NBA. To miał być wieczór Derricka Rose'a

12 punktów zdobył Derrick Rose w swoim pierwszym poważnym meczu w NBA od 18 miesięcy. Jego Chicago Bulls zdecydowanie przegrali z obrońcami tytułu, koszykarzami Miami Heat 95:107.

O NBA tweetuje Michał Owczarek - @mikelwwa

Choć o powrocie Rose'a mówiło się w ostatnich tygodniach najgłośniej, Heat zrobili wszystko, by to ich zapamiętano. Przed spotkaniem odebrali mistrzowskie pierścienie, pod sufitem hali zawisła flaga, która będzie przypominać o trzecim w historii klubu tytule. A potem pokazali Bulls miejsce w szeregu - już pod koniec pierwszej połowy prowadzili 52:44 i zaliczki nie roztrwonili do samego końca. W czwartej kwarcie Bulls zbliżyli się na osiem punktów (95:87), ale gracze Heat trafili cztery ostatnie rzuty i zwyciężyli 107:95.

LeBron James miał 17 punktów, osiem asyst i sześć zbiórek, a sześciu innych graczy Heat rzuciło 11 lub więcej punktów. Najskuteczniejszym graczem Bulls był podkoszowy Carlos Boozer, zdobywca 31 punktów. Ale i tak wszyscy wodzili wzrokiem przez cały mecz za Rose'em.

W 34 minuty rzucił 12 punktów, trafiając tylko cztery z 15 rzutów z gry. Miał cztery asysty, zbiórkę i aż pięć strat. Liczby nie są imponujące, ale w pierwszych meczach nie są najważniejsze. Bardziej chodziło o to, by zobaczyć, czy po kontuzji zachował swój agresywny styl gry - czy nie będzie się bał wchodzić dynamicznie pod kosz, szukać kontaktu z wyższymi i cięższymi rywalami, czy znów będzie jednym z najszybszych koszykarzy w NBA.

Obama wita Rose'a

Rozgrywający Bulls w kwietniu 2012 roku doznał poważnej kontuzji kolana, która wyłączyła go z gry na długie miesiące. Operacja i mozolna rehabilitacja. Datę jego powrotu przekładano wielokrotnie, on za każdym razem powtarzał, że nie jest gotowy, a część fanów i komentatorów zarzucała, że nie wraca, bo nie wierzy w drużynę. Rose dostał jednak wsparcie od władz Bulls i trenera Toma Thibodeau. - Ufam mu. Nie popędzajcie go. Wróci, gdy uzna, że to właściwy moment - mówił.

Właściwy moment nastąpił po 18 miesiącach. - Jestem szybszy i skaczę wyżej - zapowiadał Rose i w sparingach pokazywał przebłyski dawnego siebie, a nawet sprawiał wrażenie jeszcze lepszego. Do dynamicznych wejść pod kosz dołożył piekielnie skuteczny rzut z dalszej odległości.

Od jego ostatniego meczu w NBA minęło 550 dni (nie licząc październikowych spotkań sparingowych). Jego powrót na parkiet był jednym z najbardziej wyczekiwanych wydarzeń tego sezonu. Tuż przed spotkaniem Barack Obama zatweetował: "Witaj z powrotem DRose, #BullsNation". Prezydent USA jest nie tylko wielkim fanem koszykówki, ale nie ukrywa, że od lat kibicuje Bulls.

Szybki, odważny, nieskuteczny

Przyspieszenie Rose'a nadal jest imponujące i pozwala zyskiwać mu przewagę nad obrońcami. Już w pierwszych akcjach dynamicznie wchodził pod kosz między wyższych rywali i kończył rzutem po ekwilibrystycznej ewolucji. Gdy upadał na parkiet po zderzeniach z rywalami, bardziej niż on sam, martwili się kibice. - Z moim kolanem wszystko w porządku - uspokajał po meczu. Był szybki i odważny, ale pudłował. - Nie sądzę, żebym aż tak "zardzewiał". Po prostu nie trafiłem tych rzutów - mówił Rose.

Jego pełni możliwości nie zobaczyliśmy już w pierwszym meczu, bo nie pozwolili na to Heat. Lider Bulls w ataku pozycyjnym swobody miał niewiele. Mistrzowie NBA w obronie często odpuszczali innych graczy, by podwajać Rose'a. - Staraliśmy mu się utrudnić powrót, jak to tylko możliwe. Ale to niesamowity gracz, w kolejnym meczu na pewno będzie lepszy - mówił Dwyane Wade.

Heat zależało, by ten wieczór należał do nich. Dla Bulls porażka, choć bardzo dotkliwa, ma na tym etapie znaczenie marginalne. Zespół uczy się na nowo współpracy ze swoim liderem. Październikowy okres przygotowawczy i osiem sparingów do zdecydowanie zbyt mało czasu, by z ambitnego średniaka stworzyć pretendenta do tytułu i sprostać wysokim wymaganiom fanów. Po wtorkowym meczu wiedzą już jednak, ile jeszcze mają do nadrobienia do najlepszych. - Musimy jeszcze wiele rzeczy poprawić. U nas rzecz sprowadza się do dwóch rzeczy - obrony i zbiórek. Jeśli bylibyśmy lepsi w tych elementach, mielibyśmy dziś szansę na wygraną - mówił trener Thibodeau.

Bulls mają na to czas. Do najważniejszych meczów w sezonie zostało przecież jeszcze pół roku.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.