi twardą psychikę, wytrzymałość czy agresywność, ale to trenerzy sprawiają, że stajesz się dobrym koszykarzem, to oni - bazując na tych cechach - pomagają ci zostać dobrze wyszkolonym i sprytnym graczem. Ja nie mógłbym wybrać tylko jednego trenera, który miał na mnie największy wpływ, gdyż było ich kilku - dodawał Amerykanin w wywiadzie dla "Basketu".

Thomas przez cztery lata studiował na Holy Cross, gdzie skończył socjologię i był czołowym koszykarzem drużyny. W ostatnim sezonie zdobywał po 13,7 punktu, miał po 4,7 zbiórki i asysty oraz 2,8 przechwytu na mecz. Po studiach próbował dostać się do NBA.

- Uczestniczyłem w obozach New York Knicks, New Jersey Nets, Utah Jazz i Boston Celtics - opowiadał przed sezonem serwisowi Sportowefakty.pl. - Wiele się wówczas nauczyłem. Również tego, że NBA to nie tylko sport, ale także biznes i chyba najcięższa liga pod względem selekcji. Jest 30 zespołów i każdy z nich może mieć maksymalnie 15 graczy. To oznacza tylko 450 miejsc.

- Żeby załapać się na jedno z nich musisz znaleźć się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie i do tego mieć jeszcze szczęście, bo takich jak ty jest co najmniej kilku. I dopiero na ostatnim etapie selekcji, czyli wspólnych treningach oraz meczach przedsezonowych, przydaje się twój talent czysto sportowy - tłumaczył Thomas.

Lider, czyli kotwica

Po nieudanej próbie dostania się do NBA przyjechał do Europy - grał w Turcji, Szwecji, Francji i Holandii, a tuż przed podpisaniem umowy z Turowem występował w Wenezueli. Był czołowym koszykarzem lig szwedzkiej i holenderskiej - w poprzednim sezonie w Matrixx Magix Nijmegen rzucał po 16,5 punktu, miał po 5,9 zbiórki, 6,8 asysty oraz 2,9 przechwytu.

Turów, po nieudanym poprzednim sezonie, w którym zespół odpadł w ćwierćfinale play-off, budował na obecne rozgrywki nowy zespół. Odpowiedzialni za szukanie graczy trener Jacek Winnicki i dyrektor sportowy Waldemar Łuczak zdecydowali, że jako rozgrywającego chcą mieć w Zgorzelcu Thomasa. I to był strzał w dziesiątkę!

- Przed przyjazdem do Zgorzelca z trenerem rozmawiałem kilkakrotnie przez telefon - mówił Amerykanin. - Szkoleniowiec nakreślił mi z grubsza swoją wizję i powiedział, żebym nastawił się psychicznie na to, że będę liderem zespołu - pierwszym rozgrywającym i kotwicą dla drużyny. Kotwicą, która pomoże zespołowi zaczepić się w czołówce ligi - tłumaczył Thomas.

- Chciałbym, żeby Polska była trampoliną dla mojej kariery - dodawał koszykarz przed rozpoczęciem gry w Turowie. - Takim katalizatorem, pedałem gazu, przyspieszaczem. Chciałbym, żeby występy w tej lidze sprawiły, że moja kariera nabierze rozpędu. Uważam, że posiadam umiejętności pozwalające mi na grę w Polsce na dobrym poziomie.

Posiada, udowadnia to od miesięcy. Thomas posiada też duszę społecznika - prowadzi świetną stronę internetową, udziela się w lokalnych akcjach, pomaga potrzebującym i w USA, i w Polsce. Jest kimś więcej niż tylko koszykarzem.

Odpowiedni czas, miejsce i drużyna

Na początku sezonu trudno było sobie jednak wyobrazić Thomasa w takiej roli - wydawał się jednym z wielu anonimowych zawodników, którzy co roku przyjeżdżają do Polski. Nie imponował ani talentem strzeleckim, ani błyskotliwym podaniem, ani charyzmą na boisku, ale grał dobrze. Bardzo dobrze. Równo. Solidnie. Świetnie. Turów, mimo początkowych wpadek, wygrywał, a Thomas rzadko zdobywał mniej niż 10 punktów, sporadycznie schodził poniżej czterech asyst. Miał sporo przechwytów i zbiórek.

Zaskakiwał szczególnie w tym ostatnim elemencie - Thomas średnio zbierał 4,3 piłki w meczu, co jak na rozgrywającego jest wynikiem świetnym. - Zbiórki to kluczowy aspekt dla mojej gry - przyznaje Thomas. - Przyzwyczaiłem się, że jestem niedoceniany w tej kategorii, ale wydaje mi się, że mam nosa do zbiórek. Po prostu czuję piłkę, umiem przewidzieć, w jaki sposób odbije się od obręczy.

O swojej grze Thomas mówi w ten sposób: - Podoba mi się to, że jednocześnie mogę łączyć wiele elementów, zaczynając od defensywy, zbiórki, przez kreowanie akcji i na zdobywaniu punktów lub asystowaniu kończąc. Moja wszechstronność to przede wszystkim ciężka praca, wytrwałość i miłość do koszykówki połączona z talentem danym od Boga.

Z anonimowego koszykarza Thomas przeobraził się w pierwszoplanową gwiazdę ligi, niesamowitego lidera Turowa. Trafił do drużyny, której twardy, defensywny styl gry narzucony przez trenera wykorzystuje jego możliwości, gdzie role są dobrze podzielone, a popisy gwiazd zastępuje zespołowość. A zadaniem Thomasa jest kierowanie tym zespołem.

To idealna sytuacja dla kogoś, kto jako motto pisze na swojej stronie internetowej: "Aspiruję do tego, by inspirować innych".

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.