Finał NBA i jego Najmniej Spodziewany MVP [SONDA]

- Nie Stephen Curry, nie LeBron James, ale Andre Iguodala został wybrany na MVP, czyli na najbardziej wartościowego zawodnika finału NBA. Zaskoczenie? I tak, i nie - pisze Łukasz Cegliński ze Sport.pl. W finale NBA Golden State Warriors pokonali Cleveland Cavaliers 4-2.

Curry, rozgrywający mistrzowskich Warriors i MVP sezonu, rzucał w finale średnio po 26 punktów i miał 6,3 asysty. James, skrzydłowy Cavaliers i najlepszy koszykarz na świecie, zdobywał po 35,8 punktu, 13,3 zbiórki, 8,6 asysty. Obaj gwiazdorzy byli przed finałem murowanymi kandydatami do nagrody MVP. Iguodala? Gdyby ktoś o nim wspomniał, naraziłby się na śmieszność. Skrzydłowy Warriors, który w rundzie zasadniczej ani razu nie wyszedł w pierwszej piątce, w 77 meczach zdobywał przeciętnie po 7,8 punktu na mecz. W sześciu meczach finału też pod względem osiągnięć statystycznych nie olśnił - rzucał po 16,3 punktu, miał po 5,8 zbiórki oraz 4,0 asysty. Ale to on odmienił serię. I ograniczał LeBrona Jamesa.

Po trzech meczach 2-1 prowadzili Cavaliers i trener Steve Kerr, po długich naradach ze swoimi asystentami, zdecydował się na poważną zmianę ustawienia - posadził na ławce rezerwowych środkowego Andrewa Boguta, wprowadził do niej właśnie Iguodalę. Cel? Przyspieszenie gry, utrudnienie obrony wysokim graczom Cavaliers, skuteczne ograniczanie Jamesa od początku meczu. I Iguodala odegrał swoją rolę. W trzech ostatnich, zwycięskich dla Warriors meczach rzucał średnio po 20,3 punktu, wywiązywał się z każdego zadania.

31-letni gracz, który od początków kariery w Philadelphia 76ers porównywany był do wszechstronnych Scottiego Pippena, Granta Hilla czy Anfernee Hardawaya, "pogodził" w pewnym sensie Curry'ego i Jamesa, a raczej ich fanów czy też ekspertów typujących nagrodę MVP dla jednego z nich. Liderzy Warriors i Cavaliers grali świetnie, ale to Iguodala zrobił w tym finale różnicę. To jego obecność i skuteczna, mądra oraz twarda gra dały Warriors nową jakość w meczach nr 4, 5 i 6.

Ale z wyborem Iguodali na MVP finału można dyskutować, bo czy to nie od Curry'ego zaczynało się w Warriors wszystko to, co dobre? Owszem, Curry fatalnie zagrał w przegranym meczu nr 2, gdy trafił tylko pięć z 23 rzutów, a Warriors przegrali po dogrywce, ale już w kolejnych spotkaniach był świetny. W meczu nr 5 zdobył aż 37 punktów, prezentując akcje, po których Cavaliers tracili wiarę w sukces. W ostatnim spotkaniu to on mądrze odczytywał obronę rywali, wytrzymywał podwojenia, szukał kolegów, inicjował przewagi w innych miejscach boiska. Curry skończył ten mecz z 25 punktami i ośmioma asystami.

A ten James... Wybryk natury, gracz najwszechstronniejszy, koszykarz, bez którego osłabieni kontuzjami Cavaliers nie wygraliby w finale meczu. James niósł zespół na swoich barkach przy mizernym wsparciu najwyżej przeciętnych zawodników z Cleveland. Poległ, ale jego osiągnięcia statystyczne, jego siła nie mogą być zlekceważone. Spójrzmy na kolejne mecze i zdobywane przez Jamesa punkty, zbiórki i asysty: 44-8-6, 39-16-11, 40-12-8, 20-12-8, 40-14-11, 32-18-8. Średnio, powtórzmy, 35,8 punktu, 13,3 zbiórki oraz 8,6 asysty na mecz. Michael Jordan, Jerry West czy Shaquille O'Neal zdobywali w finałach więcej punktów, ale brakowało im zbiórek lub asyst. No i nie łączyli na boisku tylu ról, co James, który bywał i rozgrywającym, i środkowym, i skrzydłowym. Z dobrym efektem.

Tylko czy w nagrodzie MVP chodzi o statystyki? Dyskusja o kryteriach dotyczących przyznawania podobnych wyróżnień nigdy się nie skończy. Czy MVP to najlepszy gracz zwycięskiej drużyny (Curry)? Statystycznie najlepszy koszykarz sezonu czy też rywalizacji (James)? Zawodnik, który odmienił serię, miał największy wpływ na jej przebieg (Iguodala)? Najczęściej bywa tak, że jedna osoba łączy wszystkie lub przynajmniej dwa z tych kryteriów. W tym finale role zostały podzielone, panel ekspertów złożony z dziennikarzy wybrał Iguodalę.

I tak oto mamy MVP finału, który pod względem najbardziej popularnych statystyk jest jednym z najsłabszych w historii. Mniej niż 16,3 punktu w meczu zdobywali tylko środkowy Washington Bullets Wes Unseld (9,0 w 1978 roku) oraz 22-letni Magic Johnson (16,2 w 1982). Niewielu graczy miało też tak niewielką sumę zbiórek i asyst. Ale z drugiej strony nie dalej jak rok temu Kawhi Leonard z San Antonio Spurs odbierał nagrodę ze średnimi 17,8 punktu, 6,4 zbiórki i 2,0 asysty.

Koszykówka się jednak zmienia. Coraz więcej w niej graczy wszechstronnych, rzucających z dystansu, coraz bardziej ceni się takich, którzy są groźni po obu stronach boiska, coraz częściej zwraca się uwagę na bardziej skomplikowane wskaźniki statystyczne, które pokazują np. skuteczność obrony indywidualnej. Rok temu Leonard wyróżniony został przecież nie tylko za przebłyski w znakomitym, zespołowym ataku Spurs, ale także za skuteczną obronę przy Jamesie. I tak samo grał w tym roku Iguodala, który zmuszał lidera Cavaliers do najwyższego wysiłku, który przeszkadzał mu w każdym rzucie, który obniżał jego skuteczność. Iguodala zasłużył na nagrodę.

Ale zasłużyli na nią także Curry i James. Oczywiście, gdyby otrzymał ją ten drugi, to złamana zostałaby niepisana zasada, że liczą się tylko zwycięzcy. Tylko czy należy się jej tak kurczowo trzymać? Po pierwsze: James grał w tym finale wybitnie. Po drugie: historia trofeum dla najlepszego gracza finału zaczęła się w 1969 roku od wręczenia jej Jerry'emu Westowi, liderowi Los Angeles Lakers, który przegrał finał z Boston Celtics.

Kto najbardziej zasłużył na nagrodę MVP finału?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.