NBA. Gladiator z Oklahomy, czyli fenomen Blake'a Griffina

Dominuje jak Shaquille O'Neal, skacze jak Shawn Kemp. Jest silny jak Karl Malone, ale i miękki w podkoszowych ruchach jak Chris Webber. 22-letni skrzydłowy Blake Griffin z Los Angeles Clippers to ktoś więcej niż tylko najlepszy debiutant tego sezonu - to gwiazda, którą NBA może chwalić się przez lata.

27 października 2010 roku, w swoim pierwszym meczu w NBA, Griffin zdobył 20 punktów, miał 14 zbiórek i cztery asysty przeciwko Portland Trail Blazers. W czterech kolejnych miesiącach zdarzało mu się mieć 44 punkty i 15 zbiórek z New York Knicks, 14 meczów z rzędu z minimum 20 punktami i 10 zbiórkami, a nawet 47 punktów i 14 zbiórek z Indiana Pacers.

Do Weekendu Gwiazd, w którym wystąpił w meczu debiutantów z drugoroczniakami, wygrał konkurs wsadów i rzucił osiem punktów w spotkaniu Wschodu z Zachodem, Griffin zdobywał średnio po 22,8 punktu, miał 12,6 zbiórki i 3,5 asysty. Dla porównania - O'Neal, który w ostatnich 20 latach wdarł się do ligi z największym hukiem, w debiutanckim sezonie w Orlando Magic miał po 23,4 punktu i 13,9 zbiórki na mecz.

Większe wrażenie od znakomitych - jak na debiutanta - statystyk Griffina, robią chyba jednak jego boiskowe wyczyny. A przede wszystkim - potężne wsady. Z powietrza, z dobitek i po indywidualnych kontrach. To jeden ze znaków rozpoznawczych nie tylko jego, ale całej NBA w tym sezonie. A akcje ze spotkania przeciwko Knicks, w którym Griffin najpierw zdemolował w powietrzu rosyjskiego olbrzyma Timofieja Mozgowa, a potem zakręcił w kontrze Danilo Gallinarim wsadzając mu piłkę nad głową, zna każdy kibic koszykówki.

Griffin dominuje, Griffin olśniewa, Griffin lideruje Clippers. Drużyna z Los Angeles, która dotychczas pozostawała w głębokim cieniu Lakers, nagle stała się modna, a utytułowanego rywala zza miedzy pokonała nawet ostatnio 99:92. Są tacy, którzy mają nawet nową nazwę dla Clippers i mówią na ten zespół Los Angeles Blakers...

Złe miłego początki

"Drogi Blake'u,

Uciekaj. Biegnij, natychmiast. Ratuj swoje życie. Uciekaj, jakbyś grał w horrorze. I nie oglądaj się. Po prostu biegnij, bez przerwy.

Powinieneś grać w Grecji. Albo we Włoszech. Albo w Hiszpanii. Powinieneś grać gdziekolwiek, byle nie w Clippers".

Tak w czerwcu 2009 roku zaczął swój dramatyczny apel do Griffina znany dziennikarz ESPN Bill Simmons. Wiadomo było wówczas, że Clippers, którzy wylosowali numer 1 draftu, wybiorą skrzydłowego z Uniwersytetu Oklahomy, który w trakcie dwóch lat gry w NCAA zdobywał średnio po 18,8 punktu i miał po 11,8 zbiórki. Rekordy Griffina z jednego meczu (40 punktów i 23 zbiórki w spotkaniu przeciwko Texas Tech) przeszły go historii uczelni, osiągnięcia w skali sezonu porównywano z Davidem Robinsonem, Larrym Birdem czy Timem Duncanem.

Dla Clippers wybór Griffina był bezdyskusyjny, dla koszykarza - zdaniem mrużącego oko Simmonsa - podpisanie umowy ze słabszym klubem z Los Angeles było równoznaczne, ze ściągnięciem na siebie klątwy. Clippers to jeden z najbardziej pechowych i nieudolnie zarządzanych klubów w ostatnich latach. "Sports Illustrated" w 2000 roku umieścił na okładce zdjęcie trzech zawstydzonych fanów Clippers z papierowymi torbami na głowach i podpisem "Najgorszy klub w historii".

Simmons wyliczał złe decyzje transferowe Clippers w ostatnich dekadach i przypomniał, że wielu koszykarzy właśnie podczas gry w tym klubie odnosiło poważne kontuzje (Danny Manning, Shaun Livingston, Ron Harper). Kiedy w ostatnim sparingu przed sezonem 2009/10 Griffin złamał rzepkę w lewym kolanie, wydawało się, że klątwa Clippers dopadła i jego.

Zobacz najlepsze akcje Blake'a Griffina (WIDEO)

 

Treningi Kameleona

Nie była to pierwsza kontuzja kolana Griffina - w debiutanckim sezonie na uczelni koszykarz najpierw nadciągnął więzadła poboczne w lewym, a dwa miesiące później doznał pęknięcia chrząstki w prawym. Wielu meczów wówczas nie opuścił, ale pierwszy sezon w Clippers musiał jednak odpuścić w całości.

Patrząc na obecnie popisy Griffina, aż trudno uwierzyć, że koszykarz w tak dużym stopniu opierający swoją grę na dynamice, skoczności i sile, miał poważne problemy z kolanami. Griffin to jednak tytan pracy, który w trzech ostatnich latach ciężko trenował w przerwie letniej pod okiem tajemniczego Franka Matriscano.

Tajemniczego, bo ten znany w koszykarskim światku specjalista od przygotowania fizycznego, nie pokazuje swojej twarzy i najczęściej zakłada kaptur, okulary przeciwsłoneczne i szalik. Metody treningowe ma niekonwencjonalne - długie biegi po plaży, szereg ćwiczeń z obciążnikami, niekończące się serie pompek, brzuszków itp., wreszcie wyścigi po krętych schodach... Wszystko to składa się na dwutygodniowy "Trening Kameleona", który - zgodnie z zasadą Matriscano - w całości ukończyć może trzech z 10 uczestników. Siedmiu rezygnuje. Griffin "Trening Kameleona" ukończył ponoć trzykrotnie.

Chęć do pracy zaszczepili mu rodzice. Ojciec, czarny Haitańczyk, to były koszykarz, a obecnie trener, który prowadził Blake'a, a także jego trzy lata starszego brata Taylora (w poprzednim sezonie był rezerwowym Phoenix Suns, obecnie gra w lidze belgijskiej) w szkole średniej. Matka, biała Amerykanka, przez długi czas zastępowała braciom szkołę ucząc obu w domu. Taylor do szkoły poszedł dopiero do 10. klasy, Blake - do ósmej.

Pracowity Griffin do tej pory sprawia wrażenie człowieka, któremu NBA, pełne gwiazd Los Angeles i wielkie zainteresowanie jego osobą nie przewróciły w głowie. - Dziennikarze mówią mi czasem, że jestem nudziarzem i z reguły nie mam nic ciekawego do powiedzenia. Trudno, jestem skromnym chłopakiem z prowincji, taką mam osobowość - mówił ostatnio Griffin magazynowi "MVP".

"Griffin w mieście to wydarzenie"

Zainteresowanie Griffinem jest ogromne, na czym korzystają i NBA, i Clippers. - Obserwujemy każdy z trendów, których można się w takiej sytuacji spodziewać - mówi prezydent klubu Andy Roeser. - Sprzedajemy więcej biletów, na trybunach jest więcej kibiców, zwiększają się oglądalność naszych spotkań w telewizji oraz ruch na stronie internetowej, mamy większe zyski ze sprzedaży koszulek - wylicza.

NBA nie opublikowała jeszcze danych dotyczących sprzedaży koszulek koszykarzy w tym sezonie, ale eksperci uważają, że egzemplarz Griffina będzie wśród 15, które sprzedają się najlepiej. Oryginalna biała koszulka Clippers, która kosztuje 205 dolarów, w internetowym sklepie klubu jest od dawna wyprzedana.

Griffina oglądać chce jednak nie tylko Los Angeles - od połowy grudnia, kiedy zaczął się szał na punkcie podkoszowego z numerem 32, w każdym z 12 wyjazdowych spotkań Clippers gospodarz meczu miał większą frekwencję niż średnia z sezonu. Sacramento Kings i Atlanta Hawks, które mają jedne z najmniejszych widowni w lidze, oglądało w tych spotkaniach średnio 1,3 tys. osób więcej.

Przeciętna frekwencja w tych 12 wyjazdowych meczach to 19,4 tys. - gdyby utrzymała się przez cały sezon, byłaby najwyższa w całej lidze! W poprzednich rozgrywkach Clippers byli na 29. pozycji pod względem frekwencji podczas wyjazdów - na ich mecze w obcych halach przychodziło po 16,2 tys. osób.

- Blake Griffin to fenomen, który już znalazł się w grupie gwiazd, które wypełniają hale - mówił ESPN Jeff Fellenzer, profesor Uniwersytetu Południowej Kalifornii, który bada powiązania sportu, biznesu i mediów. - Ludzie chcą wydawać pieniądze, żeby go zobaczyć. Przychodzą na mecze, kupują pamiątki związane z Griffinem. Blake Griffin w mieście to wydarzenie.

Także w Los Angeles - Staples Center, która w poprzednich latach, w porównaniu ze spotkaniami Lakers, świeciła pustkami, teraz wypełnia się w 95 proc. Głównie dzięki Griffinowi - rok temu po 53 meczach zespół miał bilans 21-32. Teraz, na tym samym etapie sezonu, wynik Clippers był identyczny.

Byłby jednak lepszy, gdyby nie fatalny początek - Clippers zaczęli rozgrywki od bilansu 1-13, ale od 22 listopada wygrali 20 z 42 spotkań.

Ma rezerwy, ale gdzie doskoczy?

Griffin uważa, że wciąż nie zbliżył się jeszcze do pełni swoich możliwości. Eksperci potwierdzają - 22-letni koszykarz ma rezerwy w obronie, w grze tyłem do kosza, może lepiej trafiać rzuty wolne (w tej chwili ledwie 61 proc. skuteczności), a także opanować sztukę rzutów z odchylenia.

Do aspektów technicznych mogą dojść także doświadczenie, rozumienie gry, umiejętność wyhamowania i wiedza, kiedy poza wyjątkowym talentem i dynamiką, wykorzystywać w grze głowę i umiejętność myślenia.

Jest jednak także drugi punkt widzenia, który wskazuje, że nieokiełznany atletyzm i brak umiaru w powietrznych ewolucjach może wyeksploatować Griffina zbyt wcześnie. Koszykarz Clippers w każdy wyskok, w każdy wsad wkłada maksimum siły i mocy - nawet wtedy, kiedy nie jest to konieczne. Czasami można się obawiać o autodestrukcję - w ostatnim meczu z Minnesota Timberwolves Griffin wyskakując do piłki zderzył się głową z krawędzią tablicy...

Poza tym sezon NBA to tymczasem minimum 82 spotkania, czyli o 14 więcej niż Griffin rozegrał w ciągu dwóch lat w akademickiej NCAA. W połowie swojego pierwszego sezonu po Griffinie nie widać, aby zderzył się z tzw. "Ścianą debiutanta", która po kilku miesiącach intensywnego grania i podróży dopada większość pierwszoroczniaków. Nadmiar obciążeń może z czasem może się jednak stać zabójczy.

Na razie Griffin jest jednak na fali. I nawet jeśli jako zwycięzca konkursu wsadów został wykreowany nieco na siłę, to nie ulega wątpliwości, że jest wybitnym przedstawicielem koszykarskiego pokolenia urodzonego na przełomie lat 80. i 90.

Copyright © Agora SA