Spurs zrewanżowali się za upokarzającą porażkę w pierwszym meczu, teraz sami odnieśli imponujące zwycięstwo. Prowadzili niemal przez całe spotkanie, w czwartej kwarcie rywalom odskoczyli zdecydowanie, rzucając 33 punkty, a tracąc ledwie 13. Po meczu w Spurs nikt o rozmiarach zwycięstwa nie myślał, wszyscy skupieni byli na stanie zdrowia Tony'ego Parkera
W czwartej kwarcie francuski rozgrywający upadł na parkiet po rzucie z półdystansu, złapał się za kolano i długo nie podnosił. Próbował zejść z boiska o własnych siłach, ale nie był w stanie. Dewayne Dedmon i Dejounte Murray znieśli go z parkietu. W czwartek Parker ma przejść badanie rezonansem magnetycznym, ale jego koledzy obawiają się, że w tym sezonie już nie zagra.
- Po prostu wiemy, że go już z nami nie będzie. Po meczu jeszcze go strasznie bolało, nie był w stanie chodzić. To dla nas duża strata - komentował Manu Ginobili.
- Nie jest dobrze - stwierdził jak zwykle oszczędny w słowach trener Gregg Popovich.
34-letni Parker w środę rzucił 18 punktów, miał cztery asysty i trzy zbiórki. Był drugim strzelcem drużyny, za Kawhim Leonardem, który rzucił aż 34 punkty. 15 dorzucił LaMarcus Aldridge, a 14 miał rezerwowy Jonathon Simmons.
Spurs po fatalnym pierwszym meczu, w którym trafili niespełna 37 procent swoich rzutów, w środę problemów ze skutecznością nie mieli. W samej pierwszej kwarcie mieli ponad 60-procentową skuteczność z gry, w całym meczu trafili blisko 55 proc. rzutów. Lepiej zagrali też w obronie. Lider Rockets James Harden uciułał tylko 13 punktów, trafiając 3 z 17 rzutów z gry. - Po prostu nie trafiałem nawet najprostszych rzutów - tłumaczył potem. Spurs ograniczyli Rockets możliwość rzutów z dystansu. W pierwszym meczu ekipa z Houston trafiła 22 z 50 prób, w środę już tylko 11 z 34.
W rywalizacji do czterech zwycięstw jest remis 1-1. Dwa kolejne mecze odbędą się w Houston. Spotkanie numer trzy zaplanowano na godz. 3.30 w nocy z piątku na sobotę polskiego czasu.