Uwielbiam reprezentację Polski koszykarzy, nie mogę się nie uśmiechać, kiedy gra tak jak w poniedziałek. Odważnie, płynnie, zróżnicowanie w ataku. Thomas Kelati trafiał z dystansu, Łukasz Koszarek rozgrywał i rzucał, zamiast tylko kozłować, a Marcin Gortat wreszcie robił to, co do niego należało - rzucał, zbierał, nie popełniał błędów. I niszczył obręcze!
O, właśnie z dystansu trafił Adam Waczyński! Piszę te słowa na początku czwartej kwarty, kiedy Słoweńcy zerwali się do dopingu. 5 tys. ludzi krzyczy na stojąco, ich zespół przed chwilą trafił za trzy, ale proszę - spokojnie rozprowadzona na obwodzie piłka trafia do rogu, a Waczyński trafia. Proste? Proste! Tak Polacy grali przecież w sparingach.
Właśnie, w sparingach.
O, Waczyński znów trafił z dystansu! Jest 59:45 dla Polski.
Ale wróćmy do sparingów, czyli meczów bez stawki, bez presji. Tak było też, niestety, w poniedziałek. Oczywiście to jest EuroBasket, turniej na wysokim poziomie, gdzie nie ma słabych drużyn. Ale Polacy już dwa dni wcześniej odpadli z turnieju, a Słoweńcom porażka z biało-czerwonymi krzywdy nie robiła. Rozpoczęli mecz bez Gorana Dragicia, potem ani przez moment nie grali w najsilniejszym ustawieniu i z taką werwą jak w poprzednich dniach.
Przykro mi, takie są fakty. Na poniedziałkowym tle Słoweńców Polacy prezentowali się świetnie i... zostawili ogromny niedosyt. Poczucie klęski, które towarzyszyło nam w poprzednich dniach, zamazali, ale tylko nieznacznie. I pozostawili mnóstwo pytań - dlaczego nie mogli tak zagrać w meczu z Gruzją? Dlaczego trener nie mógł zmienić piątki wcześniej? Dlaczego Waczyński i Kelati nie grali z taką pewnością, kiedy wynik się liczył, a punktów brakowało?
Dlaczego, dlaczego, dlaczego...
EuroBasket skończył się wygraną, Polacy uniknęli najgorszego wyniku w historii swoich występów w turnieju.
Śmiać się czy płakać?
Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone