NBA. Wielka sprawność Manualna San Antonio Spurs

Potrafił kiedyś w czasie meczu złapać nietoperza w locie. W niedzielę ze steranego weterana zmienił się w superstrzelca - Manu Ginóbili pchnął Spurs do wygranej 114:104 z Miami. Jego zespół prowadzi 3-2

W czterech pierwszych meczach 36-letni Argentyńczyk trafiał ledwie co trzeci rzut, zdobył w sumie 30 punktów, a media ochoczo podchwyciły jego słowa o tym, że to być może jego ostatni sezon. Nawiasem mówiąc - są tacy, którzy obawiają się, że koniec kariery może być dla niego zgubny, bo Argentyńczyk bez reżimu treningowego się rozsypie. Jego ofiarny, czasem wariacki styl gry skutkował wielokrotnymi upadkami, obiciami, kontuzjami...

Ale w niedzielę Ginóbili, jedyny gracz na świecie, który zdobywał mistrzostwo olimpijskie, NBA i Euroligi, a w połowie minionej dekady nazywany był "białym Jordanem", zagrał fantastycznie. Rzucił 24 pkt, miał 10 asyst, popisywał się giętkim ciałem i umysłem, który pozwalał przewidywać zagrania rywali z wyprzedzeniem. Tak jak w 2009 roku, gdy złapał zabłąkanego podczas meczu nietoperza latającego nad boiskiem.

Punkty i asysty Ginóbili zdobywał w efektowny sposób i w najważniejszych momentach - na początku meczu, dzięki czemu Spurs wyszli na prowadzenie, i na przełomie trzeciej i czwartej kwarty, kiedy Heat zbliżyli się na jeden punkt. Skąd taka odmiana w grze koszykarza, który dotychczas w tym sezonie grał słabo?

Trener Spurs Gregg Popovich zareagował na ruch Heat z meczu nr 4 i też obniżył pierwszą piątkę, a co za tym idzie - przyspieszył grę. W czwartek zespół z Miami zdecydował się na grę z Chrisem Boshem jako środkowym i LeBronem Jamesem w roli wysokiego skrzydłowego - niżsi i szybsi Heat wygrali. W niedzielę do tej taktyki dostosowali się Spurs.

Popovich wycofał z piątki środkowego Tiago Splittera, a wprowadził - po raz pierwszy w tym sezonie - skrzydłowego Ginóbilego. Dzięki temu Argentyńczyk mógł dłużej grać z kluczowymi zawodnikami Spurs - Tonym Parkerem (26 pkt), Timem Duncanem (17 pkt i 12 zbiórek) oraz Dannym Greenem (24 pkt, sześć celnych rzutów za trzy). Manewr udał się rewelacyjnie - skorzystał Ginóbili, skorzystał zespół.

Spurs prowadzą 3-2, rywalizacja toczy się do czterech zwycięstw, ale dwa kolejne mecze odbędą się na Florydzie, na parkiecie obrońców tytułu. - Przekonamy się, czy jesteśmy lepszym zespołem niż w pierwszym roku, kiedy graliśmy ze sobą - powiedział James, odnosząc się do sezonu 2010/11, kiedy Heat przegrywali w finale 2-3 z Dallas Mavericks i mieli spotkanie na własnym boisku. Wówczas je przegrali.

Teraz, choć Heat są dużo dojrzalszym zespołem niż dwa lata temu, nie potrafią znaleźć trwałej recepty na pokonanie weteranów z San Antonio. Drużyna z Miami od 3 lutego do 25 marca wygrała aż 27 kolejnych spotkań, ale od blisko miesiąca, już w play-off, zwycięstwa przeplata przegranymi. Tak samo jest w finale.

Po trzech porażkach Heat stoją pod ścianą - w razie utraty trofeum pierwszym chętnym do odejścia będzie James, czyli gracz o możliwościach tak dużych, że jego finałowe statystyki (21,6 pkt, 10,8 zbiórki, 6,8 asysty), które w przypadku każdego innego gracza zostałyby uznane za znakomite, u niego są najwyżej dobre. Przeciwko Spurs James rzadko miewa momenty, w których dominuje na boisku.

Największe gwiazdy minionych lat, do których porównywany jest James (Michael Jordan oraz grający jeszcze Kobe Bryant), nie zwykły przegrywać finałów. Jordan miał bilans 6-0, Bryant ma 5-2, a James - 1-2. Doznał porażki już z Mavericks oraz w barwach Cleveland Cavaliers ze Spurs w 2007 roku. Jeśli teraz nie odmieni Heat i nie poprowadzi ich do triumfu, jego wielkość znów będzie kwestionowana.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.