Gortat: Z Odomem się jeszcze złapiemy!

- Z ławki nie wchodzi się łatwo, nie zdobywa się double-double w ciągu 7-10 minut. Spotkania, w których udawało mi się rzucać punkty, zbierać i blokować w tak krótkim okresie czasu, były trochę przypadkowe - dobrze zaczynałem i potem to kontynuowałem - mówił po meczu nr 3 finału NBA Marcin Gortat z Orlando Magic. We wtorek przeciwko Los Angeles Lakers zagrał tylko pięć minut.

W trakcie dwóch krótkich epizodów na parkiecie Gortat oddał jeden rzut, ale został zablokowany przez Lamara Odoma. Do tego popełnił jeden faul. Po serii niezłych występów Polak rozegrał najsłabsze spotkanie w tegorocznym play-off.

Spodziewał się pan, że akurat w tym spotkaniu zagra tak krótko?

- Nie, nie myślałem, że zagram tylko pięć minut. Ale drużyna wygrała i to najważniejsze. Dwight Howard grał bardzo dobrze i nie miał problemów z faulami - dlatego grał przez dłuższy okres czasu. Ja pojawiłem się na parkiecie, ale nie zrobiłem nic ciekawego. Odgwizdali mi jeden faul. Nic wielkiego.

Może grałby pan dłużej, gdyby nie został zablokowany przez Odoma. Zagapił się pan?

- Blok nie miał nic do tego, że zszedłem z boiska. Dawałem tylko Dwightowi minutę odpoczynku. Sam wszedłem na boisku po niemal 40 minutach siedzenia na ławce. Nie udało się wykończyć akcji, ale takie mecze się zdarzają.

Przed meczem odgrażał się pan, że zatrzyma Odoma, że nie pozwoli mu pan na zdobywanie punktów tak łatwo, jak w meczu nr 2. Ale to on pana zatrzymał. Jak pan to odbiera?

- Złapiemy się jeszcze. Załapiemy się. Zaraz po bloku zaczął coś tam do mnie gadać, ale sekundę później już klepał mnie po ramieniu mówiąc, że to tylko walka. To był tylko jeden mecz, będą kolejne.

W dwóch pierwszych meczach finału były momenty, kiedy grał pan obok Howarda. W meczu nr 3 to miejsce zajął jednak Tony Battie.

- To nie jest zmiana naszej taktyki, bo tak przecież graliśmy przez cały sezon. To w Los Angeles graliśmy inaczej niż zwykle, bo ze mną jako wysokim skrzydłowym. Nie rozpamiętywałbym zmian w meczu nr 3 -wygraliśmy i to jest najważniejsze. Ja mogę grać 30 minut, ale i tylko jedną - liczy się tylko zwycięstwo. Czekamy na następny mecz.

Ale w trakcie meczu nie wyglądał pan na zadowolonego siedząc na ławce rezerwowych.

- No, fajnie nie było. Ale to jest decyzja trenera i nie mam na to wpływu. To była kwestia czasu, kiedy rozegram taki mecz. Z ławki nie wchodzi się łatwo, nie zdobywa się double-double w ciągu 7-10 minut. Spotkania, w których udawało mi się rzucać punkty, zbierać i blokować w tak krótkim okresie czasu, były trochę przypadkowe - dobrze zaczynałem i potem to kontynuowałem. W pierwszej połowie dostałem nieco ponad dwie minuty - ciężko jest coś zrobić w takiej sytuacji.

Jak zmieni was ta wygrana?

- Doda nam energii. W końcu pokazaliśmy, że potrafimy ich pokonać. Poprawimy błędy, które znów niepotrzebnie pojawiły się w końcówce. Myślę, że mecz nr 4 wygramy z większą przewagą, udowodnimy, że jesteśmy lepszym zespołem, a zawodnicy z ławki pograją więcej.

W pierwszej połowie mieliście 75 proc. z gry. Takie spotkania nie zdarzają się nawet w Meczach Gwiazd. Pan widział kiedyś cos takiego?

- Tak, we wtorek o 21 grali Orlando Magic z Lakers. A szczerze mówiąc, nie zwróciłem nawet uwagi na tą statystykę. Ktoś mi o tym powiedział dopiero w czwartej kwarcie.

Stan Van Gundy mówił w wywiadzie telewizyjnym w trakcie meczu, że po prostu nie wie, skąd taka skuteczność. Pan ma jakieś wytłumaczenie?

- Mamy po prostu znakomitych zawodników. Howard jest wielką gwiazdą, Rashard Lewis rzuca za trzy najlepiej w całej NBA, Hedo Turkoglu w jednym meczu może mieć 1/20 z gry, a w drugim 19/20. Po prostu trafił się nam mecz, w którym nasi liderzy trafiali. W naszych zagrywkach nie było nic specjalnego. Piłki wpadały.

Kogo najbardziej wyróżniłby pan w drużynie?

- Rasharda. Był najlepszy. Uważam, że on jest największym profesjonalistą w zespole. Sposób, w jaki on przygotowuje się do każdego meczu, w jaki poprawia swoje błędy i jak potrafi utrzymywać formę z meczu na mecz jest niesamowity. W play-off to on jest dla mnie najlepszym zawodnikiem w tej ekipie.

Macie w klubie przepis, że musicie być w szatni o konkretnej godzinie przed meczem?

- Półtorej godziny przed meczem obowiązkowo musimy być w szatni.

Howard spóźnił się na mecz nr 3 o 15 minut. Dostanie karę?

- Powinien, ale nie dostanie na pewno. To jest Dwight Howard. Wychodzi na mecz i co wieczór daje po 20 punktów i kilkanaście zbiórek. Dla mnie to on może przychodzić 10 sekund przed meczem. Podejrzewam, że dla Van Gundy'ego jest tak samo.

W trzeciej kwarcie kawał dobrej roboty wykonał Courtney Lee, którzy powstrzymał Kobe Bryanta. Czy Lee długo dochodził do siebie po pudle na zwycięstwo w meczu nr 2?

- Śmialiśmy się z niego przez 48 godzin. Mógł zostać bohaterem. Courtney powiedział, że oglądał tą powtórkę z tysiąc razy, ale dalej nie może uwierzyć, że nie trafił. We wtorek zagrał dobrze, a krycie Bryanta to nie jest łatwa rzecz. Teraz to ja się zresztą śmieję z jego obrońców, bo wiedzą jak to jest kryć największą gwiazdę NBA na swojej pozycji. Ja na każdym treningu mam Howarda, który krzyknie i trenerzy gwiżdżą mój faul.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.