Gortat: NBA to także polityka

- Chciałbym w NBA zostać do końca kariery, choć liczę się z tym, że już od następnego meczu mogę stracić miejsce na parkiecie. Odstawienie na bok będzie bolesne, ale ta liga taka jest - mówi Marcin Gortat, jedyny Polak w najsilniejszej koszykarskiej lidze świata.

Czy Gortat zostanie w Orlando ?

Łukasz Cegliński: Skąd u pana cecha niespotykana u polskich sportowców - umiejętność zaciśnięcia zębów i zwiększenia pracy, kiedy coś nie idzie?

Marcin Gortat: Zaciętość mam po rodzicach, szczególnie po mamie [Alicja Gortat była wielokrotną reprezentantką Polski w siatkówce, a Janusz Gortat to bokserski medalista olimpijski], która wpajała mi ją od początku. Uczyła, że dążenie do celu zawsze zostanie nagrodzone. Od siebie dołożyłem to, że ciągle dążę do spełniania marzeń. Za wszelką cenę.

Do NBA przebijał się pan przez kilka lat - były ligi letnie, obozy, sezon na ławce rezerwowych, odesłanie do słabszej ligi. Co pan czuł w gorszych momentach?

- Po wyborze w drafcie do NBA w 2005 r. byłem na 100 proc. przekonany o tym, że wówczas nie dam rady zostać w lidze, i wróciłem do Europy, aby nabrać doświadczenia. Jednak w kolejnych latach przeżywałem mniejsze lub większe rozczarowania, kiedy po grze w lidze letniej znów odsyłano mnie do Europy. Robiłem postępy, uważałem, że mógłbym w drużynie NBA nie odstawać bardzo od innych zawodników podkoszowych. Tyle że, aby trafić do NBA, nie wystarczą umiejętności - ważne są kwestie związane z agentem, z potrzebami drużyny. Potrzeba też szczęścia. Mnie pomogło, że mój sposób gry odpowiadał stylowi Orlando Magic, który wprowadził trener Stan van Gundy. Jednak pamiętam, że pierwsze godziny po usłyszeniu zdania: "Wróć za rok" były ciężkie.

Przeżył pan zwątpienie totalne? Pomyślał pan: "NBA nie jest dla mnie"?

- Pamiętam dzień, w którym czułem się totalnie zniszczony i myślałem, że już mi wystarczy.

Co dało panu ponownego kopa do pracy?

- Obejrzałem po prostu kolejny mecz NBA i zauważyłem zawodników, których gra nie odróżniała się niczym specjalnym od mojej. Powiedziałem sobie - tak łatwo nie odpuszczę! Żeby nie wiem ile to trwało, będę starał się dostać do NBA. Będę parł, póki starczy zdrowia.

Od kilku tygodni gra pan w NBA regularnie. Wyobraża pan sobie, że traci pan w niej miejsce?

- Chciałbym tu zostać do końca kariery, ale liczę się z tym, że już od następnego meczu mogę stracić miejsce na parkiecie. NBA to także polityka i strategia - o grze decyduje nie tylko poziom sportowy. Odstawienie na bok będzie bolesne, ale ta liga taka jest. Pewne jest, że w ostatnich meczach obniżyłem loty - być może ze względu na przeziębienie. Ciekawe, co będzie, jak wyląduję na ławce.

To byłby kolejny sprawdzian.

- Musiałbym wtedy podwoić albo i potroić swój wysiłek, ale na razie gram i walczę.

W lecie mówił pan, że jest pierwszy w hali i długo ćwiczy jeszcze przed treningiem. Jak jest teraz?

- Zdarzają się takie sytuacje, choć nie powiem, że regularnie. Jest kilku graczy, którzy w ogóle nie grają i oni przychodzą jeszcze wcześniej, aby wykonać dodatkowy plan treningowy. Ja zawsze jednak jestem w pierwszej trójce, a na pewno pierwszy w siłowni.

Zagrał pan w 20 meczach z rzędu. Wchodząc na parkiet, czuje pan jeszcze coś wyjątkowego?

- Szczerze powiem, że jest dziwnie. Od kilku spotkań nie czuję już podniecenia związanego z grą. Dotyczy to szczególnie spotkań ze słabszymi drużynami - wchodzę na parkiet, ale nie mam dodatkowego zastrzyku adrenaliny. Szkoda, brakuje mi tego, to mi pomagało. Inaczej jest oczywiście w meczach z potentatami pokroju San Antonio Spurs, kiedy trzeba być przygotowanym na pilnowanie Tima Duncana.

To chyba trochę odwrotnie, niż powinno być, bo pan gra więcej ze słabszymi i wtedy może się pokazać z najlepszej strony. Z najlepszymi wchodzi na krótko, chyba że faule lub kontuzje ma Dwight Howard.

- Taką mam rolę, a Dwighta nie przeskoczę. Potrafię czasem go przykryć na treningu, ale w ważnych meczach muszą grać gwiazdy. Marcin Gortat z Polski, nawet jak będzie miał dobre mecze, Howarda na razie nie przeskoczy. Zresztą myślę, że nigdy tak się nie stanie.

Powtarza pan, że mógłby grać więcej, występując również na pozycji wysokiego skrzydłowego.

- Moja gra przodem do kosza na tej pozycji nie wygląda źle. Atletyzm, skoczność i rzut z półdystansu moim zdaniem predestynują mnie do występowania na tej pozycji. Na 100, a nawet 200 proc. jestem gotowy na grę w obronie przeciwko wysokim skrzydłowym.

Tę rolę pełni jednak inny rezerwowy Tony Battie. Co pana od niego odróżnia?

- Tylko 11 lat doświadczenia w NBA, które ma Tony. Podejrzewam też, że chodzi o politykę klubu - Tony nie może teraz siedzieć cały czas na ławce, bo mogłoby się to odbić na naszym sztabie trenerskim. Z drugiej strony myślę, że trener nie ma do mnie całkowitego zaufania. A mógłby, bo w meczach przedsezonowych grałem z Howardem w jednej piątce i nie wyglądaliśmy źle. Chociaż teraz gramy innym systemem.

Kiedy przyjedzie pan na wrześniowe mistrzostwa Europy do Polski, to będzie pan traktowany jako gwiazda z NBA, która ma prowadzić reprezentację do sukcesu. Poprowadzi pan?

- Nie mogę okłamywać siebie ani kibiców, że w kadrze chcę grać jako jeden z wielu. Oczy na pewno będą zwrócone na mnie, ludzie będą się spodziewać ode mnie wyższego poziomu. I ja postaram się go pokazać, bo - z całym szacunkiem dla innych zawodników - musi być różnica między tymi, którzy grają w NBA, a tymi, którzy walczą w lidze polskiej. Czy będę liderem? Chciałbym, ale to zależy od trenera i starszych kadrowiczów. Gdyby ta kwestia miała wzbudzić kontrowersje wewnątrz zespołu, to wolę jej uniknąć. Najważniejsze, abyśmy wygrywali.

Co jakiś czas robi sobie pan nowy tatuaż - najnowszy to ten z podobizną taty i datami igrzysk. Są pomysły na kolejne?

- Nie, mam już dosyć tatuaży. Jeżeli jakiś się jeszcze pojawi, to tylko z okazji zdobycia mistrzostwa NBA. Może jeszcze któregoś dnia wytatuuję sobie imiona swoich dzieci.

A mistrzostwo Europy to zła okazja?

- Byłoby świetnie, ale złoto w Europie to jednak nie to samo co mistrzostwo świata lub olimpijskie.

Na kogo głosowałby pan w plebiscycie na najlepszego polskiego sportowca 2008 roku?

- Trzeba zacząć od Roberta Kubicy. Jest moim numerem jeden. Potem wymieniłbym Agnieszkę Radwańską, która jest blisko najlepszej dziesiątki na świecie. Wiem, że ważną postacią jest kulomiot Tomasz Majewski, który zdobył złoto na igrzyskach. Furorę robi Tomasz Adamek, którego karierę śledzę, a tata podpowiada mi, żebym oglądał jego walki. A z piłkarzy wymieniłbym Artura Boruca. Czytam, co prawda, różne rzeczy na jego temat, ale patrząc na to, co czasem pisze się o mnie, mam do tego dystans.

A Marcin Gortat?

- Jeszcze nie osiągnąłem żadnego dobrego wyniku, więc w czołowej dziesiątce polskich sportowców nie ma dla mnie miejsca. Sukcesem jest gra w NBA, ale z wyróżnieniami trzeba poczekać do zakończenia tego roku - jeśli dobrze zaprezentujemy się z reprezentacją na ME i jeżeli zostanę w NBA, to będzie podstawą dla kibiców do głosowania na mnie. Na razie o mnie się tylko często mówi.

Jak by się pan się określił jednym zdaniem?

- Uczy się na błędach. Głodny sukcesu.

Przebywa pan w USA w przełomowym czasie, prezydentem został Barack Obama. Dwight Howard został zaproszony na zaprzysiężenie, a jak pan odczuwa te zmiany?

- Polityką w ogóle się nie interesuję. Wiem, że Obama został prezydentem, a kandydat Republikanów został daleko w tyle. Czasem dowiem się czegoś podczas rozmów z Adonalem Foylem [podkoszowy weteran Magic, którego w roli rezerwowego zastąpił Gortat], który taką tematyką bardzo się interesuje. Często siedzę obok niego na ławce rezerwowych, w autokarze czy przy innych okazjach, i to jest mój główny kontakt z polityką.

Czym się pan interesuje?

- Ostatnio wiele rozmyślam nad tym, jak mogę stać się lepszym człowiekiem. Nie tylko pod względem sportowym - próbuję pomagać innym ludziom i w kilku przypadkach mi się to udało. Wysyłam sprzęt koszykarski, czasem wspomagam finansowo. A moje codzienne pasje to motoryzacja, piłka nożna i film.

Pański macierzysty ŁKS Łódź ostatnio stracił sponsora i jest w kryzysie. Pomaga mu pan?

- Wiem, że są problemy, ale na razie żadnej konkretnej pomocy nie udzieliłem. Tu już chodzi o sumy nawet pięciocyfrowe, więc wsparcie nie może zależeć od jednej osoby. Jednak będę o tym rozmawiał z ludźmi, którzy kierują klubem.

Najdziwniejsza sytuacja, jakiej doświadczył pan w NBA?

- Ciśnienie w hali Utah Jazz w Salt Lake City. Obiekt jest położony wysoko nad poziomem morza, w górach. Byłem do tego meczu dobrze przygotowany, ale w przerwie musiałem szybko pobiec do ubikacji i wymiotować. Nie dało się oddychać.

Ranking najbardziej medialnych gwiazd polskiego sportu - czytaj tutaj ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.