Tour de France. W Pirenejach odważnych nie było

Górski etap z metą na Plateau de Beille niczego nie rozstrzygnął, bo żaden z faworytów nie zdecydował się na atak. Liderem wciąż jest Thomas Voeckler. - I może wygrać cały wyścig - uważa Lance Armstrong.

Do stacji narciarskiej położonej na wysokości 1790 m jako pierwszy dotarł w sobotę niespodziewanie Jelle Vanendert z grupy Omega. Belg uciekł w połowie ostatniego 16-kilometrowego podjazdu i niezagrożony dojechał do mety. Drugi ze stratą 21 s finiszował Samuel Sánchez z baskijskiego Euskaltel, triumfator 12. etapu z metą w Luz Ardiden. Jemu główni faworyci również pozwolili uciec przed szczytem.

Dopiero za tą dwójką dojechała dziewiątka kolarzy, wśród których byli walczący o zwycięstwo w klasyfikacji generalnej bracia Andy i Frank Schleckowie z Luksemburga (Leopard), Hiszpan Alberto Contador (Saxo Bank), Australijczyk Cadel Evans (BMC Racing) i Włoch Ivan Basso (Liquigas). Żaden z faworytów nie zdecydował się na mocniejszy atak. Najbardziej aktywni byli Andy Schleck i Basso, ale ich ofensywne wypady kończyły się po kilkudziesięciu metrach. Kolarze oglądali się, patrzyli w twarze rywalom, pilnowali się nawzajem i głównie to pochłaniało ich energię. - Szkoda, że tak wyszło. Zabrakło agresji. Tylko my i Basso chcieliśmy szarpać, reszta siedziała nam na kołach - wzdychał Franck Schleck.

Tempo wspinaczki rzeczywiście nie zachwyciło. Marco Pantani, zwycięzca w Plateau de Beille w 1998 r., jechał trzy minuty szybciej od Schlecków i Contadora, a Lance Armstrong w 2004 r. wygrywał w czasie lepszym o dwie minuty.

Przy bierności faworytów największym zwycięzcą Pirenejów został Thomas Voeckler, który dość niespodziewanie zachował żółtą koszulkę lidera. 32-letni Francuz (Europcar) dojechał na metę razem z najlepszymi góralami i w klasyfikacji generalnej wciąż ma 1 min 49 s przewagi nad drugim F. Schleckiem. Reszta wielkich nazwisk traci do niego ponad dwie minuty, a siódmy Contador - aż cztery. Francuskie media oszalały na punkcie Voecklera, który od lat miał opinię solidnego kolarza specjalizującego się w ucieczkach i zdobywaniu na kilka dni żółtej koszulki. Nikt nie spodziewał się jednak, że tak bardzo poprawił jazdę w górach.

- Thomas ma nawet szansę na zwycięstwo. Jego przewaga jest solidna. Jeśli przetrwa Alpy, może wytrzymać czasówkę. Żółta koszulka uskrzydla - komentował Lance Armstrong, siedmiokrotny zwycięzca TdF.

Wysokie Alpy zaczynają się w środę wspinaczką do włoskiego Sestriere, ale meta tego dnia będzie jeszcze z górki. Zdaniem większości ekspertów wyścig rozstrzygnie się w czwartek i piątek. Najpierw kolarzy czeka 200-kilometrowy etap z czterema premiami najwyższej kategorii, ostatnia z nich jest na Col du Galibier (2645 m). Dzień później wspinaczka kończy się w słynnym Alpe d'Huez (1850 m).

Jeśli przed sobotnią czasówką w Grenoble Voeckler będzie wciąż liderem, to żeby wygrać wyścig, musiałby jeszcze mieć blisko 2 minuty przewagi nad Evansem i Contadorem, którzy najlepiej jeżdżą samotnie. Poza Armstrongiem na razie nikt nie wierzy w taki scenariusz. Bardziej prawdopodobne jest, że w Alpach odważni wśród faworytów wreszcie się znajdą.

Niedzielny płaski etap do Montpellier wygrał oczywiście Mark Cavendish. W poniedziałek dzień przerwy.

Kolarstwo. Aleksander Winokurow zakończył karierę ?

GALERIA: Przebierańcy, zwierzęta, śpiące dzieci... Największe oryginały na trasie Tour de France "

 

kliknij w miniaturkę, żeby przejść do galerii

Więcej o: