NBA. Życie po LeBronie, czyli z nieba do Cleveland

Aż 26 meczów z rzędu przegrali w NBA Cleveland Cavaliers - to najgorsza seria w historii amerykańskich lig zawodowych. Odejście LeBrona Jamesa oznacza dla klubu złe czasy.

Dwa lata temu Cavaliers wygrali 66 z 82 meczów w sezonie zasadniczym, rok później odnieśli 61 zwycięstw. Do finału, tak jak w 2007 roku, nie doszli, ale drużyna ze znakomitym Jamesem była kandydatem do mistrzostwa.

Tytułu jednak nie zdobyła, a James miał dosyć bezskutecznej walki. Nie przedłużył kontraktu i przeszedł do Miami Heat, gdzie stworzył supertrio z Dwyane'em Wade'em i Chrisem Boshem. Jego obecny zespół jest w ligowej czołówce, powalczy o mistrzostwo.

Cavaliers są na dnie. Drużyna, którą opuścili także Shaquille O'Neal, Zydrunas Ilgauskas i Delonte West, zaczęła sezon od nieoczekiwanego zwycięstwa Celtics, potem miała bilans 7-9 i z doświadczonymi Mo Williamsem, Antawnem Jamisonem i Andersonem Varejao szykowała się do walki o play-off. Potem przegrała jednak 36 z 37 meczów.

Cavaliers zaczęli sypać się grając w pełnym składzie, późniejsze poważne kontuzje m.in. Varejao i Williamsa ich dobiły - ostatni raz wygrali 18 grudnia i pobili własny rekord NBA (24 porażki z rzędu na przełomie sezonów 1981/82 i 1982/83), a w środę wyrównali najgorszą serię w historii czterech największych lig zawodowych w USA - w 1889 roku 26 kolejnych spotkań przegrali baseballiści Louisville Colonels, w latach 1976-77 powtórzyli to futboliści Tampa Bay Buccaneers.

W piątek Cavaliers podejmują przeciętnych Los Angeles Clippers (20-32), a w niedzielę zagrają u siebie ze słabymi Washington Wizards. Szansą jest szczególnie ten drugi mecz, bo Wizards przegrali dotychczas wszystkie 25 spotkań na wyjazdach. - W niedzielę coś musi wreszcie pójść po myśli Cavaliers - mówi James. I, pół żartem, pół serio, dodaje: - Ten mecz powinien być transmitowany w całym kraju.

Jeśli Cavaliers przegraliby pozostałe 29 spotkań, ustanowiliby kolejny rekord NBA - najgorszy wynik w historii osiągnęli koszykarze Philadelphia 76ers, którzy sezon 1972/73 zakończyli z bilansem 9-73. Zespół z Cleveland gra słabiutko, momentami beznadziejnie, ale taki dołek jest mało prawdopodobny.

Mało prawdopodobne jest także szybkie odrodzenie Cavaliers. NBA dąży do wyrównywania szans, o czym siedem lat temu przekonali się sami Cavaliers, którzy po wygraniu zaledwie 17 spotkań wybrali z nr. 1 draftu Jamesa i po roku podwoili liczbę zwycięstw. Koszykarze pokroju Jamesa zdarzają się jednak raz na kilka lat, w tegorocznym drafcie spodziewać ich się nie należy.

Inna droga to transfery - Celtics cztery lata temu wygrali tylko 24 mecze, ale po sprowadzeniu Kevina Garnetta i Ray'a Allena rok później zwyciężyli w 66 i zdobyli mistrzostwo. Problem Cavaliers polega na tym, że gwiazdy NBA na prowincji długo nie wytrzymują, a Cleveland to amerykański Wąchock. W jednym z żartów jest mowa o tym, gdyby Polska nazwała się "Cleveland", to nie weszliby do niej Sowieci. Bo do Cleveland przychodzić nie chce nikt.

Z zeszłorocznego rankingu "Forbesa" wynika, że Cleveland jest najbardziej przygnębiającym miastem w USA, a do przyczyn - bezrobocia, wysokich podatków, korupcji, malejącej populacji itp. - dochodzi fakt, że sportowo jest to miasto przeklęte. Na mistrzostwo w lidze zawodowej miasto czeka od 1964 roku.

Akcje Cavaliers lecą na łeb, na szyję. "Forbes", który rok temu wyceniał klub na 476 mln dolarów, teraz szacunek obniżył o 26 proc. i z piątego miejsca w lidze pod tym względem Cavaliers spadli na 15. Nikt nie doświadczył większego regresu.

Największy progres? Miami Heat, którzy po dojściu Jamesa są warci 425 mln, czyli o 17 proc. więcej niż rok temu.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.