Kolarze na dyskotekę w Opolu nie pójdą

- Na mecie w Opolu będą ogromne emocje, na starcie w Kędzierzynie-Koźlu bardziej towarzysko - zapowiada Czesław Lang, jeden z najlepszych zawodników w historii polskiego kolarstwa oraz dyrektor generalny Tour de Pologne. Jedno jest pewne, kolarzy w opolskich dyskotekach na pewno nie spotkamy.

W środę 11 lipca w Opolu zakończy się drugi etap tegorocznej edycji Tour de Pologne, największego polskiego wyścigu kolarskiego i należącego do 14 największych na świecie. Dzień później do trzeciego etapu kolarze wystartują z Kędzierzyna-Koźla. Impreza po 16 latach wraca na Opolszczyznę.

Rozmowa z Czesławem Langiem

Mariusz Lodziński: O tegorocznej edycji wyścigu mówi się, że będzie najlepszy w całej historii Tour de Pologne.

Czesław Lang: Sprawi to niezwykła obsada wyścigu. Mamy rok olimpijski, wyścig odbędzie się tuż przed rozpoczęciem igrzysk. Dlatego zgłosiło się do startu wielu fantastycznych kolarzy. Mamy dziesięciu byłych mistrzów świata, w tym także torowych czy nawet przełajowych, którzy się obecnie ścigają na szosie. I co ważne, bardzo podniósł się też poziom polskich kolarzy, którzy mogą w tym wyścigu odegrać ważne role. Odbędzie się też pięć górskich etapów i tylko dwa płaskie. To oznacza wiele emocjonującej walki na trasie.

Drugi etap wyścigu zakończy się w Opolu. Czego należy się spodziewać? To będzie sprinterski finisz peletonu czy szczęśliwie zakończona ucieczka kilku kolarzy?

- To będzie najdłuższy etap w całym wyścigu. Zapewne bardzo nerwowy, ale też i ciekawy. Kolarze nie będą jechać długimi prostymi odcinkami, więc należy się spodziewać wielu prób ucieczek i wcale nie jest powiedziane, że do mety razem dojedzie cały peleton. Ale bez wątpienia wiele zespołów będzie miało taktykę, by ten peleton jednak utrzymać i zafiniszować w Opolu.

Rundy w mieście będą prowadzić momentami stosunkowo wąskimi ulicami, co będzie dodatkowym utrudnieniem dla walki w peletonie. Ale też w wyścigu jadą prawdziwi profesjonaliści, którzy potrafią sobie w takich warunkach poradzić. Ale co ważne, ten etap prowadzi pięknymi terenami. Będzie widowiskowo.

Następnego dnia kolarze wystartują z Kędzierzyna-Koźla. Jakich tam emocji należy się spodziewać?

- Na mecie mamy do czynienia z wielkimi emocjami sportowymi. Start to zupełnie inne wydarzenie, ale moim zdaniem wcale nie mniej atrakcyjne dla kibiców. W Kędzierzynie-Koźlu także powstanie miasteczko Tour de Pologne, będzie ogromny telebim i trybuny. Z bliska będzie można zobaczyć kolarzy, którzy będą w zupełnie innej formie niż na mecie. Są wtedy wypoczęci, spokojniejsi i bardziej dostępni. Kolarze na miejscu będą już około 1,5 godziny przed startem. To szansa na zdobycie autografów, porozmawianie z nimi, przyjrzenie się z jakiego sprzętu korzystają. Zawodnicy na pewno nie będą odgradzani szpalerem ochrony. Gdy bywam na dużych wyścigach, najbardziej lubię moment startu. Choć oczywiście w tym momencie wielkiej sportowej walki nie będzie.

Co się będzie działo z zawodnikami po zakończeniu etapu w Opolu i przed startem w Kędzierzynie-Koźlu?

- W sumie musimy zakwaterować blisko 1600 osób. Część ekip pozostanie w Opolu część w innych hotelach w okolicy i w Kędzierzynie-Koźlu.

Życie kolarzy między etapami nie jest zbyt urozmaicone. Niemal prosto z mety jadą do hoteli, tam odpoczywają, poddają się odnowie biologicznej. Nie spotka się ich wieczorem w dyskotekach, nie spędzają nocy w restauracjach. Po pierwsze, nie mają na to siły, po drugie, już następnego dnia muszą być w optymalnej formie. O godz. 22 praktycznie wszyscy śpią.

Wyścigu nie wygrywa się tylko na rowerze. Wygrywa się go także stylem życia. Po zakończonym etapie kolarze muszą na siebie uważać. Nie pić zimnej wody, nie włączać klimatyzacji. Najmniejsze przeziębienie osłabia ich organizm. Jedzą tylko lekkostrawne posiłki. Nawet starają się jak najmniej chodzić, głównie leżą, czytają książki, oglądają telewizję. Umiejętność szybkiej regeneracji to jeden z kluczowych elementów prowadzących do sukcesu.

Wyścig to nie tylko pedałowanie na rowerze. Tu ważna jest także taktyka, nad którą pracują całe sztaby.

- Przed każdym etapem jak w drużynach piłkarskich jest odprawa. Analizowana jest cała trasa, ustalane są zadania dla kolarzy. Wiadomo, co i kiedy każdy ma robić. Gdy startuje 200 kolarzy, to ten, który wygrywa, musi być lepszy od 199 pozostałych. Rywali trzeba przechytrzyć i umieć wykorzystać swoje mocne strony. Kolarz świetnie jeżdżący w górach dokładnie planuje miejsce ataku, by uciec rywalom. Sprinterzy starają się jednak, by cały peleton dojechał do mety. Są też kolarze, którzy znacznie lepiej od innych zjeżdżają, więc czekają na odpowiedni dla siebie moment.

Ale kolarstwo to wbrew pozorom dyscyplina drużynowa.

- Pomoc zespołu jest tu kluczowa. Jeżeli w ekipie jest dobry sprinter, pozostałych siedmiu kolarzy przez cały etap robi wszystko, by nie powiodła się żadna ucieczka, a na koniec jeszcze uczestniczą w rozprowadzeniu swojego lidera na finiszu, tak by podczas tych ostatnich 300 metrów miał jak najlepszą pozycję. Ale też przez cały etap asekurują go, gdy wieje boczny wiatr osłaniają albo biorą na koło i holują do czołówki peletonu. Podział ról jest bardzo ważny.

Natomiast zespoły, które nie mają sprinterów, starają się właśnie rozerwać peleton, stworzyć szanse do ucieczki swojemu liderowi. Gdy jedzie peleton, dokładnie widać, jaką taktykę obierają drużyny i jak pracują.

O co chodzi z tym holowaniem na kole. Jedzie dwóch kolarzy z taką samą prędkością, wjeżdżają pod taką samą górę, a jednak ten z tyłu odpoczywa, a ten z przodu męczy się bardziej.

- W ten sposób powstaje tunel aerodynamiczny. Kolarz z przodu po prostu rozbija powietrze. Za nim robi się coś w rodzaju próżni. Dlatego kolarzowi, który siedzi mu na kole, jedzie się lżej co najmniej o 30 procent. Jeżeli tętno kolarza prowadzącego wynosi około 170 uderzeń na minutę, to jadącego za nim 120. Czyli zużywa mniej energii, mniej sił, więc odpoczywa. W końcówce ma więcej sił na atak. W peletonie jedzie się jeszcze łatwiej, nawet o 40 procent lżej

Więcej o: