Do wypadku z udziałem Jakobsena i Groenewegena doszło 5 sierpnia, na finiszu pierwszego etapu Tour de Pologne. Wówczas odepchnięty przez swojego rodaka Jakobsen upadł i przełamał barierki. Uderzył głową w słup reklamowy i staranował stojącego tam sędziego.
Holender doznał bardzo poważnych urazów głowy, przez co zagrożone było nawet jego życie. Został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej, był także kilkakrotnie operowany, bowiem potrzebna była m.in. rekonstrukcja twarzy.
- Stłuczenie mózgu, pęknięcia czaszki, złamany nos, rozdarte podniebienie, 10 wybitych zębów, przecięta małżowina, złamany kciuk, posiniaczone ramię i płuca, szwy na poobijanym ciele - wyliczał swoje obrażenia Jakobsen już kilka miesięcy po wypadku.
- Miałem dużo problemów z oddychaniem, bałem się zadławienia. Wszystko przez rurkę w gardle i poobijane płuca. Traciłem czucie w stopach, potem w całych nogach, dłoniach i ramionach. Za każdym razem myślałem, że umieram. Chociaż nic takiego się nie działo, to tak się czułem. Zdarzyło się tak może nawet sto razy. Byłem przerażony. Przyjmowałem wiele leków przeciwbólowych i uspokajających. To były najdłuższe dni mojego życia. Nigdy tak nie cierpiałem - opowiadał.
Do ścigania w 2020 roku nie wrócił już nie tylko Jakobsen, ale i sprawca wypadku Dylan Groenewegen, który był zdruzgotany tym, co się wydarzyło. - Bardzo przepraszam, żałuję, nawet nie myślę o jeździe na rowerze przez najbliższe miesiące. Moja wina. Bez żadnych wątpliwości. Zjechałem z obranej linii, tak nie wolno. Ale nigdy nie jest moją intencją skrzywdzenie rywali – mówił 27-latek drżącym głosem w pierwszym wywiadzie w sierpniu w telewizji NOS.
Teraz holenderski kolarz w rozmowie z Helden Magazine opowiedział, jak wyglądały pierwsze tygodnie po kraksie w Polsce.
- Otrzymywałem poważne groźby, przez co byłem zmuszony wezwać policję. Przez kolejne tygodnie nasz dom był pod jej ochroną. Nie mogliśmy spontanicznie go opuszczać. Gdy chciałem wyjść na zewnątrz, towarzyszył mi policjant, aby nic mi się nie stało - mówił Groenewegen.
- Odbierałem ręcznie napisane listy w skrzynce pocztowej. Wśród nich był nawet sznur, na którym miałem powiesić nasze małe dziecko. Kiedy czytasz takie wiadomości i widzisz kawałek liny, nie możesz nie być zszokowany. To był decydujący czynnik, który sprawił, że musiałem zacząć działać - kontynuował.
- Poszedłem na policję i zgłosiłem to, a ona natychmiast zareagowała. To pokazuje powagę całej sytuacji. Myślałem: "Co tu się dzieje? Jak to możliwe? Na jak chorym świecie żyjemy? Oczywiście, że miało to na mnie ogromny wpływ. Różne dziwne rzeczy przechodziły mi przez głowę, a wstanie z łóżka stało się wyzwaniem - dodawał Holender.
Dylan Groenewegen wyznał, że strach na dłuższy czas zadomowił się w jego głowie.
- Na początku byłem w absolutnym szoku. Mieliśmy alarm w domu, a wtedy był on wyłączony. Przez głowę przechodziły najdziwniejsze myśli. Mieliśmy kilka fałszywych alarmów, po których zwyczajnie się bałem, a okazywało się, że jedynie zapominałem go rano wyłączyć - opowiadał.
- Pamiętam również jedną wieczorną kolację z rodzicami. W drodze na nią za nami jechał samochód, który zaczął migać światłami. Wyprzedzał nas na odcinku drogi, gdzie wydawało się to praktycznie niemożliwe. Włączyła się panika, ale moment później on zwyczajnie nas minął i wyprzedził. Nic złego się nie wydarzyło, a zaczynałem sobie wyobrażać rzeczy, które po prostu nie miały miejsca - zakończył 27-latek z Teamu Jumbo-Vista.
Litości dla holenderskiego kolarza nie miała UCI, czyli Międzynarodowa Unia Kolarska, która w listopadzie podała w komunikacie prasowym, że Dylan Groenewegen zostanie zawieszony do 7 maja 2021 roku, czyli na 9 miesięcy od dnia wypadku.
Stan Fabio Jakobsena z kolei poprawia się z dnia na dzień. Pod koniec listopada Holender w mediach społecznościowych pochwalił się zdjęciem, na którym poinformował o powrocie na rower. Na razie to oczywiście jazda rekreacyjna, ale Jakobsen już powoli planuje powrót do profesjonalnych startów.
- Jestem gotów, by w spokojnym tempie jeździć po dwie godziny każdego dnia. Nie próbowałem jeszcze sprintu. Mam jednak plan powrotu i pojechałem z zespołem na obóz. Kilka tygodni temu wybrałem się na dłuższą przejażdżkę z kilkoma kolegami z drużyny. Jechałem może 30 kilometrów na godzinę, ale czułem czystą euforię. Miałem wrażenie, że jadę przez Pola Elizejskie na ostatnim etapie Tour de France - mówił w grudniu Holender.
- Zrozumiałem, jak bardzo kocham swoją robotę. Moi lekarze i trener nie chcą podawać daty mojego powrotu. Mówią, żebym był spokojny, wracał krok po kroku. Mam jednak nadzieję, że wrócę w marcu, ale bardziej realny jest sierpień. Byłoby wspaniale, gdybym równo rok po upadku wrócił do rywalizacji, prawda? - zakończył Fabio Jakobsen.