Trener Phil Jackson od początku serii narzekał na słabą grę Paula Gasola. Hiszpan, który w sezonie zasadniczym niszczył Hornets, play-off zaczął bardzo słabo. W dwóch pierwszych meczach trafił zaledwie cztery z 19 rzutów, miał w sumie 11 zbiórek. Był nieobecny na parkiecie, nie walczył w obronie, odpuszczał w ataku.
W Nowym Orleanie się przebudził, ale dopiero w drugiej kwarcie. Początek meczu znów zagrał ospale, ale w najważniejszych momentach grał jak stary dobry Gasol. Czwartą kwartę zaczął od trójki z rogu boiska w samej końcówce akcji, chwilę później dorzucił jeszcze cztery punkty, a Lakers odskoczyli na 14 punktów (85:71). Po tym ciosie Hornets się już nie podnieśli, ani razu nie udało im się zmniejszyć strat poniżej 12 punktów.
Gasol rzucił w sumie 17 punktów i miał 10 zbiórek, ale liderem mistrzów NBA był Kobe Bryant. Od samego początku niesamowicie skoncentrowany, nie do zatrzymania w ataku, rzucał punkty w kontrze, wbijał się pod kosz i albo kończył z góry albo trafiał po dynamicznym wejściu, czasem mimo faulu rywali.
W całym meczu zdobył 30 punktów, miał też sześć zbiórek. W pierwszej kwarcie imponował zaangażowaniem w obronie, pomagał środkowym, dobrze odcinał strzelców Hornets przez co Chris Paul miał ograniczone możliwości rozgrywania akcji, a Lakers już w pierwszej kwarcie odskoczyli na siedem punktów. Później Bryant zaczął także trafiać z dystansu (dwa razy w trzeciej kwarcie), a Lakers kontrolowali mecz i objęli prowadzenie w serii do czterech zwycięstw (2-1).
Chris Paul, lider Hornets, rzucił 22 punkty i miał osiem asyst, ale był kompletnie niewidoczny w drugiej połowie. Zdobył wtedy tylko cztery punkty. 23 punkty dołożył Carl Landry, a waleczny Trevor Ariza miał 12 punktów i 12 zbiórek.
Kolejny mecz tej pary w niedzielę.
Zwycięstwo Chicago Bulls ?