NBA. Marcin Gortat: Zdecydowanie najlepszy mecz w karierze

Marcin Gortat, który w meczu z Boston Celtics zdobył 19 punktów i miał 17 zbiórek, przyznaje w wywiadzie dla Sport.pl, że to jego zdecydowanie najlepszy mecz w karierze: "W Magic nie miałem zielonego światła na takie akcje. Wiele osób powtarzało mi, że nie potrafię rzucać" - mówi Polak.

Suns przerwali serię trzech porażek w starciu z drugim najlepszym zespołem NBA, a Gortat ustanowił swój punktowy rekord w NBA. Po meczu Polak udzielił kilku wywiadów telewizjom i stacjom radiowym, potem długo rozmawiał z przedstawicielami prasy.

Łukasz Cegliński: To pana najlepszy mecz w karierze?

Marcin Gortat: Zdecydowanie.

Proszę opowiedzieć o swoich wrażeniach.

- Przed meczem byłem trochę przestraszony, bo w środę, w drugiej połowie z Charlotte Bobcats podkręciłem nogę i jeszcze w dzień spotkania z Bostonem kostka mnie kłuła, bolała. Bałem się, że to będzie problem, że będę grał asekuracyjnie, a przecież mecz był transmitowany przez ESPN, większość fanów go oglądała. Każdemu zawodnikowi zależy, żeby w takim spotkaniu wypaść dobrze. Taka otoczka zawsze ma znaczenie. Wziąłem środki przeciwbólowe, dobrze się rozgrzałem i od początku czułem się dobrze.

Drugi mecz z rzędu zaczyna pan od bardzo dobrych akcji w ataku - z Charlotte zdobył pan 16 punktów w pierwszej połowie, z Bostonem 15. Skąd taka pewność w ofensywie?

- Po pierwsze wynika z tego, że gram długo, ale po drugie - może zabrzmi to trochę szalenie - ja od zawsze wiedziałem, że potrafię zdobywać punkty na różne sposoby. Cały czas nad sobą pracuję, cały czas staram się rozwijać. Technika, ruchy tyłem do kosza, rzuty z półdystansu - poprawiam je i już nie tylko atakowanie kosza po postawieniu zasłony są moim atutem. A poza tym gram ze Steve'em Nashem.

Powiedział pan przed chwilą w jednym z wywiadów, że Nash nawet ze ślepca zrobiłby strzelca.

- On z każdego potrafi zrobić gwiazdę. Steve jest niesamowity, brakuje mi słów, żeby go opisać. On jest bogiem, jeśli chodzi o podawanie piłek.

Początki gry z Nashem były jednak trudne, widać to było w grudniu i na początku stycznia. Do czego trzeba się było najbardziej przyzwyczaić?

- Przede wszystkim śledzić jego ruchy, nie tracić go z oczu. Jako już doświadczony zawodnik wiem, że czasem trzeba zachowywać się na przekór temu, co mówią trenerzy i nie kierować się po postawieniu zasłony jak najszybciej w stronę kosza. Ja już wiem, że aby otrzymać dobre podanie, nie trzeba odwracać się do piłki jak najszybciej, tylko trzeba wyczuć odpowiedni moment. Patrzeć gdzie dokładnie jest rozgrywający i ustawić się pod takim kątem, żeby podanie mogło przejść między obrońcami. Nie chodzi o szybkość, tylko o precyzję, wyczucie ruchów. Czasem trzeba wręcz zwolnić. Myślę, że powoli znajduję odpowiedni rytm, w którym trzeba grać ze Steve'em, a on już wie, jakie piłki lubię dostawać. Uczymy się też swoich nawyków, bo przecież inaczej zachowujemy się w szybkim ataku, a inaczej w pozycyjnym.

Trzy double-double z rzędu, 16 punktów w jednej połowie, teraz potężne double-double z 19 punktów i 17 zbiórek - gdzie jest granica postępu Marcina Gortata?

- Znowu zabrzmi to szalenie, ale ja naprawdę widzę elementy, które mogę polepszyć. Wiem, że mogę grać jeszcze lepiej. Wciąż przecież np. nie dostaję piłek do gry tyłem do kosza, ale z drugiej strony to nie jest styl gry Phoenix Suns, więc w najbliższym czasie to się pewnie nie zmieni. Będziemy wykorzystywać nasze atuty, czyli akcje z zasłoną z Nashem. Choć kto wie, może zagramy trochę inaczej wtedy, kiedy na boisku będą tylko rezerwowi.

Ale przyjdą też mecze takie jak z Charlotte, które w pierwszej połowie miało z panem kłopot, ale w drugiej tak zmieniło obronę, że Gortat nie zdobył już punktu. Celtics też potrafiliby zareagować gdyby nie problemy z faulami Shaquille'a O'Neala, Kendricka Perkinsa, kontuzja Glena Davisa i wyrzucenie z hali trenera Doca Riversa. Nie każdy mecz ułoży się po waszej myśli.

- Zgadza się. Rywale będą reagować, jeśli jakaś nasza zagrywka będzie sprawiać im kłopot. Oni coś zmienią, ale my też będziemy mogli na to reagować. Wszystko zależy od tego, jak nam to wyjdzie. Czy zaczniemy - tak jak z Charlotte - oddawać rzuty za trzy z odchylenia po przerzucaniu piłki z rogu do rogu, czy zagramy pod kosz. To jedna z kwestii, którą musimy poprawić jako zespół.

Na czwartkowym treningu mówił pan o Shaqu, że - cytując trenera Stana Van Gundy'ego z Orlando Magic - aby go zatrzymać, trzeba przede wszystkim mieć jaja. Shaq rzucił panu dwa punkty. Zatrzymał go pan?

- Nie, myślę, że takiej prawdziwej rywalizacji nie było. Można powiedzieć, że trzy razy go zastawiłem, ale za krótko graliśmy przeciwko sobie, żeby mówić o jakimś zatrzymywaniu się nawzajem.

W drugiej połowie mecz się zaostrzył, w pewnym momencie dość ostro wkroczył pan w przepychankę Channinga Frye'a z Kevinem Garnettem.

- Wszedłem między nich, a potem chyba odepchnął mnie sędzia... Potem wpadł we mnie rozpędzony Perkins, co trochę odsunęło mnie do tyłu. Ale to taka sztuczna walka - każdy chce pokazać, jaki jest twardy, ale więcej jest tam pozy i gadania niż prawdziwej chęci do bijatyki.

Garnett prowokuje na boisku takie sytuacje?

- Jest cwaniakiem, prowokuje, gra twardo, na pograniczu faulu, ale jest znakomitym koszykarzem i chciałbym grać tak, jak on.

A co pan powie o tej trójce w ostatniej sekundzie kwarty?

- Wyboru nie miałem, musiałem rzucać, bo kończył się czas. Nie jest to moje zagranie, ale nie jest też tak, że nie dorzucę piłki do kosza. Rzucam sobie czasem na treningach z dystansu, żeby ćwiczyć używanie nóg do wyskoku podczas rzutu. Poprawiam sobie w ten sposób czucie piłki, czucie odległości.

Ma dla pana znaczenie to, czy gra pan w pierwszej piątce, czy z ławki?

- Najważniejsze jest to, żeby grać jak najdłużej, nic innego nie ma znaczenia.

Drużyna korzysta ostatnio na tym, że Robin Lopez mecze zaczyna, a pan wchodzi z ławki.

- W meczu z Bostonem to właśnie Robin wykonał kawał świetnej roboty, bo wymusił po dwa faule O'Neala i Perkinsa. Ja miałem ułatwione zadanie, w pierwszych akcjach zdobyłem parę punktów i zbiórek. Poczułem się bardzo dobrze i tak grałem. I tak jak zapowiadałem - przestałem się wahać. Mam piłkę, to rzucam.

W Orlando nie oddałby pan wielu z tych rzutów.

- Nie oddałbym, bo nie miałem zielonego światła na takie akcje. Kiedy grałem w Magic, to wiele osób powtarzało mi, że nie potrafię rzucać i nigdy nie będę trafiał z półdystansu. Ale jak można pokazać, że coś się potrafi, skoro nie ma się na to pozwolenia? Skoro każda nieudana próba może oznaczać powrót na ławkę? W Phoenix gram dłużej i wiem, że trener nie zdejmie mnie z boiska po jednej czy dwóch nieudanych akcjach.

Przekroczył pan swoją magiczną granicę 16 punktów, do której dobijał pan wcześniej pięciokrotnie. Mało tego, pobił pan rekord Macieja Lampego, który kiedyś zdobył 17 punktów. To ma dla pana znaczenie?

- Ma, oj, ma. Śmialiśmy się ostatnio z Maćkiem - on mówił, że ja zawsze chciałem być taki, jak on. On trafił do NBA, chciałem i ja. On kupił mercedesa i mówił, że teraz moja kolej. Potem wymieniał dom, to ja mu się odgryzałem pytaniem o rekordy zbiórek i bloków w NBA. Ma słabsze, ale zapytał mnie o rekord punktów i okazało się, że ma lepszy. Teraz już mnie nie zagnie.

Suns ograli Celtics - Gortat najlepszy na boisku ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.