NBA. Kto zostanie MVP i dlaczego nie LeBron James?

Od początku sezonu w wyścigu po MVP liczyło się tylko dwóch graczy - LeBron James z Miami Heat i Kevin Durant z Oklahoma City Thunder. Na niespełna dwa tygodnie przed końcem wszystko wskazuje na to, że mamy zwycięzcę. I tym razem nie jest nim LeBron James.

James był wybierany na najbardziej wartościowego zawodnika sezonu regularnego w dwóch ostatnich sezonach i cztery razy w ostatnich pięciu latach. W tym roku znów jest mocnym kandydatem, ale na dwa tygodnie przed końcem sezonu wydaje się, że tym razem nie zostanie wyróżniony. Magic Johnson stwierdził wprost, że walka o MVP zakończyła się po świetnym występie Duranta w meczu z Toronto Raptors, gdy rzucił 51 punktów, a jego Thunder zwyciężyli po dwóch dogrywkach.

Czy James aż tak odstaje w tym sezonie od Duranta?

Rzucając okiem na statystyki, to Durant ma delikatną przewagę. Jest lepszym strzelcem (ponad 32 punkty na mecz, James 27), z kolei James rzuca z lepszą skutecznością. Lider Heat lepiej podaje, ale to gracz Thunder ma przewagę w zbiórkach, blokach i w statystyce plus/minus grając blisko minutę krócej. Ma pięć z ośmiu najlepszych osiągnięć strzeleckich w tym sezonie, ale do tej pory to James rzucił więcej punktów w jednym meczu (61).

Durant zdeterminowany

Jeśli jednak statystyki potraktujemy jako uzupełnienie, a większą wagę przy analizie nadamy roli w zespole, wpływie na grę drużyny i osiągane wyniki oraz ogólne wrażenie, to przewaga Duranta jest jeszcze większa. Lider Thunder niemal nie zawodzi, w zasadzie bez względu na to, kto go otacza. Gdy w drużynie brakowało kontuzjowanego Russella Westbrooka, brał jeszcze większy ciężar gry na siebie, miał niesamowity styczeń z kosmiczną serią meczów z przynajmniej 30 punktami. Umiał się też dostosować do delikatnej zmiany rotacji, gdy urazy wykluczyły z gry środkowego Kendricka Perkinsa i najlepszego obwodowego obrońcę Thunder Thabo Sefoloschę. Durant prowadzi Thunder do drugiego miejsca na bardzo wyrównanym zachodzie. Jego zespół bilansem ustępuje tylko świetnie funkcjonującej od lat maszynie San Antonio Spurs.

W grze Duranta widać ogromną determinację, wręcz wilczy głód zwycięstw i rywalizacji z każdym. Widać po nim, że dąży do konfrontacji z Jamesem. Było to doskonale widoczne w dwóch tegorocznych meczach Thunder z Heat. - Byłoby ciekawie, gdyby zostawić tylko ich dwóch na parkiecie i pozwolić im grać jeden na jednego - mówił Scott Brooks, trener Thunder.

James zmęczony

James znów nieco zmodyfikował swoją grę, ale nie jest wyraźnie lepszy niż przed sezonem. O rozczarowaniu nie może być mowy. To bardziej kwestia tego, że to Durant wykonał ogromny skok naprzód. James znów ma świetny sezon, to ciągle najlepszy koszykarz świata, ale gdzieś niedosyt jest. Być może to kwestia zmęczenia. W jego przypadku jest to absolutnie zrozumiałe. Przecież w poprzednich trzech sezonach grał najwięcej meczów ze wszystkich, w 2012 roku doszły do tego jeszcze igrzyska olimpijskie. Odpoczynku nie miał zbyt wiele, a w tym roku skończy 30 lat. Coraz częściej imają się go drobne urazy, jak ostatnie problemy z bólem pleców.

Problemem dla Jamesa może być też atmosfera Heat nasyconych dwoma mistrzowskimi tytułami. Od początku sezonu drużyna z Miami sprawia wrażenie, jakby tylko czekała na fazę play-off, a sezon regularny traktowała sparingowo. W zespole brakuje ambicji i zaciętości, które często zastępuje chłodna kalkulacja. Takie dryfowanie spokojnie wystarcza do zajęcia drugiego miejsca w przeciętnej konferencji wschodniej, daje szanse walki o pierwszą lokatę.

W tym momencie wydaje się, że James nie ma co liczyć na piąty tytuł MVP. Co więcej, wygląda na to, że on sam się z tym pogodził i zaczyna powoli zbierać siły na najważniejszą walkę w sezonie - o trzeci tytuł z rzędu. Dla Duranta także mistrzostwo jest najważniejsze, jednak przed sezonem mówił, że ma już dość bycia drugim. Wiele wskazuje na to, że w wyścigu po MVP w końcu to on zajmie pierwsze miejsce.

Tytułem MVP sezonu regularnego NBA powinien zostać uhonorowany...
Więcej o:
Copyright © Agora SA