Kolarstwo. Skażony peleton

- Co tak wolno jedziesz, Zenek? - zapytał prezes Rusin Zenona Jaskułę podczas prologu Wyścigu Pokoju w Kijowie. - Żeby mniej oddychać

Wiadomość o katastrofie elektrowni atomowej w Czarnobylu polscy kolarze dostali od Amerykanów. Był koniec kwietnia 1986 roku, trwało zgrupowanie przed 39. Wyścigiem Pokoju na Dolnym Śląsku. Nasi trenowali razem z ekipą USA, bo jankesi przyjechali z polskim szkoleniowcem Edwardem Borysewiczem, twórcą pierwszych wielkich sukcesów amerykańskiego kolarstwa. Gościom pomagał Stanisław Szozda, wicemistrz świata z 1973 roku.

Coś walnęło na Ukrainie

- Właśnie od Staszka dowiedzieliśmy się, że coś walnęło na Ukrainie - wspomina Jerzy Brodawka, mechanik polskiej reprezentacji. - Do Amerykanów zadzwonił ktoś z ambasady. Zaraz po śniadaniu wsiedli w samochody i pojechali do Berlina Zachodniego. - Byli porządnie przestraszeni - dodaje Szozda. - Nie chcieli za dużo gadać, pakowali się w pośpiechu.

Nic dziwnego - amerykańska prasa przekazywała makabryczne wieści o Czarnobylu. "15 tysięcy ludzi spychanych buldożerami do dołów na odpady w Kijowie" - pisał tabloid "New York Post". W rzeczywistości - według danych Komitetu Naukowego ONZ do spraw Promieniowania Atomowego - bezpośrednio w katastrofie zginęło 30 osób. Tego jednak pod koniec kwietnia nikt ani w Polsce, ani na całym świecie nie wiedział. Żadnych oficjalnych informacji nie było, Sowieci milczeli jak grób, a nasi bali się wychylić, choć znali już rozmiary skażenia.

Kolarze byli więc w lepszej sytuacji niż reszta społeczeństwa, bo przynajmniej wiedzieli, że coś się stało. Ich problem był jednak większy - mieli wkrótce jechać do Kijowa, gdzie zaplanowano prolog i trzy pierwsze etapy Wyścigu Pokoju. Kijów od Czarnobyla dzieliło zaledwie 130 km.

- Nie potrafię określić dokładnie dnia, w którym dowiedzieliśmy się o katastrofie - mówi Ryszard Szurkowski, który pełnił wtedy funkcję trenera polskiej kadry. - To było już na pewno po wyścigu Szlakiem Grodów Piastowskich [ostatni etap rozegrany został w niedzielę, 27 kwietnia, dzień po awarii reaktora w Czarnobylu]. Pamiętam tylko, że Amerykanie jeszcze nie wyjechali, a my już naradzaliśmy się, co robić dalej. Pierwsza decyzja była taka, że do Kijowa nie pojedziemy.

Może odwołają wyścig, może przeniosą

Łatwo powiedzieć: nie jedziemy. Wyścig Pokoju był jednak sztandarową imprezą sportową w krajach socjalistycznych. Znaczenie polityczne, które miał od początku swojego istnienia, na przełomie kwietnia i maja 1986 roku wzrosło po stokroć. Należało pokazać światu, że w Czarnobylu nic wielkiego się nie wydarzyło i że życie na radzieckiej Ukrainie toczy się normalnie.

W gazetach, które o tej porze zawsze trąbiły na okrągło o Wyścigu Pokoju, panowała cisza. Zamilkła nawet "Trybuna Ludu", choć wraz z dwoma zaprzyjaźnionymi redakcjami - "Neues Deutschland" i "Rudym Pravem" - organizowała tę wielką imprezę. W "Przeglądzie Sportowym" w środę, 30 kwietnia, krótka informacja: "Już w komplecie trenują polscy kolarze przebywający w hotelu Orbisu w Pilczycach pod Wrocławiem".

Obecny prezes Polskiego Związku Kolarskiego Wacław Skarul był wtedy asystentem Ryszarda Szurkowskiego. Jako wrocławianin nie mieszkał w hotelu, zawsze po zajęciach wracał na noc do domu. - Jako fizjolog tłumaczyłem każdemu, co to jest płyn Lugola [roztwór jodu i jodku potasu podawany dzieciom po katastrofie w Czarnobylu] - mówi. - Nie było żadnych decyzji w sprawie wyjazdu do Kijowa. Dzień wypełniały nam treningi i narady w podgrupach. Rozważaliśmy różne warianty: a to, że wyścig odwołają; a to, że przeniosą w inne miejsce. Byłem w tej dobrej sytuacji, że na Ukrainę miałem nie jechać.

Róbmy wszystko, żeby tam nie lecieć

Odlot do Kijowa był zaplanowany na niedzielę, 4 maja. Kadrowicze pod wodzą Szurkowskiego przenieśli się z Wrocławia do hotelu Wera w Warszawie. Sześcioosobową drużynę podczas Wyścigu mieli tworzyć: Paweł Bartkowiak, Zenon Jaskuła, Sławomir Krawczyk, Leszek Stępniewski, Marek Szerszyński i Zdzisław Wrona. As zespołu Andrzej Mierzejewski odpadł z powodu kontuzji. Ktoś mógłby pomyśleć, że ze strachu, ale uraz kolana był autentyczny. Wszyscy trwali twardo przy swoim, że na wyścig nie jadą.

Niedzielny odlot do Kijowa nie doszedł do skutku. W hotelu Wera trwało bowiem przekonywanie kolarzy i trenera. Oprócz szefa Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Sportu Bolesława Kapitana pojawił się wicepremier Zbigniew Gertych. - Pamiętam, że obudzili mnie, a ja nie chciałem iść, bo byłem bardzo śpiący - wspomina Zdzisław Wrona. - Aż ktoś powiedział: "Wstawaj, Zdzichu, jakiś kozak z rządu przyjechał".

"Kozak" z rządu przekonywał raczej po dobroci, w stylu "wicie, rozumicie". Mówił, że szkoda by było pracy włożonej w przygotowania. Że to wielka impreza, że cały kraj na nich patrzy i że ojczyzna im tego nie zapomni. Do kolarzy dzwonili też prezesi klubów i brali ich na patriotyzm lokalny. Wrona miał telefon od szefa Moto Jelcz Oława. - Nie powiem, później klub mi dużo pomógł - przyznaje kolarz.

Groźby, naciski? Potwierdza je Szurkowski. Ówczesny prezes PZKol Zbigniew Rusin (lekarz chirurg, rocznik 1930) za nic nie może sobie przypomnieć rozmów z Gertychem i Kapitanem. - Cały czas kontaktowałem się tylko z Waldkiem Krajewskim [wówczas dyrektor departamentu sportu GKKFiS, wcześniej dziennikarz telewizyjny, podczas stanu wojennego występował w mundurze, zmarł w 2010 roku] - opowiada były prezes. - Mówił mi: "Róbmy wszystko, żeby tam nie lecieć". Miał małe dziecko i żonę, która nie chciała go puścić.

Rozmowy prominentów z kolarzami przedłużały się. Padł pomysł, by wysłać do Kijowa drużynę złożoną z zawodników reprezentujących kluby milicyjne i wojskowe. Ci po prostu dostaliby rozkaz i musieliby jechać. Ta informacja zdaniem Rusina i Szurkowskiego mogła mocno zaważyć na decyzji kolarzy. Nie bez znaczenia była też wizyta naukowca, który przekonywał, że dzięki silnym wiatrom Kijów został skażony w minimalnym stopniu. - Czy to nie był przypadkiem profesor Zbigniew Jaworowski? - zastanawia się Rusin, ale nie ma pewności.

Kolarze zaczęli powoli mięknąć. Profesor mówił im, że jak na miejscu w Kijowie okaże się, że normy promieniowania są przekroczone, to przecież mogą się wycofać. - Postawiliśmy warunek: własne jedzenie i picie. I ortaliony z kapturami - wspomina Szurkowski.

Ponoć były też obietnice. - Do dziś czekam na ten talon na samochód, który mi mieli dać po powrocie - śmieje się Wrona. - Mnie nic nie obiecywali - zaprzecza stanowczo Szurkowski.

Kampania zachodnich ośrodków propagandowych

Mechanika Jerzego Brodawki nie było w hotelu Wera, gdy kolarze podjęli decyzję o starcie w Kijowie. - Nocowałem w domu, a następnego dnia rano pojechałem na tor kolarski pakować rowery. Na wszelki wypadek. Popakowałem, siedzę w warsztacie, a tu wpada szef szkolenia Marian Więckowski z krzykiem: "Jedziemy, samolot czeka!".

Rowery odleciały do Kijowa razem z dziennikarzami i prezesem Rusinem. Samolot miał kilkugodzinne opóźnienie, bo najpierw trzeba było czekać na decyzję kolarzy, a potem na spakowany przez Brodawkę sprzęt. Wysłannicy prasy, radia i telewizji siedzieli w lotniskowym barze. Całkiem serio rozpowszechniana była informacja, że alkohol zapobiega skutkom napromieniowania.

W poniedziałkowym "Przeglądzie Sportowym", w przeddzień rozpoczęcia rywalizacji, ukazała się bardzo krótka notka: "Nie jest jeszcze znana liczba drużyn, które pojadą we wtorkowym prologu. Wiadomo, że nie będzie ich dużo". W dniu startu gazeta informowała: "Dziennikarzy obsługujących jest prawie 240, z czego tylko 100 na miejscu". Co z pozostałymi - tego już nie podano. Dopiero relacjonując prolog w środę, 7 maja, "PS" po raz pierwszy - 11 dni po katastrofie - odniósł się do Czarnobyla: "Na starcie niestety nie stanęły, mimo wcześniejszego zgłoszenia, drużyny wielu państw. Na decyzji większości z nich zaważyła, jak wszystko na to wskazuje, prowadzona z wielkim rozgłosem przez zachodnie ośrodki propagandowe kampania wokół awarii w Czarnobylu".

W 39. Wyścigu Pokoju wzięło ostatecznie udział 64 cyklistów z 11 krajów: Bułgarii, Czechosłowacji, Finlandii, Francji, Kuby, Mongolii, NRD, Polski, Syrii, Węgier i Związku Radzieckiego. Z grupy krajów socjalistycznych wyłamali się tylko Rumuni. Nie po raz pierwszy zresztą. Dwa lata wcześniej pojechali na zbojkotowane przez bratnie państwa igrzyska olimpijskie w Los Angeles. Zdziwienie budziła obecność dwóch ekip w Zachodu. Finowie dotarli do Kijowa z opóźnieniem, nie wystartowali w prologu, a mimo to komisja sędziowska pozwoliła im dołączyć do peletonu. Było ich tylko czterech, każdy miał inną koszulkę, reprezentowali centralę związków zawodowych pozostającą pod wpływem partii komunistycznej.

Co innego Francuzi - ci pojawili się na starcie w najmocniejszym składzie. W drużynie znaleźli się dwaj byli zawodowcy, Patrick Hossotte i Jean-Luc Garnier, a także utalentowany Richard Vivien. Jak niosła wieść, Francuzi odbyli wyprawę do Kijowa w celach dyplomatycznych. Jesienią 1986 roku Międzynarodowy Komitet Olimpijski miał wskazać organizatora letnich igrzysk w 1992 roku. Paryż chciał dzięki odważnym cyklistom zdobyć głosy krajów socjalistycznych.

Ciężko tę pogłoskę potwierdzić. Olimpijskie głosowanie jest tajne, ówczesny przedstawiciel Polski w MKOl Włodzimierz Reczek już nie żyje. Dziennikarz wielkiej francuskiej gazety sportowej "L'Equipe" Philippe Bouvet nie przypomina sobie tej historii. Sam miał jechać do Kijowa, ale w ostatnim momencie nie dostał wizy. Wpuszczono za to innego francuskiego znawcę kolarstwa - Emile Bessona. Nie bez znaczenia był tu fakt, że reprezentował on organ Francuzkiej Partii Komunistycznej - "L'Humanite". Bouvet powiada, że Bessona krytykowano za pisanie nieprawdy. Według jego relacji w Kijowie toczyło się normalne życie.

Promieniowanie jak po trzech-czterech prześwietleniach rentgenem

Besson jednak nie kłamał. Wszyscy, którzy byli wtedy w Kijowie, potwierdzają jego wersję. Kreszczatik tętnił życiem, sprzedawcy kwasu chlebowego nie narzekali na brak klientów, w trolejbusach panował tłok. Częściej niż zwykle na ulicach miasta pojawiały się polewaczki. Nie wiadomo, czy w związku z wyścigiem, czy z czarnobylską katastrofą. W tłumie, który dopingował kolarzy, mało było dzieci, to prawda. Wszyscy dorośli nosili nakrycia głowy. Z rozmów z mieszkańcami wynikało, że wiedzą o katastrofie, ale nie mają pojęcia o jej rozmiarach.

Prezes Rusin wziął do Kijowa licznik Geigera. Pierwszy pomiar wykonał zaraz po wylądowaniu. - Było tyle, co po trzech-czterech prześwietleniach aparatem rentgenowskim - mówi. Wysłannik "Sztandaru Młodych" nie wierzył jednak prezesowi i podczas całego pobytu na Ukrainie mył się wyłącznie wodą mineralną Borjomi, serwowaną gościom w dużych ilościach.

Przez trzy pierwsze dni w Kijowie była piękna słoneczna pogoda. Wiał lekki, ciepły wiatr. - Od Czarnobyla? - pytali polscy dziennikarze obsługę hotelu. Ci tylko wzruszali ramionami. Prolog - siedmiokilometrową jazdę na czas po ulicach miasta - wygrał reprezentant NRD Uwe Ampler. Różnice były minimalne. Najlepszy z Polaków Zenon Jaskuła stracił do zwycięzcy 10 s. Prezes Rusin miał wrażenie, że nasi jadą treningowo. - Co tak wolno jedziesz, Zenek?! - krzyknął w pewnym momencie do Jaskuły. - Żeby mniej oddychać tym powietrzem - usłyszał w odpowiedzi.

Dużo większe znaczenie niż prolog miała rywalizacja na trasie pierwszego etapu. Trzej zawodnicy - Czech Josef Regec, Bułgar Christo Zajkow i Mongoł Cedendanbyn Ganbold - uzyskało prawie 2 min przewagi nad peletonem. Regec został liderem, tracąc żółtą koszulkę dopiero po dziesiątym etapie. Kolejny dzień w Kijowie kolarze spędzili na rywalizacji drużynowej zakończonej zwycięstwem ekipy ZSRR, która na 48-kilometrowej trasie uzyskała ogromną na owe czasy średnią szybkość - 53,399 km na godzinę. Na pożegnanie z Ukrainą sukces etapowy odniósł reprezentant NRD Olaf Ludwig. Wygrał on jeszcze sześć etapów i cały wyścig, który 22 maja zakończył się w Pradze. Nasi po stronie zysków mogli zapisać zwycięstwo Zdzisława Wrony (przed szybkim jak błyskawica Ludwigiem) w Szczecinie. W klasyfikacji łącznej najlepszy z Polaków Marek Szerszyński był 14.

............

6 maja minie 25 lat od skażonego wyścigu. Nikt spośród jego uczestników nie zapadł na zdrowiu. Wielu odnosiło potem wielkie sukcesy. Ludwig został w 1988 roku mistrzem olimpijskim, a potem znakomicie sobie radził jako zawodowiec. Zenon Jaskuła wygrał w 1993 roku najcięższy etap Tour de France. Może dlatego, że mniej oddychał podczas jazdy w Kijowie. Richard Vivien rok po starcie w 39. Wyścigu Pokoju wywalczył w Villach tytuł mistrza świata.

Francuzom ryzyko się nie opłaciło. 17 października 1986 roku w Lozannie członkowie MKOl dokonali wyboru organizatora igrzysk olimpijskich 1992. W trzeciej turze wygrała Barcelona przed Paryżem. Stolica Francji dostała 23 głosy. Czy były wśród nich te, które oddali przedstawiciele krajów socjalistycznych, odwdzięczając się za przyjazd do Kijowa? To jedyna niewyjaśniona do dziś tajemnica 39. Wyścigu Pokoju. Nie licząc oczywiście talonu na samochód dla Zdzisława Wrony

Drugie miejsce Włoszczowskiej  ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.