Finał NBA wciąż trwa! Spektakularni LeBron James i Kyrie Irving

Nigdy wcześniej w finałach dwóch zawodników jednego zespołu nie rzuciło po 40 punktów. Kyrie Irving i LeBron James zdobyli po 41 punktów i przedłużyli nadzieje Cleveland Cavaliers na mistrzostwo. Cavs pokonali Golden State Warriors 112:97 i w finale NBA przegrywają 2:3

Gdy były to najbardziej potrzebne, największe gwiazdy Cavs zagrały tak, jak oczekują od nich kibice. Krytykowany za nieco pasywną grę w meczu numer cztery LeBron James zmienił się w bestię z najlepszych lat. Punkty spod kosza i z półdystansu. Do tego trójki. W sumie 14 celnych rzutów na 23 próby i 5/8 z linii rzutów wolnych. To dało 41 punktów, do których James dołożył 16 zbiórek, siedem asysty oraz po trzy przechwyty i bloki. Buczenie kibiców Warriors tylko go napędzało.

41 punktów rzucił też Kyrie Irving. To jego trzeci mecz finałowy z rzędu, w którym zdobywa więcej niż 30 punktów. W poniedziałek był nie do zatrzymania. Warriors próbowali na nim różnych obrońców, ale on zawsze znajdował sposób, by umieścić piłkę w koszu - były efektowe wejścia pod obręcz, rzuty z półdystansu po serii zwodów czy trójki. Zaimponował skutecznością, trafiając aż 17 z 24 rzutów z gry.

Jeszcze nigdy w historii finałów NBA dwóch zawodników z tej samej drużyny nie rzuciło po 40 lub więcej punktów. Mecze, w których zdobywali tyle punktów gracze z przeciwnych drużyny się zdarzały. Jeszcze bardziej imponująca jest inna statystyka: James i Irving zdobyli lub asystowali przy 97 punktach Cavaliers. Tyle samo rzucili Warriors.

Cavaliers wygrali także dlatego, że ze swoich ról wywiązali się gracze drugiego planu. Nikt nie oczekiwał od nich zdobywania punktów, raczej ciężkiej pracy w obronie i walki o każdą piłkę. Przez większość meczu Cavs błędów w defensywie się wystrzegali, dobrze bronili przeciwko Curry'emu, wykorzystywali swoje przewagi.

Choć mecz zakończył się różnicą 15 punktów, to nie można stwierdzić, że mistrzowie NBA ten mecz oddali. Warriors zaczęli spotkanie od siedmiopunktowej przewagi (12:5), do przerwy był remis po 61. To w drugiej połowie Cavs zaczęli wrzucać kolejne biegi. Najpierw po serii punktów Irvinga i Jamesa odskoczyli na osiem punktów, a potem przez długie minuty pilnowali zaliczki. Sześć minut przed końcem meczu kolejny cios zadał Irving, który rzucił siedem punktów z rzędu i powiększył prowadzenie Cavs do 13 punktów. Warriors już nie odpowiedzieli. Przez blisko siedem ostatnich minut nie trafili ani razu do kosza z gry, ba zdobyli tylko jeden punkcik z linii rzutów wolnych.

Złote czasy dla klubów NBA. Ile warte są najlepsze drużyny?

Warriors długo byli w grze, bo świetnie grał Klay Thompson. Znów, gdy jego zespół jest w potrzebie, gra najlepszą koszykówkę. Podobnie było w serii z Oklahomą City Thunder, gdy jego spektakularny występ w meczu numer sześć uratował sezon dla Warriors. W poniedziałek rzucił 37 punktów (11/20 z gry) i harował jak wół w obronie.

Przeciętnie, jak na swoje możliwości, zagrał też Stephen Curry. MVP sezonu zasadniczego uzbierał 25 punktów, drugi najlepszy wynik w zespole, ale trafił tylko 8 z 21 rzutów z gry. Fatalny mecz miał Harrison Barnes, który spudłował 12 z 14 rzutów.

Warriors przekonali się jak ważny jest dla nich Draymond Green. Uniwersalny podkoszowy został zawieszony na poniedziałkowe spotkanie za kumulację fauli niesportowych, nie było go nie tylko na parkiecie, ale i na hali. Tak stanowią przepisy NBA. Bez Greena Warriors nie byli w stanie przeciwstawić się Cavs pod koszem, cierpiał też ich atak, który w drugiej połowie stracił rytm.

Warriors próbowali pozostać grze uciekając się do tego, w czym są najlepsi w całej NBA, czyli rzutów z dystansu, ale te po przerwie wpaść nie chciały. Tylko trzy z 16 prób znalazły drogę do kosza. W całym meczu Warriors trafili co prawda 14 "trójek", ale oddali 42 rzuty.

Na mecz numer sześć wraca już Draymond Green, ale nie wiadomo, czy Warriors znów nie będą osłabieni pod koszem. Na początku trzeciej kwarty Andrew Bogut źle upadł po zderzeniu z J.R. Smithem i doznał kontuzji kolana. We wtorek ma przejść badanie rezonansem magnetycznym.

W rywalizacji do czterech zwycięstw wciąż prowadzą obrońcy tytułu 3-2. Kolejny mecz o godz. 3 w nocy z czwartku na piątek polskiego czasu. Do tej pory żaden z 32 zespołów, które przegrywały 1-3 w finałowej serii, nie zdobył mistrzostwa. Tylko dwa doprowadziły do siódmego spotkania.

Kto zdobędzie mistrzostwo?
Więcej o:
Copyright © Agora SA