Bez porozumienia w NBA

Wtorkowe rozmowy między zawodnikami a ligą nie przyniosły przełomu, sezon NBA niemal na pewno nie rozpocznie się zgodnie z planem. Na negocjacyjnym stole leży kilkaset milionów dolarów, a do gry wkraczają najwięksi agenci, którzy żądają rozwiązania związku zawodowego koszykarzy.

Jordan musi zapłacić 100 tys. dol. grzywny ?

Lokaut w NBA trwa od 30 czerwca, kiedy w lidze wygasła umowa określająca zasady podpisywania kontraktów. W nowej właściciele klubów, które wspólnie miały w minionym sezonie ok. 300 mln dolarów strat, chcą drastycznych zmian. Żądają m.in. zmniejszenia puli dochodów ligi przeznaczanych na pensje dla graczy oraz uproszczenia zasad podpisywania kontraktów, by kluby mające bogatszych właścicieli nie mogły przyciągać najlepszych, osłabiając biedniejsze kluby.

- Zawodnicy nie chcą negocjować. Wolą utrzymać status quo, które oznacza, że Los Angeles Lakers mogą spokojnie przeznaczać 100 mln dolarów na pensje, a np. Sacramento Kings - 45 mln. Nie możemy tego akceptować - mówi komisarz ligi David Stern.

Ustępstwa, które proponują koszykarze (obniżenie puli na pensje z 57 proc. dochodów NBA do 54 proc.), nie są dla ligi satysfakcjonujące - wtorkowe rozmowy zakończyły się fiaskiem, następnego posiedzenia nie zwołano. - Kolegom powiem, że wszystko wskazuje na to, że możemy nie zacząć sezonu na czas - oznajmił prezes związku koszykarzy Derek Fisher z Lakers.

Rozgrywki powinny się zacząć 1 listopada, ale amerykańscy komentatorzy uważają, że niemal na pewno tak się nie stanie. Wobec patu w negocjacjach do gry wkraczają potężni agenci, którzy na lokaucie stracą razem ze swoimi klientami zawodnikami. Arn Tellem, Bill Duffy, Mark Bartelstein, Jeff Schwartz i Dan Fegan, którzy reprezentują interesy ok. 30 proc. koszykarzy NBA, w tym wielu gwiazd, zaczynają mówić o rozwiązaniu związku zawodowego koszykarzy. Tak zrobiono kilka miesięcy temu w NFL, co przyspieszyło podpisanie nowej umowy.

Dla "Gazety", Hubert Radke,

koszykarz, doktorant prawa, komentator NBA w Canal+

Głównym problemem jest tzw. twardy limit płac, do którego dążą właściciele klubów.

Obowiązujący, miękki pozwala zawodnikom zawierać kontrakty gwarantowane. Pieniądze są wtedy wypłacane niezależnie od tego, czy klub ich zwolni, czy nie. Związek koszykarzy twardo przy nim obstaje.

Przy twardym limicie kluby funkcjonowałyby podobnie jak Miami Heat. Trzy gwiazdy mają wysokie, gwarantowane umowy, a reszta koszykarzy zarabia dużo mniej i bez gwarancji wypłaty.

Twardym limitem NBA chce wyrównywać poziom, wzmocnić słabsze zespoły, zwiększyć liczbę zaciętych spotkań i, co za tym idzie, ich oglądalność w telewizji. To miałoby się przełożyć na większe zyski finansowe dla całej ligi. W tej chwili jest tak, że NBA przyciąga do hal kibiców, którzy chcą oglądać gwiazdy. Mecze słabszych drużyn schodzą na dalszy plan - mają niewielką publiczność w halach i przed telewizorami.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.