Finał NBA. Cavaliers czy Warriors? Curry, James i gorączka złota

W czwartek początek finału NBA. Górą będzie koszykarski iluzjonista Stephen Curry i jego Golden State Warriors czy boiskowy czołg LeBron James i Cleveland Cavaliers? Transmisja o 3 w nocy w Canal+ Sport, relacja rano na Sport.pl

Kto wygra finał? Warriors czy Cleveland? Typuje m.in. Łukasz Fabiański! [TYPY]

Po panowaniu Chicago Bulls, a potem Los Angeles Lakers, po mistrzowskich sezonach San Antonio Spurs i Miami Heat skład tegorocznego finału może wyglądać na sensacyjny. Ale taki nie jest. Warriors i Cavaliers to dwa najlepsze dziś zespoły ligi, których gwiazdami są najlepsi obecnie gracze NBA - Curry i James. Pierwsi wygrali aż 67 meczów w rundzie zasadniczej, drudzy - 53 po mocnym finiszu. W play-off Warriors mają bilans 12-3, Cavaliers - 12-2. Ale tak jak łączy ich świetna gra, tak dzieli wszystko inne.

Warriors, jeszcze jako zespół z Filadelfii, w pierwszych dekadach funkcjonowania NBA bywali na topie - dwukrotnie wygrali mistrzostwo (w tym pierwsze w historii ligi), mieli Wilta Chamberlaina, który w 1962 roku właśnie dla nich zdobył rekordowe 100 punktów w meczu. Po przenosinach do San Francisco, a następnie Oakland zdobyli tytuł w 1975 roku. I już wówczas, po kolejnej zmianie nazwy, byli "Wojownikami" całej Kalifornii. Ze względu na gorączkę złota w minionych stuleciach mówi się o niej Golden State, czyli "Złoty Stan".

Ale złota NBA Warriors nie widzieli od 40 lat, a w dwóch ostatnich dekadach przegrali zdecydowaną większość meczów. I dopiero kolejna przebudowa, która rozpoczęła się w 2009 roku i objęła cały klub - od właścicieli i menedżerów po trenerów i koszykarzy - daje efekty. Drobny, wyglądający na mniej niż swoje 191 cm wzrostu Curry z utalentowanego strzelca zmienił się w boiskowego magika. Jego fantastyczna technika, inteligencja, spryt i świetna skuteczność rzutów dały mu tytuł MVP ligi.

 

Cavaliers mistrzostwa nie zdobyli nigdy, zresztą całe Cleveland jest dla sportu miastem przeklętym - na jakikolwiek tytuł w lidze zawodowej czeka od 1964 roku. Koszykarze w 2007 roku zagrali co prawda w finale z San Antonio Spurs, ale przegrali 0-4. A gdy James odszedł do Miami Heat, z którymi wywalczył dwa tytuły, Cavaliers stoczyli się w ligowe czeluście. I nagle, rok temu, "Król James" wrócił. Do domu, bo przecież urodził się i wychowywał w niedalekim Akron, ale też w miejsce, gdzie pięć lat temu został przeklęty. W całym stanie Ohio jego transfer na Florydę odczytano jako zdradę, koszulki z nazwiskiem Jamesa palono, a kiedy Heat przyjechali na mecz do Cleveland, obawiano się zamieszek.

Teraz James odkupuje winy. Nie bije rekordów, nie śrubuje statystyk, ale zwalcza przeciwności, prowadzi zespół do zwycięstw. Gwiazdor zachęcił do przyjścia do Cleveland świetnego podkoszowego Kevina Love'a, starał się być mentorem dla rozgrywającego Kyrie Irvinga, uzbroił się w cierpliwość wobec Davida Blatta, utytułowanego w Europie trenera, który w NBA debiutuje. Cavaliers jeszcze na początku tego roku mieli słaby bilans 19-20, ale po transferach i przebudowie drużyny zaczęli grać lepiej. W play-off nie przeszkodziły im poważne kontuzje Love'a i Irvinga. Rządził James, który w finale zagra po raz piąty z rzędu, co ostatnio udało się grupie koszykarzy dominujących w latach 60. Boston Celtics, z Billem Russellem na czele.

 

James mówi, że tak dobrze jak obecnie jeszcze nie grał. - Umysł, ciało, umiejętności - jeśli zmieszasz wszystko w tej samej butelce, wyjdzie najlepsza mieszanka, jaką pamiętam - tłumaczy gracz, który w play-off zdobywa średnio po 27,6 punktu, ma 10,4 zbiórki, 8,3 asysty, 1,8 przechwytów oraz 1,3 bloku na mecz. Wynik znakomity.

Ale i Curry jest świetny. W play--off rzuca po blisko 30 punktów w meczu, jest specjalistą od seryjnych trafień za trzy punkty, ale też błyskotliwych asyst. - Jak zatrzymać, spowolnić MVP sezonu? - zapytali dziennikarze Jamesa przed finałem. - Cóż, w taki sam sposób, w jaki można spowolnić mnie. To niemożliwe - odparł lider Cavaliers.

Nie jest oczywiście tak, że Warriors to tylko Curry, a Cavaliers - James. Pierwszy ma ogromne wsparcie w podobnym pod względem skuteczności z dystansu Klayu Thompsonie, grupie doświadczonych, pogodzonych z drugoplanowymi rolami graczy (Andre Iguodala, Andrew Bogut, Leandro Barbosa) oraz dynamicznych skrzydłowych (Draymond Green, Harrison Barnes). - To spójny, zgrany zespół. Oni są jak grupa wyluzowanych deskorolkowców. Na boisku lubią i walczyć, i się bawić - mówi Ron Adams, asystent trenera Steve'a Kerra.

James największe wsparcie powinien mieć w zdrowym Irvingu, ale nie wiadomo, na ile stać narzekającego na urazy stopy i kolana rozgrywającego Cavaliers. Inne atuty? Można wymienić nierównych strzelców J.R. Smitha i Imana Shumperta, a także walecznego Matthew Dellavedovę, ale najlepiej wskazać na defensywę. Cavaliers w play-off bronią świetnie, szczególnie daleko od kosza, i najlepiej w lidze potrafią ograniczyć strzelców rzucających za trzy punkty.

Cavaliers mają też przewagę doświadczenia - dla Jamesa będzie to już szósty finał, na ławce rezerwowych siedzi kilku byłych mistrzów NBA. Warriors? Z ich składu w finale nie grał nikt. Z drugiej strony trener Steve Kerr jako koszykarz występował w mistrzowskich zespołach Phila Jacksona (Chicago Bulls) i Gregga Popovicha (San Antonio Spurs). Pod tym względem ma przewagę nad Blattem, któremu zdarzają się pomyłki podczas prowadzenia meczu.

Przewagę boiska mają Warriors, którzy u siebie zagrają mecze nr 1 i 2 oraz ewentualne piąty i siódmy. Pierwsze spotkanie o 3 w nocy z czwartku na piątek czasu polskiego.

Transmisje w Canal+ Sport

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.