PLK. Igor Milicić: Pierwsze miejsce po sezonie zasadniczym to nie jest sukces

- Wolę pracować z zawodnikami, którzy chcą zrozumieć naszą filozofię gry i którzy gotowi są dostosować się do tego, czego wymagamy. Naszym największym atutem jest zespołowość. Koszykarze są świadomi tego, że jeden bez drugiego nic nie osiągnie - mówi Igor Milicić, trener Anwilu Włocławek, czyli najlepszej drużyny po sezonie zasadniczym w Polskiej Lidze Koszykówki.

W niedzielę Milicić po raz 100. poprowadził zespół w PLK (nie licząc play-off). Do tej pory wygrał 75 spotkań jako trener AZS Koszalin i Anwilu Włocławek, 24 raz jego zespoły przegrywały. Spośród trenerów urodzonych zagranicą, którzy pracowali w PLK, tylko Saso Filipovski, były trener PGE Turowa Zgorzelec i Stelmetu Zielona Góra, ma lepszy procent wygranych meczów (76,8 proc. przy 75,7 proc. Milicicia). Miodrag Rajković, który prowadził Śląsk Wrocław i Turów, wygrał 72 proc. meczów, Andrej Urlep (m.in. Śląsk, Anwil, Czarni) - 67,2 proc.

Anwil Włocławek po raz pierwszy od 21 lat skończy sezon zasadniczy PLK na pierwszym miejscu i we wszystkich rundach play-off będzie miał przewagę własnego parkietu. Niedzielny mecz z Treflem Sopot koszykarzom z Włocławka ani nie poprawił, ani nie pogorszył sytuacji przed decydującą rozgrywką o medale. Pierwsza runda play-off rozpocznie się 4 maja.

***

Michał Owczarek: Czy pierwsze miejsce Anwilu przed play-off to sukces?

- To nie jest sukces, który da nam cel zaplanowany przed sezonem. Założyliśmy sobie wtedy, że chcemy zdobyć medal. Pierwsze miejsce przed play-off go nie daje. Natomiast jest to bardzo dobry wynik biorąc pod uwagę cały sezon zasadniczy. Droga, którą obraliśmy, się sprawdza. I ten wynik to potwierdza.

Myślicie już teraz o grze w pucharach?

- W sporcie nigdy nie wiadomo, co będzie dalej. Mam wielkie ambicje, by z Anwilem osiągnąć sukces w Polsce i europejskich pucharach. To takie moje najbliższe marzenie i na nim się skupiam. Ale do tej pory nie było wyników, które by na to pozwalały. W tym roku mamy jasną sytuację. Jeśli ugramy medal, zwiększy się prawdopodobieństwo co do możliwości występów Anwilu w europejskich pucharach.

Gra w pucharach to wielka korzyść dla wszystkich, o ile podchodzi się do tego odpowiednio i ma się wieloletnie ambicje, by robić postępy. Dla drużyn, które nie mają zaplanowanej przyszłości, to trudne. Anwil jest klubem, który planuje swoją przyszłość na wiele lat do przodu. Każdy chciałby zagrać w Eurolidze, bo tam wszystko jest na innym poziomie - zawodnicy, pieniądze czy marketing. To jest taki ostateczny cel każdego zespołu. My chcemy iść tą drogą, jeśli na to zasłużymy.

Co to znaczy?

- Zdobędziemy medal.

Nie ma znaczenia jaki?

- Tak. Naszym celem przez cały sezon jest medal i w ten sposób podchodzimy do gry w play-off. Nie zakładamy innych celów niż kolejny mecz przed nami.

21 lat Anwil nie był pierwszy po sezonie zasadniczym w PLK, choć wiele razy wydawało się, że ma mocniejszy skład. W czym tkwi sekret tegorocznej drużyny?

- Nie ma tu żadnej tajemnicy. Po prostu konsekwentnie realizowaliśmy nasz plan. Zespół się docierał w końcówce zeszłego roku. Wiele było spotkań, które równie dobrze mogliśmy przegrać, ale tak się nie stało. Na początku sezonu powiedzieliśmy sobie, że zobaczymy, dokąd nas ten plan zaprowadzi. Widocznie to jest dobry kierunek. Nasza obrona jest lepsza, w ataku też mamy rozwiązania, które pozwalają nam nie być uzależnionym od jednego zawodnika i to daje efekty.

Taki cel postawiliśmy sobie przy budowie drużyny i pod tym kątem szukaliśmy zawodników. Naszym największym atutem jest zespołowość. Koszykarze są świadomi tego, że jeden bez drugiego nic nie osiągnie. To się na razie sprawdza, ale tak naprawdę dopiero w play-off będziemy mogli potwierdzić to, nad czym pracowaliśmy przez cały rok.

Łatwo jest w polskich warunkach znaleźć zawodników, którzy są gotowi tak się podporządkować i własne ambicje poświęcić dla zespołu?

- Trudno i to dlatego razem z moimi asystentami robimy mocny skauting przed sezonem. Staramy się sprawdzić wszystkie możliwości, żeby dany zawodnik był trafiony nie tylko pod względem umiejętności koszykarskich, ale i jakości mentalnej, bo to odgrywa dużą rolę w naszej drużynie.

Lepiej pracuje się z zespołem bez choćby jednej gwiazdy?

- Wolę pracować z zawodnikami, którzy chcą zrozumieć naszą filozofię gry i którzy gotowi są dostosować się do tego, czego wymagamy. Jednym z takich koszykarzy jest Kamil Łączyński, który bardzo chce i wierzy w to, co my mamy do przekazania. Swoją postawą pokazuje innym zawodnikom, że to jest właściwa droga, dzięki czemu współpraca z nimi idzie lepiej. Łatwiej wierzą w nasze rozwiązania taktyczne. Ale to nie tylko Kamil jest takim graczem. Michał Chyliński jest z nami już drugi sezon i doskonale rozumie, jak funkcjonujemy. Paweł Leończyk i Josip Sobin też bardzo szybko złapali ten system i taktykę, którą chcę stosować. Mamy zawodników, którzy wiedzą, jak mają dopasować swoją grę do filozofii, którą tutaj preferujemy.

Co ma Pan na myśli mówiąc o swojej filozofii koszykówki?

- Mamy pewne założenia w obronie, do których koszykarze muszą się dostosować. To są takie żelazne reguły, od których nie ma odstępstw. W ataku też nie ma momentów, w których jeden zawodnik może mocno wychodzić poza nasze schematy. Oprócz kontrataków wszystko musi być wykonane tak, jak mamy zaplanowane. Pojedynczy zawodnik nie jest na tyle istotny, liczy się drużyna. Chcemy funkcjonować jako zespół. Zawodnicy, którzy są tutaj, potrafili się do tego dostosować.

Brzmi to nieco jak polski odpowiednik San Antonio Spurs.

- To chyba jedyna drużyna w NBA, którą można w ten sposób określić. Ale nie chciałbym się w ogóle z NBA porównywać, bo to inne przepisy, inna taktyka. Analogii szukałbym w Europie. Dążymy do tego, aby pod pewnymi względami być podobni do takich ekip jak Brose Bamberg, Crvena Zvezda Belgrad czy Fenerbahce Stambuł, które mają 10 równych zawodników, a w ataku i w obronie mają pewne schematy, które konsekwentnie stosują. Taka koszykówka powoli "mieli" przeciwnika. Tam nie ma jednej gwiazdy, tam jest 10-12 gwiazd i nigdy nie wiadomo, która "odpali", ale tak naprawdę wszyscy świetnie wpasowali się w system, którego wymaga od nich ich trener. Obrona jest priorytetem. Tak jak u nas.

W zawodniczej karierze nie brakowało sukcesów, teraz wygrywa Pan jako trener. W której roli zwycięstwo smakuje lepiej?

- Bycie koszykarzem jest o wiele łatwiejsze. Grasz, trenujesz, cieszysz się ze zwycięstw, ale nie masz aż tylu obowiązków. Jako trener, gdy wygrasz, cieszysz się o wiele bardziej. Nie ważne jak dobrym jesteś zawodnikiem, to zawsze wkład trenera w wygraną jest większy. I dlatego ja czerpię większą satysfakcję jako trener. Mogę wpływać na więcej rzeczy. Od pojedynczego koszykarza po cały zespół. Trzeba sprawić, by cała drużyna grała tak, jak ty tego wymagasz. To jest też jednak jeden z najtrudniejszych elementów w mojej pracy.

Od zawsze chciał Pan być trenerem?

- Jak zakończyłem karierę, to stałem na rozdrożu i nie wiedziałem, w którym kierunku iść. Tym bardziej, że nie miałem pewności, czy bycie trenerem jest dla mnie naturalną drogą. Myślałem, że wiele rzeczy będzie mi przeszkadzało, a okazało się, że to moje największe atuty w tej pracy. Myślałem, że w tej roli się nie sprawdzę, bo byłem zbyt wielkim perfekcjonistą jako koszykarz. Jak posmakowałem to, czym jest bycie trenerem, przekonałem jest, że to właśnie ta cecha mnie napędza, pozwala być jeszcze lepszym, iść do przodu w nowej roli.

Na początku chciałem tylko sprawdzić, jak to w ogóle jest być tym trenerem. Jak byłem asystentem w Koszalinie, zacząłem zauważać, że pewne pomysły, które mam, sprawdzają się na boisku. To mnie przekonało, że chcę to robić. To praca związana z moją życiową pasją i to mi ułatwiło wybór.

Skąd Pan czerpie wiedzę?

- Jak byłem zawodnikiem, to podpatrywałem tych trenerów, z którymi współpracowałem. Największe wrażenie wywarł na mnie trener Zmago Sagadin, który prowadził mnie w Splicie i obserwowałem jego kolejne drużyny. Andrej Urlep, Mariusz Karol i Eugeniusz Kijewski to takie postaci, z którymi pracowałem i podejrzałem niektóre rozwiązania, które teraz stosuję.

Teraz obserwuję wielu trenerów, to jak prowadzą drużyny i staram się od nich uczyć m.in. rozwiązań taktycznych. Jeżdżę też na seminaria i szkolenia, które często odbywają się latem, a trzecim źródłem wiedzy są treningi i praca z zawodnikami. Koszykarze świetnie potrafią pewne rzeczy "podrzucić", albo sprawić, że okazuje się, że twój pomysł jest zły. Ostatecznie decyduje trener, ale nie mam kompleksów, by mówić o tym, że od zawodników też się uczę. Znam swoją wartość, wiem, jaką filozofię chcę pielęgnować. Każda opinia, nawet negatywna, jest wskazówką, dzięki której mogę w pewien sposób ulepszyć moją pracę.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA